Ile korupcji zostało w polskim futbolu
Łudziliśmy się, naiwni, że zostało jej niewiele, bo finały głośnych afer toczą się po cichu, a nowe skandale nie wybuchały. Ale bardziej prawdopodobne, że żyjemy w błogiej nieświadomości
Oszukiwany latami kibic znajdował powody, by odetchnąć z ulgą. Odstraszać boiskowych przestępców miało odświeżone prawo - wreszcie grożące łapówkarzom surowymi karami, w skrajnych przypadkach długoletnim więzieniem. Odstraszać miała lista 100 skazanych i niespełna 600 zatrzymanych z zarzutami, która sugestywnie uświadamiała, że prokuratorzy zajęli się procederem serio i z zapałem.
Aresztowań nadal przybywa, ale spowszedniały. Po pierwsze, są związane ze starymi śledztwami - albo je kończą, albo otwierają nowe, już poboczne wątki. Po drugie, nie obejmują postaci tak znanych jak w latach minionych, gdy dotknęły byłego selekcjonera reprezentacji Janusza W., poznańskiego idola Piotra R., czołowego sędziego Grzegorza G. czy naczelnego recenzenta sędziów Wita Ż. Spektakularne medialne show zastąpiła żmudna, zakulisowa
praca policyjno-sądownicza.
A jednak wczesną wiosną usłyszałem o pewnym rozstrzygnięciu w walce o utrzymanie w
ekstraklasie, które zdaniem mojego informatora było nieuchronne, choć gdy mi je przepowiadał, wydawało się bardzo mało prawdopodobne.
Prognoza oczywiście sprawdziła się. Całą operację - wedle relacji mojego rozmówcy ciągnącą się miesiącami - być może najłatwiej byłoby prześledzić, gdyby na bieżąco ujawniano noty wystawiane arbitrom przez recenzujących ich obserwatorów PZPN. Sędziów do wykonywania poleceń miano bowiem zachęcać odpowiednią wyceną ich zasług. Jeśli się mylili we właściwą stronę, punktowali na plus. Jeśli gwizdali rzetelnie i wynik się nie zgadzał, to nawet bezbłędnymi występami punktowali na minus.
Przeprowadzana po każdej kolejce analiza not i przebiegu meczów sporo by tutaj wniosła. Niestety, noty są tajne.
Nie wiem, czy mój informator powiadomił o swych podejrzeniach PZPN, ale kilka dni temu utwierdziłem się w przypuszczeniu, że nawet nie próbował. W poniedziałek opisaliśmy w "Gazecie" przypadek dwóch sędziów - Huberta Siejewicza oraz Rafała Rostkowskiego - którzy nie musieli zdawać obowiązkowych testów sprawnościowych, ponieważ ich zwierzchnik Janusz Eksztajn - szef całego środowiska - wolał polecić, by kłamali, że je zdali. A kiedy Rostkowski zgłosił sprawę prokuraturze, został za karę skreślony z listy arbitrów międzynarodowych. On - jeden z naszych nielicznych fachowców cenionych za granicą, mający w dorobku 170 meczów reprezentacji narodowych i w europejskich pucharach.
Co gorsza, Eksztajn groził podwładnym, że każdy, kto wystąpi przeciw niemu lub środowisku interwencją w organach ścigania, również zostanie przykładnie ukarany dyscyplinarnie. Groził publicznie podczas sędziowskich kursów!
Mijają dni i nic, cisza. Milczy prezes PZPN Grzegorz Lato, co o tyle nie zaskakuje, że skalę jego moralnego rygoryzmu obnażyła pełna oburzenia tyrada o "ściganiu arbitrów, którzy wzięli kilogram kiełbasy albo pół litra wódki". Milczy jego zastępca Antoni Piechniczek, milczy pozujący na nieskazitelnego, brzydzącego się przekrętami Andrzej Strejlau. Milczy wciąż aktualny minister sportu Adam Giersz, który podczas naszej unijnej prezydencji priorytetowo zajmował się udoskonalaniem walki z korupcją w piłce nożnej.
Wniosek z obu incydentów jest logicznie oczywisty. Gdybyśmy nawet nie uwierzyli w historię z wiosny - uznali przebieg wydarzeń za zbieg okoliczności, a informatora za niewiarygodnego - to ostatnie wyczyny Eksztajna i głosy ze środowiska nakazują sądzić, że szwindel w naszym futbolu ma się świetnie. Naturalnie nie zdarzają się już ordynarne machloje przeprowadzane z pełną bezczelnością na oczach całego kraju, piłkarze też boją się ostentacyjnego handlu punktami, w każdej propozycji wietrząc policyjną prowokację. Ich wzajemne zaufanie spadło, i dobrze, że spadło.
Ale PZPN rządzą ludzie absolutnie obojętni na przekręt, wokół boisk króluje poczucie bezkarności, wreszcie szef sędziów - pełniący funkcję wymagającą szczególnej wrażliwości etycznej - dba, by kondycję moralną środowiska wciąż przygniatać do dna. A szarą eminencją (oraz szefem kontrolującej związek Komisji Rewizyjnej!) pozostaje Janusz Hańderek, który w stanie wojennym pisał na zlecenie SB paszkwile wymierzone w opozycjonistów i jako bezwzględnie uległy dziennikarz uczestniczył - wedle wspomnień ludzi "Solidarności" - w przesłuchaniach. Jak wierzyć, że ligowa rywalizacja toczy się czysto, skoro wrośniętego głęboko pod skórę brudu nie zmyło z siebie środowisko sędziowskie, z definicji winne dbać o szczególne standardy moralne?
Ludzie polskiej piłki nigdy nie wznieśli się na minimalny poziom przyzwoitości, z którego przyznaliby publicznie, że patologie nie były marginesem, lecz głównym wątkiem boiskowych wydarzeń. Raczej bagatelizowali problem, atakując wszystkich bijących na alarm. Tym łatwiej nie dostrzegać go dziś, gdy zszedł na inny poziom - głębszy, subtelniejszy, trudniejszy do wykrycia.
Janusz Eksztajn chłonie realia od zawsze, jest synem Stanisława, gwiżdżącego jeszcze w czasach PRL-u arbitra międzynarodowego. Tak wtedy popularnego, że reżyser Janusz Zaorski w sławnym "Piłkarskim pokerze" złośliwie przekręcił jego nazwisko i epizodycznego bohatera, pezetpeenowskiego eksperta od spraw sędziowskich, nazwał Ajzensztajnem.