Wimbledon już trwa, a największa niespodzianka rozgrywek męskich być może jest już znana. Rafael Nadal po raz pierwszy w karierze odpadł w turnieju wielkoszlemowym już w pierwszej rundzie, a jego oprawcą okazał się Steve Darcis. Większość z Was z pewnością o Belgu słyszała, a część być może widziała go w akcji na jednym z turniejów na terenie Polski. Bez względu na poziom znajomości sylwetki sto trzydziestego piątego obecnie zawodnika listy
ATP, mam nadzieję poszerzyć Waszą dotychczasową wiedzę.
Wszystkim, którzy w tym momencie wpisują nazwisko Darcisa do II, III, czy IV rundy wimbledońskich rozgrywek przypomnę, że 29-latek z Liege bardzo rzadko rozgrywa dwa równe mecze podczas jednego turnieju. Pierwszy jego mecz z wysokości trybun oglądałem w 2008 roku w Poznaniu. Przyleciał do Polski jako świeżo nagrodzony finalista imprezy w Amersfoort. Sił i zapału wystarczyło mu tylko na mecz z rodakiem Christophem Rochusem, bo w kolejnym spotkaniu szalony i wybuchowy Boris Pashanski pokonał go 7:5 6:0 (w I rundzie Serb oddał 6 gemów niespełna 18-letniemu Jerzemu Janowiczowi). Ten występ Darcisa potwierdził moje wcześniejsze obserwacje czynione na ekranie telewizora, czy komputera. Steve Darcis ma dobrą rękę, ale jego dyspozycja zawsze jest ogromną niewiadomą.
W 2008 roku Darcis, fan Anderlechtu Bryksela i zapalony wędkarz, osiągał najlepsze rezultaty: wygrał imprezę w Memphis i osiągnął wspomniany finał na mączce w Holandii (rok wcześniej ten turniej także udało mu się wygrać). Z najwyższej w karierze pozycji numer 44 spadł jednak bardzo szybko i boleśnie. Od wielu miesięcy balansuje na krawędzi pierwszej i drugiej setki listy
ATP. Pokonanie Nadala na tak prestiżowej imprezie jest podwójnie cenne, bo do tej pory zawodnika z czołowej dziesiątki udało się mu ograć zaledwie jeden raz (Berdycha na IO w Londynie). Tytułem specjalisty od gry na trawie Belga także namaścić nie można, choć zielone korty są jego ulubionymi. W 13 turniejach rozegranych na przestrzeni dziesięcioletniej kariery zawodowej, tylko trzykrotnie udało mu się wygrać więcej niż jeden mecz.
W ubiegłym roku "Rekin" (tak nazywają Darcisa znajomi) wygrał 22 spotkania w imprezach
ATP, co pozostaje jego najlepszym wynikiem w karierze. Dla porównania, 23 wygrane odnotował nasz Łukasz Kubot, a 22 wygrane zapisał na swoim koncie Gilles Muller z Luksemburga. Nie jest jednak tak, że Darcis niczym się nie wyróżnia. Z 22 tie-breaków rozegranych w 2012 roku Belg wygrał aż 18. Daje mu to ponad 81% skuteczności i czyni najlepszym specjalistą w tej kategorii w całych ubiegłorocznych rozgrywkach! W meczu z Nadalem swoją wąską specjalizację potwierdził. "Przede wszystkim koncentruję się na swoim serwisie. Wygrywanie punktów przy swoim podaniu, szczególnie na początku tie-breaka, jest bardzo ważne. Przy podaniu rywala próbuję trafić w kort każdym returnem i walczyć o każdą piłkę. Każdy punkt w tej rozgrywce jest ważny, ale jest też odrobinę loterii, więc musisz też mieć szczęście" - mówił Darcis po meczu z Nadalem.
Przydomek "Rekin" nie wziął się chyba z bezwzględności na korcie. Darcis niejednokrotnie przegrywał spotkania w sferze mentalnej, a karteczkę z jego nazwiskiem wrzuciłbym raczej do szufladki z napisem: zawodnicy łatwi do wyprowadzenia z równowagi. Pamiętam jego porażkę z tenisowym wariatem Danielem Koellererem na jednym z mniejszych obiektów w Bastad. Austriak odstawiał na korcie swój tradycyjny pozatenisowy cyrk, a Belg cierpiał, bo po łatwo wygranym secie zgubił rytm gry i pożegnał się z nadmorską imprezą.
Wspomnieć należy też o kontuzjach, które być może spowolniły rozwój kariery Darcisa. W ciągu ostatnich dziewięciu lat zawodnik zgłosił dwadzieścia urazów, a w całej zawodowej karierze poddał aż 22 spotkania. Kontuzja prawej kostki uniemożliwiła kilka lat temu na przygotowanie się do sezonu (Belg leczył ją około trzydziestu tygodni), a prawe ramię nie pozwoliło udanie rozpocząć poprzedniego roku.
Wydawało się, że pech Darcisa wciąż trwa. Gdy zobaczył efekty losowania drabinki wimbledońskiego turnieju, pomyślał: "K***a! To jest pech". Rozegrał jednak jedno z lepszych spotkań w swoim życiu, a posłanie 13 asów w meczu jest jego trzecim najlepszym wynikiem w karierze! W 152 poprzednich spotkaniach w turniejach
ATP, więcej udanych serwisów "wsadził" tylko Dimitrijowi Tursunowowi podczas US Open 2011 (20 asów) i Olivierowi Rochusowi w Sztokholmie trzy lata wcześniej (15).
Czy Steve Darcis wygra Wimbledon? Nie. Czy będzie jedną z najjaśniejszych postaci tego sezonu? Nie. Czy trafi do czołowej dwudziestki rankingu? Nie. Facet ma jednak swoje zasłużone pięć minut, a osobą, która w II rundzie może wykorzystać rozkojarzenie Belga będzie Łukasz Kubot. Jeden z moich znajomych nazywał taką sytuację "efektem wielbłąda" (ktoś nieoczekiwanie robi świetny wynik, a w kolejnym meczu ze słabszym od poprzedniego rywalem przegrywa). Oby świętowanie Darcisa trwało tylko do środy.