Byłem z dzieckiem na meczu Legii. To, co zobaczyłem wprawiło mnie w osłupienie
Ostatni weekend kwietnia spędziłem z rodziną w Barcelonie. W planach poza Muzeum Picassa, budowlami Gaudiego, Parkiem Guell, plażą Barceloneta i wieloma innymi atrakcjami turystycznymi oczywiście mecz Barcelony. Zobaczyć na żywo Messiego, Neymara i Suareza, poczuć atmosferę legendarnego Camp Nou, wysłuchać na żywo hymnu Barcelony, zobaczyć na własne oczy jak kibicują kibice najlepszego klubu na świecie. Czyż może być lepszy prezent dla syna, który marzy o tym, że sam kiedyś będzie piłkarzem?
Odpowiedź jest prosta. Może. Na przykład bilet na mecz warszawskiej Legii
Brzmi jak totalna herezja, prawda? Wiem, jak wygląda pierwsza reakcja moich znajomych i przyjaciół, kiedy mówię im, że zdarza mi się zabierać synów na mecze Legii. Przerażenie w oczach. Bo wizerunek polskiej
Ekstraklasy przedstawiany przez większość polskich mediów jest przerażający - ustawki, bijatyki, kibolstwo, maczugi, kastety, mordobicia, pały, piromania, podpalenia, bluzgi, twarze pozasłaniane kominiarkami, bandytyzm, rasizm i antysemityzm.
Przykłady? Proszę bardzo - zajścia w Bydgoszczy podczas finału Pucharu Polski, szef legijnego kibolstwa Staruch policzkujący piłkarza Rzeźniczaka, szef lechickiego kibolstwa Litar plujący na Bogu ducha winnego niedzielnego kibica, kibole skandujący "jeszcze jeden, jeszcze jeden" po śmierci Jana Wejcherta, zamykanie polskich stadionów przez UEFA.
Wszystko prawda, tyle, że każdy z tych incydentów miał miejsce jeszcze w latach 2009-2011. Ponad pięć lat temu. Media rozdmuchują każdy przykład skandalicznego zachowania kibiców, ale już o tych pozytywnych raczej nie piszą. Bluzgi na trybunach - owszem są. I jako ojcu mi się nie podobają, bo czasami uszy więdną. I wielokrotnie zwracam uwagę kibicom, żeby się uspokoili. I, pewnie się zdziwicie - takie zwracanie uwagi czasem wywołuje gburowatą reakcję typu "stadion to nie teatr", ale czasem skutkuje. Poza tym biorąc pod uwagę całość meczu - bluzgi zajmują kilka procent. Reszta to konsekwentne, niezależne od okoliczności kibicowanie swojej drużynie.
Liczba plusów zdecydowanie przewyższa liczbę minusów. Wcale nie jest tak strasznie, wcale nie jest niebezpiecznie. A kibicowanie na polskich stadionach jest prawdopodobnie najlepsze na świecie. Nawet w zestawieniu z niesamowitym Camp Nou i legendarną Barceloną.
Po pierwsze - atmosfera
Na Barcelonie piknikowa i turystyczna. Kibice (a właściwie goście, turyści) skupieni przede wszystkim na uwiecznieniu tego epokowego wydarzenia. Jestem na Camp Nou, więc muszę sobie zrobić selfie. I wrzucić na insta. Jest rzut karny, więc muszę go nagrać smartfonikiem i przeprowadzić transmisję
live na fejsie (wiem, sam prowadziłem!). Świetne wifi, więc walimy snapa za snapem. Nawet kiedy pada bramka, to zgromadzeni na stadionie kibice koncentrują się przede wszystkim na zarejestrowaniu reakcji stadionu, a nie na radości z tego, że nasza drużyna objęła prowadzenie. Niech cały świat wie, jak jest nam dobrze.
Na Legii jest w porównaniu z tym zjawiskowo. Najpierw Sen o Warszawie i ciary gwarantowane. Prawie zawsze wybitna oprawa. Kibicowanie przez pełne 90 minut (plus doliczony czas gry). Pamiętam kiedyś mecz ze Steauą Bukareszt, który miał zadecydować o ewentualnym awansie do Ligi Mistrzów. Legia dostała dwa błyskawiczne strzały w ciągu pierwszych 10 minut, przegrywała 0-2. Na prawie każdym innym stadionie zaległaby cisza. A na Legii nic się nie zmieniło. Doping non-stop, wsparcie dla piłkarzy, którzy zdołali się podnieść i wyrównać - na więcej nie starczyło już czasu i Legia odpadła z rywalizacji.
Po drugie - emocje
Na meczu Barcelony było ich tyle, co kot napłakał. Dość szybko strzelona, trochę przypadkowa bramka Messiego w pierwszej połowie, bodaj jedna kontra Sportingu Gijon, potem w drugiej połowie jedno kapitalne podanie Messiego, trzy rzuty karne dla Barcy. Suarez trafił do bramki czterokrotnie, końcowy wynik 6-0. Owszem, poziom piłkarski bajeczny - jak to powiedział jeden z moich przyjaciół,
piłka nożna na Camp Nou wydaje się strasznie łatwym sportem.
A na Legii nigdy nie wiesz. Mogą zagrać wielki mecz i roznieść przeciwnika. 4-0 z Cracovią, 4-0 z Jagiellonią. Ale mogą też przegrać 0-3 z Termaliką BrukBet Nieciecza, albo cudem, w doliczonym czasie gry, uratować remis z Podbeskidziem Bielsko Biała. Emocje wielkie i do samego końca. Największe oczywiście na meczach z poznańskim Lechem.
Po trzecie - cena
Na Barcelonie nie ma litości. Najtańsze bilety za bramką na ostatnim piętrze (Camp Nou mieści prawie 100 tysięcy kibiców, możecie mi uwierzyć, że ostatnie piętro to naprawdę baaardzo wysoko, Messiego rozpoznać się nie dało, zwłaszcza w pierwszej połowie, kiedy Barcelona atakowała na przeciwną bramkę) po 53-66 Euro. Na normalnych miejscach po 100 kilkadziesiąt Euro. Biorąc pod uwagę dzisiejszy, stosunkowo wysoki kurs, oznacza to wydatek na poziomie ponad 250 zł. Łatwo policzyć, ile trzeba zapłacić za wyjście całą rodziną 2+2. Zniżki rodzinne? Dla dzieci? Studentów? Seniorów? Kobiet? Zapomnijcie.
A na Legii? Zbliżają się mecze, które zadecydują o mistrzostwie Polski. Najdroższe bilety po 60 kilka złotych, najtańsze - po 40 zł (zresztą biletów już prawie nie ma). Dla seniorów, studentów - taniej. Dla pań i dla dzieci - jeszcze taniej. A dla małych dzieci, do 13 roku życia - na sektorze rodzinnym, nawet za złotówkę. Różnica jest prosta - w Barcelonie niespecjalnie muszą się starać o popularyzację piłki nożnej. Turyści - z Chin, Japonii, Ameryki, z całej Europy - i tak przyjdą na mecz. Stutysięcznego stadionu nie zapełnią (chyba, że akurat jest Gran Derbi), ale swoje sprzedadzą (i w biletach, i w gadżetach) i wyjdą na swoje.
Po czwarte - komfort
W Barcelonie słabo. Daleko od metra. Windy brak. Schody - masakryczne i strome. Brak jakichkolwiek udogodnień dla inwalidów. Jeden kibelek na sektor, gigantyczne kolejki. Trzy czwarte stadionu Barcelony jest niezadaszone. Oznacza to tyle, że jeśli pada, to pada na głowę. A jeśli wcześniej padało (tak jak w ostatnią sobotę), to krzesełką będą mokre. Bardzo mokre. Owszem - w Barcelonie pada rzadziej niż w Warszawie, ale jednak czasem pada. Camp Nou wybudowano w 1957 roku. Potem było sporo modernizacji, ale upływu czasu jednak nie oszukasz. Największą zaletą jest perfekcyjnie działąjące WiFi - można się zameldować i pokazać wszystkim znajomym, w jakim fajnym miejscu się jest.
Ale i tu Stadion Legii wygrywa w cuglach. Internet też działa. Można bez problemu podjechać autobusem, prawie pod sam stadion. Nawet z parkowaniem na pobliskich uliczkach nie jest najgorzej, wystarczy trochę cierpliwości. Są też płatne parkingi przy samym stadionie. Stadion Legii powstał w 2010 roku, więc ma wszystkie niezbędne udogodnienia. Wygodniejsze niż na Camp Nou krzesełka. Kryte trybuny, nie zmokniesz. Dużo toalet, kolejki tylko w damskiej (ale do damskiej wszędzie jest kolejka).
Ukochana Legia, dziś Warszawa czeka na zwycięstwo twe
Podsumowując. W ciągu ostatnich lat byłem na meczach na wielu stadionach, w całej Europie, w tym w najlepszych ligach na świecie - w Anglii, w Hiszpanii, w Niemczech, we Włoszech, w Niemczech, w Grecji, w Turcji, w Ameryce Południowej. Poziom piłkarski oczywiście jest w większości przypadków wyższy niż w naszej
Ekstraklasie. Ale uwierzcie mi - tak fantastycznej atmosfery, jak na niektórych polskich stadionach nie ma nigdzie indziej. Nawet w Turcji (Fenerbahce) i nawet w Ameryce Połudiowej. Ale na pewno nie na Barcelonie.
Cytując klasyka - czasami po calutkim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko.
Cudze chwalicie, swego nie znacie.