Wyrwane z ... Duży Format 16.06.2011 (GW 139/2011)
DF reportaż | co ma piłkarz od kibola 
Jak grasz, śmieciu!
źródło: Duży Format (balas do GóWna), 16.06.2011, Autor: TOMASZ KWAŚNIEWSKI, KAMIL DĄBROWA (RADIO TOK FM)
PIŁKARZ PIERWSZY: 
Jeden z kolegow mi powiedział: „Przeproś kibiców i będziesz miał z bańki” 
DRUGI:
Jak odszedłem z Legii do Widzewa, to nagle się okazało, że jestem zdrajcą, pedałem
TRZECI: 
Nie chcę, żeby gwizdali, jak mam piłkę. Po meczu staję pod tą trybuną, spuszczam głowę, słucham, jak oni nas wyzywają
CZWARTY:
Bicie piłkarzy przez kiboli nie jest normą. Normą jest zastraszanie
Piłkarz pierwszy 
Nienawidzili mnie dlatego, że przyszedłem ze znienawidzonego klubu. A na  dodatek w Internecie pojawił się 
film. Był kręcony przy okazji meczu,  który moja ówczesna drużyna rozgrywała z tą, do której przeszedłem  potem. Wygraliśmy i na filmie widać, jak w szatni się z tego cieszymy.  Jak śpiewamy. W tym jedną taką piosenkę, którą śpiewają wszyscy, którzy  wygrają z tym klubem, i to w jego mieście. Budziłem nieustające emocje  na stadionie. Nieprzyjemne komentarze. Wyzwiska. Normalne, no. „Ty  ****u”, „Ty kurwo”, „Ty cwelu”... Jak przyjeżdżałem do klubu i  wysiadałem z samochodu, to zawsze ktoś coś do mnie miał. Tak, kibice  mieli nieograniczony dostęp do tego klubu. Zwłaszcza ci fanatyczni. Oni  mieli tam takie pomieszczenie, w którym trzymają te swoje flagi i  transparenty. Mogli więc wchodzić i wychodzić, kiedy tylko chcieli. W  każdym razie jak drużyna po meczu szła dziękować kibicom za doping, to  ja nie szedłem. Bo niezależnie od wyniku i tego, jak grałem, i tak by  mnie jebali. Tak, myślę, że gdyby cała drużyna chciała się za mną  wstawić, to kibole musieliby się z tym pogodzić. Zwłaszcza gdyby moi  koledzy byli w tym konsekwentni. Zabrakło solidarności. Do trenera  miałem się iść skarżyć? No co wy? Do prezesa? Przecież oni i tak  wiedzieli. A poza tym ja nie jestem taki. W końcu się dowiedziałem, że  kibolom chodzi o to, żebym ich przeprosił. Jeden z piłkarzy mi o tym  powiedział: przeproś i będziesz miał z bańki. Dziennikarze zresztą też  to sugerowali. Zwłaszcza ci, którzy sami są zagorzałymi kibolami. Ale ja  nie uważam, że miałem ich za co przepraszać. Po prostu się cieszyłem.  To były emocje po wygranym meczu. Nie wydaje mi się, że muszę się z nich  tłumaczyć. Chciałem się spotkać z kibolami, żeby wyjaśnić sprawę. Klub  zorganizował spotkanie. Przychodzę, patrzę, jest jakaś setka kiboli i  nikogo z klubu. To znaczy poza spikerem. I żadnej ochrony. Szedłem przez  szpaler, a oni mnie wyzywali, prowokowali. Doszedłem do biurka,  usiadłem przed mikrofonem i wtedy oni wyszli. Wszyscy. Stanęli na  zewnątrz i zaczęli śpiewać te swoje piosenki: „**** ci na imię” itd. No  to wyszedłem, znow przeszedłem przez szpaler i idę do hotelu. Bo wtedy  jeszcze nie miałem mieszkania. To była zima, wieczor, idę na piechotę,  bo do hotelu blisko, a oni za mną. Rzucają śnieżkami, wyzywają.  Oczywiście, że się liczyłem z tym, że ktoś mnie może uderzyć. Samochod  zniszczyć. Ale nie przeprosiłem. Nie dałem się zastraszyć. Dla mnie  najważniejsza jest piłka – tak sobie mowiłem i starałem się o tym nie  myśleć. Nie, do domu nie dzwonili. Nie, żona nie przychodziła na moje  mecze. Raz, że dziecko mieliśmy małe, dwa, że byłem przecież notorycznie  obrażany. Ona mnie wspierała. Przecież kariera piłkarza jest krotka,  trzeba zapewnić przyszłość sobie i rodzinie. Tak, chodziło mi rownież o  pieniądze. Nie było mnie już stać, żeby grać tam, gdzie mi serce bije. I  żona o tym wiedziała. Miałem nadzieję, że to minie. Starałem się grać  jak najlepiej. Byli zresztą kibice, którzy to zauważyli, bo zdarzało mi  się spotkać na mieście takich, co mowili: jesteśmy z panem, niech się  pan nie przejmuje.
Na meczach też mi się zdarzało, że dostawałem brawa. Oczywiście od tych  kibicow, którzy nie siedzą w sektorze dla najzagorzalszych. Ale tak poza  tym to było coraz gorzej. Zwłaszcza na wyjazdach, bo wtedy jechali z  nami tylko ci najzagorzalsi, i czasem było tak, że w ogole nie  kibicowali drużynie, tylko mnie obrażali. Gwizdali, jak byłem przy  piłce. Raz przed meczem nie wytrzymałem, wyskoczyłem z samochodu, byłem  gotowy do bojki. Dobrze, że jakoś się to rozeszło, bo jakbym się wtedy  rzucił, to pewnie dałbym im pretekst, by wreszcie mnie pobili. I w końcu  postanowiłem odejść. Piłkarze się kiboli boją. Są od nich uzależnieni.  To znaczy są tacy, co są. Nie chcą z nimi zadzierać, by nie stracić  pozycji w klubie. Probują się wkraść w ich łaski, konkretnie tych  najważniejszych, tych, co zarządzają dopingiem, bo ci mogą powodować, że  ich nazwisko będzie skandowane. To jest ważne, by kibice skandowali  twoje nazwisko. Żeby je znali. Bo przecież dla nich się gra. Tylko że to  powinno być za grę, a nie za lizanie się po jajach. No więc są  piłkarze, ktorzy się podlizują. Z nimi się poklepują. Piją. Żartują.  Prawdopodobnie, tak słyszałem, robią też interesy, bo tamci mają  możliwości, znajomości. Może tańszy i fajniejszy samochod. Może radio. I  jak jest dobrze, to fajnie, ale jak jest źle, to: jak grasz, śmieciu!  Dla mnie to, że jeden z tych kiboli, ten „Staruch” czy jak mu tam,  uderzył Rzeźniczaka [piłkarz Legii], to zwykła bandyterka. On potem  powinien mieć zakaz. Od razu. A on zagląda, gdzie chce, chodzi, gdzie  chce, i piłkarze Legii mu jeszcze po zwycięstwie w Pucharze Polski dają  ten puchar, żeby sobie potrzymał. 
Drugi
– Oczywiście, że pod wszystkim, co powiem, podpiszę się nazwiskiem. Nie  będę się przecież bał jednego debila z drugim. Imoże wzwiązku z tym  artykułem znowu parę razy usłyszę, że Maciej Szczęsny to **** i pedał.  Ale jak się miało wypadek, jadąc 300 kilometrow na godzinę – i się  przeżyło – to nie będę się teraz bał, jadąc 120. Miałem kiedyś bardzo  nieprzyjemne zderzenie z kibolami. To było w Stalowej Woli. Grałem wtedy  w Legii, przegraliśmy jeden zero. Ponieważ w ostatniej akcji zrobiłem  sobie wycieczkę
na pole karne przeciwnika, żeby przy rzucie rożnym zawalczyć o piłkę i  strzelić bramkę, to po gwizdku musiałem wrocić do swojej bramki po  zapasowe rękawiczki, ręcznik i bidon. Jak już to wyciągnąłem, to się  okazało, że moich kolegow piłkarzy już nie ma, sędziow także, a całe  boisko opanowali miejscowi kibice, ktorzy wmyśl zasady „wieś tańczy i  śpiewa” manifestują radość. Zdecydowanym krokiem, mowiąc co chwila  „przepraszam”, przebijałem się przez tłum w stronę szatni. Aż wreszcie  trafiłem na takiego, który powiedział: „Ja ci, *****, dam przepraszam”. I  owszem, też się przesunął, po czym dostałem mocny strzał pięścią w  potylicę. I miałem taki przebłysk, raczej nie świadomości, tylko  instynktu, że nie wolno mi upaść. I że się muszę postawić, bo skoro  pierwszy mnie strzelił, to zaraz to zrobi drugi. Czołgałem się na  czworakach, ale nie upadłem. A potem złapałem najwyższego gościa za  pasek, zrobiłem ładny zamach głową... Jak ten koleś się nakrył nożkami,  zakrwawił totalnie, to tylko usłyszałem: „O Boże, zabił go! Zabił!”. I  nagle się okazało, że tych jego 150 kumpli nic już do mnie nie ma. Że  oni są w tym momencie na mszy świętej właśnie. I tylko szeptem się  modlą. Wszyscy. Zapytałem grzecznie, czy ktoś chce jeszcze ze mną  porozmawiać. Nic nie powiedzieli. No to ruszyłem w stronę tunelu i tylko  sobie mówiłem: nie odwracaj się! Bo jak się odwrocisz, to im  zasugerujesz, że masz cykora. Do tunelu miałem 30 metrow, ale nie  usłyszałem za sobą żadnego tupania. Wszedłem do szatni blady,  zakrwawiony – bo jak tamtego kolesia strzeliłem, to mi odpryskiem swojej  kości zrobił dziurę w czole – i wtedy koledzy zaczęli pytać, co się  stało. A ja, że najprawdopodobniej jednego z kiboli wysłałem na łono  Abrahama. Po czym wpadli dowodca miejscowej policji z prezesem tamtego  klubu i zaczęli się kajać. Przepraszać, że to ich wina, niedopatrzenie,  skandal, że zostałem zaatakowany, i żebym nie składał żadnej skargi.  Machnąłem ręką, nie będę przecież robił dymu. A potem trafiłem na ławę  oskarżonych. Za poważne uszkodzenie ciała tego kibola, co mnie walnął w  głowę. Sędzią był jakiś młody szczyl, ktory przed odczytaniem aktu  oskarżenia poprosił wszystkie strony o „mowienie prawdy i tylko prawdy,  nie koloryzowanie, albowiem Sądowi nieobca jest atmosfera widowisk  piłkarskich. Sąd informuje, że w wolnych chwilach sam jest kibicem  Stalowki”. Tak nam oświadczył na dzień dobry. Po czym nastąpił proces,  ktorego efektem było chyba poł roku z zawieszeniem na dwa. Gruba  niesprawiedliwość, więc się odwołałem do sądu wojewodzkiego i zostałem  uniewinniony. Uznano wreszcie, że to była obrona konieczna. Potem też mi  się zdarzały rożne niemiłe sytuacje. Na przykład jak odszedłem z Legii  do Widzewa, to nagle się okazało, że jestem zdrajcą, pedałem. Regularnie  kradziono mi reflektory z samochodu parkowanego pod domem. Urywano  lusterka. No i głośno oraz wulgarnie artykułowano te swoje żale. Ale 150  metrow ode mnie, i to jak byłem na spacerze z dziećmi lub żoną. A jak  sam, i to na rowerze, to nie. Bo mogłbym być za szybki i podjechać. Jak  mi się już troszeczkę przejadło słuchanie tych obelg, to założyłem buty  za kostkę, skorzaną kurtkę, wsiadłem w samochod i pojechałem na  Łazienkowską na mecz. Grała Legia z Wisłą. Kupiłem bilet na „żyletę”,  siadłem wysoko, tak żeby mi ktoś za plecami nie usiadł. Mam szeleszczące  nazwisko, więc słyszałem, jak je wymawiali: Szczęsny, Szczęsny,  Szczęsny. Poszeleściło tak przez półtorej minuty i cisza. To znaczy  tylko jeden się znalazł, co z daleka krzyknął: Szczęsny, ty wiesz, co!  Najgorsze, co możesz zrobić, to okazać strach. Jak przechodziłem do  Wisły, to mi powiedzieli, żebym swojego samochodu nie trzymał pod domem,  żebym wynajął sobie jakiś garaż. Wiślacy mnie straszyli. Mowili, że  wojna między nimi a kibicami Cracovii jest taka, że może się zdarzyć, że  tamci nie będą respektowali tego że jestem piłkarzem, i mogę dostać w  beret. Mogą mi zniszczyć samochod albo spalić. Nie dałem się  przestraszyć iwKrakowie żyło mi się fantastycznie. Ale tak, jest się  czego bać. Szczegolnie jeśli chodzi o kibicow Legii. Tam rzeczywiście  realne jest to, że się wyjdzie na zakupy i się dostanie bęcki. A już na  pewno po przegranym meczu wykluczone będzie wieczorne wyjście do lokalu  rozrywkowego. Bo pogonią.
Oni się czują bezkarni. Rzeźniczak przecież dostał od tego „Starucha” z  liścia, i to w miejscu, gdzie ten „Staruch” ani żaden kibic nie miał  prawa być, a klub nawet nie zareagował. Mowicie, że zareagował, bo Legia  wydała oświadczenie, że potępia takie zachowania i wyda temu  „Staruchowi” zakaz stadionowy? Mnie reakcja, która następuje 72 godziny  po zdarzeniu, nie interesuje. Ja bym chciał  natychmiast. Jeżeli  następnego dnia „Staruch” przyjechał na Legię, ktoś go wpuścił i  doprowadził do spotkania z Rzeźniczakiem, w trakcie którego doszło do  podania ręki obu panow, to dla mnie to znaczy: panowie, robimy wszystko,  żeby rozmydlić sprawę. Udajemy, że nic nie było. Jak ja bym był  właścicielem Legii i ten „Staruch” by mi się następnego dnia pojawił, to  bym go posadził, przykuł do kaloryfera, a potem zadzwonił po policję. W  Stalowej Woli dostałem w palnik na boisku, czyli w miejscu, gdzie  miałem prawo być, a nie mieli prawa być kibole, i uważam, że choćbym tam  kogoś zabił, to ten ktoś najpierw popełnił wykroczenie. Cała seria  wykroczeń doprowadziła do tego, że o mało co tego kolesia wtedy nie  zabiłem. Ale właśnie w Anglii czy innych cywilizacjach nie wolno  popełnić tego pierwszego  wykroczenia.  W tym zdarzeniu z Rzeźniczakiem  paskudny jest też brak reakcji jego kolegow piłkarzy. Ten brak  solidarności. Bo gdyby powiedzieli, że nie wyjdą na boisko – „Nie  przemocy!” – to pewnie by zadziałało. Ale tego nie było nigdy. I to nie  dlatego, że się boją, ale dlatego, że niektorzy z nich nie mają  godności. Kiedyś zobaczyłem zdjęcie moich synow zrobione na Starowce,  jak stoją w tłumie kibicow, bez koszulek, i pokazują „elkę”. To było po  tym, gdy Legia zdobyła mistrzostwo Polski. Przeprowadziłem potem z nimi  rozmowę wychowawczą. Nie chciałbym, żeby komuś to ubliżyło albo go  dotknęło, ale synom powiedziałem, że mają szczegolnie dbać o swoją  godność jako piłkarze. Znaczy się to prawdziwi Kibice mają przychodzić  na ich mecze, a nie oni na spędy kiboli. 
Trzeci
– Ja się kibicow nie boję. Naprawdę. To znaczy raz miałem taką sytuację,  w ktorej ciśnienie mi się podniosło. To było po przegranym meczu, coś  koło połnocy, wracam do domu, patrzę, a za mną samochod. Przyspieszam,  on też. A w środku trzech miśkow. Przepuszczam ich przed siebie,  dojeżdżamy do skrzyżowania, to było już na przedmieściach, czerwone  światło, stajemy. To znaczy oni stają pierwsi, ja trzy samochody dalej. I  nagle drzwi się otwierają, lecą do mnie. No to ja wsteczny. Oni się  zatrzymują. No to ja też. Podchodzą. Mowią, żebym opuścił szybę. Ja: –  Panowie, nie no, ja wracam do domu. Oni: – Spokojnie, zjedźmy na bok,  pogadajmy. – No dobra, tu zaraz jest stacja benzynowa – mowię, bo sobie  pomyślałem, że tam jest monitoring, więc będzie ciut bezpieczniej. Poza  tym nie chciałem ich podprowadzić pod mój dom. No i już na tej stacji to  oni o meczu. Dlaczego tak słabo? I że powinno to być inaczej. Inna  taktyka. Wymyślają taktykę. A ja nie mogę już tego słuchać, bo oni mają  przecież inne spojrzenie na piłkę nożną. Oceniają jak kibice, a nie jak  fachowcy. Krotko mowiąc: nie znają się. – Panowie – mowię w końcu.  –Rozumiem, że jesteście wkurwieni... Wiemy, jaki to dla was, kibicow,  był ważny mecz... No ale co ja mogę teraz zrobić? Jedyne – to dobrze  grać, nie? – okazałem skruchę. – Poźno – mowię – uciekam do domu. –  Jasne, jasne –wszystko trwało jakieś pięć minut. Na drugi dzień  opowiedziałem o tym zdarzeniu w szatni. No i usłyszałem, że tak nie  można, co oni odpierdalają. I tyle. Oczywiście, że jak po meczu kibice  skandują: „Chodźcie do nas”, to podchodzimy. I jeśli mecz był przegrany,  to oni: wy ****e, cioty. Jebią nas straszliwie. Był też taki czas, że  bez przerwy nas jebali, bo byli w konflikcie z klubem. Nie, nie powiem, w  ktorym, ale powiem, że grałem w kilku. Ustaliliśmy wtedy, że nawet jak  będą nas wołać, to nie pojdziemy. Podziękujemy im tylko na środku  boiska, bo przyjechali, czasem setki kilometrow, żeby być z nami.  Podziękujemy i do domu. Ale nie, bo jest dwoch, trzech w zespole, ktorzy  zawsze się wyłamują. A za nimi ruszają inni. I robi się coś takiego, że  jeżeli ja nie pojdę, to zostanę sam, kibice to podłapią i będę miał  przejebane. No więc idę, bo nie chcę, żeby gwizdali, jak mam piłkę. Żeby  pluli na moj samochod. I staję pod tą trybuną, spuszczam głowę,  słucham, jak oni nas  wyzywają. A potem wracam do szatni i mowię: *****,  tyle razy sobie tłumaczymy, gadamy, że nie idziemy. Napierdalają na  nas, nie szanują, awy, debile, idziecie im dziękować. I znowu jest:  dobra, dobra, jasne, a potem znowu. Ale tak, macie rację – idąc,  podpisuję się, i to całym sobą, że kibice robią ze mnie bałwana. Że mną  rządzą. Mną pomiatają. Tylko co ja mogę zrobić, skoro są tacy, co  kochają poklask. Mowię więc sobie, że mam to w dupie. Przegraliśmy, nie  ma co się dziwić, że nas wyzywają. Niech sobie pokrzyczą. Na takiej  zasadzie. No oczywiście, że słyszałem o tym, że jeden z kibicow,  „Staruch” czy jakoś tak, uderzył Rzeźniczaka. I Rzeźniczak sobie  poszedł. A według mnie to on powinien na niego ruszyć i jak trzeba, to z  nim się napierdalać. Przynajmniej pokazałby, że ma jaja.
Słyszałem, że to wydarzyło się zaraz po tym, gdy piłkarze schodzili z  pomeczowego rozbiegania. Na Legii ponoć jest tak, że jak się przechodzi  do szatni, to idzie się przez długi tunel, gdzie są magazyny, iwjednym z  nich kibice trzymają te swoje flagi. To niezbyt rozsądnie, że właśnie  tam, bo drogi piłkarzy i kibicow się przez to krzyżują. No więc  Rzeźniczak wracał, oni znosili te swoje rzeczy iw tedy ten „Staruch” coś  tam do
niego rzucił. Typu: frajerze, bez ambicji jesteś. Rzeźniczak coś mu tam  odpowiedział i wtedy tamten: „Uważaj, co mowisz”, i z liścia. Kamera to  zarejestrowała, zrobiło się zamieszanie. Wprasie, telewizji, internecie,  wszędzie. Bo ujęcie jest. Następnego dnia odpalam internet i widzę, jak  Rzeźniczak mowi, że dla niego nie ma problemu. „Staruch” przyszedł do  klubu, przeprosił i on mu rękę podał. Jakby on do mnie po czymś takim  przyszedł, tobym powiedział: ***********, nie chcę cię znać. A on  przyjmuje przeprosiny. Dlaczego? To jego sprawa, jego decyzja i ja ją  szanuję, ale jak ktoś by mnie zapytał, to ja tego nie rozumiem. Są  zresztą też inne rzeczy, ktorych nie rozumiem. Legia zdobyła puchar,  nie? A potem się dowiaduję, pisały o tym gazety, że tuż po tym, gdy  piłkarze dostali ten puchar, to jeden z nich przekazał go „Staruchowi”.  Ja rozumiem, jest euforia, radość, ale jeżeli widzę tego gościa, który  uderzył wcześniej jednego z moich, to mu pucharu nie daję. No nie! Do  dziś nie wiem, jak to się zdarzyło. Pytałem chłopakow z Legii i żaden  się nie przyznaje. Aprzecież to jest gest, ktory uderza w nas, piłkarzy.  Bo to znaczy, że my, piłkarze, nie mamy dla siebie za grosz szacunku i  że można nami pomiatać.
Czwarty
– Kiedyś miałem taką przygodę: jechaliśmy na mecz pociągiem. My w jednym  wagonie, nasi kibice w innych. Nagle – to było w lesie – ktoś pociągnął  za hamulec ręczny. Iwtedy z tego lasu wypadli kibole przeciwnej  drużyny. Zrobiło się jak na wojnie. Rzucali, czym popadło, tłukli szyby.  Gdyby mieli pistolety, to pewnie by strzelali. Walki między kibolami  były od zawsze, ale żeby piłkarzy? A oni ewidentnie probowali się do nas  dostać. Nie dostali się, bo wagon był zaryglowany. Ciągle sobie  powtarzam, że może oni nie wiedzieli, że my, piłkarze, też w tym pociągu  jedziemy. Kibice raczej nie biją piłkarzy. No dobra, zdarzyło się  Rzeźniczakowi, ale to nie jest norma. Wiesz co, nie wiem, co Rzeźniczak  powinien zrobić. Może liczyć na to, że klub się tym zajmie? Piłkarz jest  w końcu pracownikiem klubu, jego kapitałem. Klub powinien o ciebie  dbać. O to, żebyś się czuł bezpiecznie, bo wtedy prawdopodobnie będziesz  lepiej grał. Nie, niemożliwe, żeby piłkarz przyszedł do dziennikarzy i  się poskarżył, że jest prześladowany. Bo to byłby jego koniec. Zostałby  zaszczuty. Ja, jakbym dostał od kibicow, to na pewno nie poszedłbym na  policję. Tak już po prostu mam, że na policję nigdy bym nie poszedł. Ale  na pewno bym tego tak nie zostawił. Odnalazłbym tego, co to zrobił, i  spowodowałbym, że to on zostałby pobity. Nigdy nie pozwoliłbym, żeby
ktoś uderzył, napadł mnie, bezkarnie. Ale jak już mowiłem, na szczęście  bicie piłkarzy przez kiboli nie jest normą. Normą jest zastraszanie.  Zwłaszcza gdy drużyna nie ma wynikow. Poza tym ubliżanie. Prawie się nie  zdarza, że jak przegrasz mecz, to nie usłyszysz obelg od swoich  kibicow. Grając w piłkę, musisz się przyzwyczaić, że będziesz ******. To  jest taki wymog zawodowy. Jak nas wyzywają? Coś tam o matce, żonie,  rodzinie i oczywiście o tobie. Typu: ****u, cioto, skurwysynu, twoja  matka to ***** itd. Że jesteś Żydem, to ubliżają tylko tym z Cracovii,  ŁKS-u i Widzewa. Dlaczego? Jeśli chodzi o Cracovię, to nie wiem, ale  jeśli chodzi o te łodzkie kluby, to dlatego, że w Łodzi było getto.  Wiem, że w Warszawie też było getto, ale tu się akurat nie przyjęło.  Nie, pedalskich klubow na razie w Polsce nie ma. Za to Lech to chorzyści  – od Poznańskich Słowikow. A dokładniej od tej afery, w ktorej wyszło,  że dyrygent jest pedofilem. Ale to bardziej kibice drużyny przeciwnej  tak ubliżają. Bo jeśli chodzi o swoich, to wygląda to inaczej. Jak?  Mniej więcej tak: *****, weźcie się do pracy, co wy odpierdalacie?! Jak  kibic twojego klubu cię jebie, to musisz to przyjąć, a jak cudzy, to  zależy. Jak ktoś mi ubliżał, to najpierw się denerwowałem, a potem to  wywoływało moj śmiech: Boże, co za burak, myśli, że sprawia mi tym  przykrość. Tak naprawdę to traktowałem i traktuję ich wszystkich jak  burakow. Jak wieśniakow. Jak bydło po prostu. To znaczy tych kiboli  drużyny przyjezdnej. I jak ktoś z nich mi ubliża, to tylko na niego  patrzę i się z niego śmieję. Generalnie jest tak, że kibol drużyny  przeciwnej jest bezpieczniejszy dla piłkarza, bo nie masz z nim  codziennego kontaktu. Po meczu też raczej nie mają do ciebie dostępu.  Jest też taka niepisana umowa, że nie leje się piłkarzy drużyny  przeciwnej. I ona jest respektowana. No, bo jeśli kibice dajmy na to  Lecha pobiliby piłkarza dajmy na to Legii, to mieliby jak w banku, że  przy najbliższej okazji kibole Legii zrobiliby to samo z piłkarzem  Lecha. Ta umowa jest szczególnie ważna w miastach, gdzie masz dwa silne  kluby. Największe zagrożenie jest więc ze strony kibicow twojego  własnego klubu, i to szczególnie wtedy, gdy drużynie nie idzie. Bo wtedy  rośnie frustracja. Słyszałem, że w Serbii było tak, że kibice wjechali  do swoich piłkarzy na trening, powiedzieli im, że nie zasługują, żeby  nosić stroje ich ukochanego klubu, i kazali się rozebrać. U nas poki co  tak nie jest, ale i tak uważam, że kibice zbyt uwierzyli w siebie.  Najgorsze są takie kluby, gdzie kibice myślą, że są nie tylko od  kibicowania, ale od robienia porządku. Czyli jak drużynie nie idzie, to  oni biorą piłkarzy na rozmowy motywujące. Nie, nie leją, tylko  perswadują. No więc biorą cię na taką rozmowę motywującą i oczywiście,  że wtedy możesz się zacząć bać. Bo jak widzisz taką ogoloną głowę, kark  jak u byka, ktory ci zwraca uwagę, i to przecież nie wsposob grzeczny,  tylko w taki, że no wiesz... *****, jak nie będziecie lepiej grać, to  macie przejebane, cioty pierdolone! Kiedyś było nawet takie zdjęcie w  jednej z gazet drukowane, jak piłkarze Lecha stoją na środku boiska  otoczeni przez 150 kiboli swojego klubu i oni na nich krzyczą. To się  wydarzyło w ten sposob, że oni weszli na trening, otoczyli piłkarzy i  zaczęli im reprymendy dawać. Dopytywać się, dlaczego jest tak kiepsko.  Ochrona nie interweniowała, bo to kibole wLechu stanowią ochronę. Po tym  sezonie piłkarze Lecha w związku z tym, że nie wypadli najlepiej,  pewnie znowu mieli, lub będą mieć, taką wychowawczą rozmowę. My, i nie  tylko my, zawsze po zwycięstwie nad Lechem mowimy, że żal jest nam  naszych kolegow piłkarzy, bo teraz się im dostanie. Tak, bycie piłkarzem  to jest zawod wielkiego ryzyka. I to nie tylko w Polsce. WKolumbii  zastrzelili piłkarza, bo strzelił samobojczą bramkę. U nas na szczęście  czegoś takiego nie ma. Były za to takie sytuacje, że zawodnicy po  przegranym meczu gdzieś tam sobie wieczorem szli, spotykali kibicow i  oni: a wy co tu robicie? ***********! Jak nie zaczniecie wygrywać, to  będziecie siedzieć w domach! Często jest też tak, że kibice dzwonią do  trenera i mowią, kto gdzie był, ile wypił i co tam robił. No jak to skąd  to wiedzą? Przecież kibice bardzo często pracują w ochronie przerożnych  lokali. Pytacie, dlaczego piłkarze nie wypowiedzieli się, gdy ten  „Staruch” uderzył Rzeźniczaka? Piłkarze generalnie pilnują własnego  interesu. My gramy dla siebie, dla swoich rodzin, żeby zarobić, wyjechać  za granicę, zrobić karierę. Kibolami musi zająć się policja, a nie  piłkarze. Bo my jesteśmy wystawieni bez przerwy. Nie tylko na boisku,  ale ipoza nim. Oni przecież wiedzą, gdzie mieszkamy, i jak będą chcieli  nas skrzywdzić, to mogą. Jedyne, co piłkarze mogą, to po meczu, głownie  wyjazdowym, w odwecie, swoim kibicom nie podziękować za to, że z nimi  przyjechali. To znaczy zwykle jest tak, że dziękują, ale jak jest  choralny śpiew pod ich adresem, to oni w ramach protestu od razu idą do  szatni. To jest akceptowane. Choć nie we wszystkich klubach, bo są  takie, w ktorych za coś takiego byłaby reprymenda. Nie, nie słyszałem,  żeby kibole kiedykolwiek za coś przeprosili. Oni nie przepraszają. Dla  większości kiboli klub jest miejscem wyładowania negatywnych emocji. Dla  bardzo wąskiej grupy to sposob na biznes. Być kibicem, a przy okazji  robić interesy, legalne lub nie. Pompować, bo łatwo jest, jak to się  mowi, prostych ludzi zmanipulować. Większość szalikowcow to są ludzie  prości, z biednych rodzin, sfrustrowani, agresywni, więc tylko trzeba  wiedzieć, jak nimi manipulować. Jak? No wystarczy dać się im poczuć  ważnymi. Gdyby ci szefowie nie mieli wśrod nich posłuchu, to taki prezes  klubu powiedziałby: weź odejdź, nie zawracaj mi dupy. Piłkarze też ich  znają. Wszyscy ich znają. I teraz co ten piłkarz ma zrobić, jak widzi,  że nawet prezes to akceptuje i się ugina? Teraz jest taka moda, że  kibice oczekują, że klub da im coś więcej niż miejsce na stadionie. Na  przykład to, że to oni będą robić catering i dawać ochronę. Klub się na  to zgadza, żeby mieć niby święty spokoj, i wtedy ta wierchuszka kikolska  wchodzi w struktury klubu. Nie w każdym klubie tak jest, ale na pewno w  tych dużych. W tych, gdzie jest dużo kibicow. I to  organizowanych. A  oni są naprawdę dobrze zorganizowani. Zobacz te protesty, jakie teraz na  koniec sezonu były. Nagle wychodzili z meczow. Albo jaja sobie robili,  skandując: Adam Małysz, Robert Mateja, Krzysztof Kononowicz. Kibole mają  realną władzę, bo nie tylko mogą uprawiać bandyterkę, nie wpuszczać  ludzi na trybuny, ale mogą też spowodować, że mecze staną się  beznamiętne. Bo to oni przecież robią tę oprawę. Jak nie ma kibicow na  stadionie, jak nie ma tej oprawy, to nie ma atmosfery, a wtedy nie ma  tej motywacji i gra też wygląda inaczej. Kibice to naprawdę jest ten 12.  zawodnik. Jak 40 tysięcy osob, tak jak na Lechu, wydrze ryja, to nawet  jak nie masz siły, to możesz ją mieć. Taka adrenalina. Taki power. I oni  to dają. Bez dwoch zdań. Rzecz w tym, że kibic powinien być od  kibicowania, klub powinien mu to zapewnić i tyle. Każdy krok za tę linię  powoduje, że oni czują się zbyt swobodni. A jak czują się zbyt  swobodni, to stają się niebezpieczni.