DOKĄD ZMIERZA POCZOCHRANY WŁOS?
Pamiętacie wspaniały western Tańczący z wilkami? Jeden z głównych bohaterów nazywał się tam Wiatr w Jego Rozwianych Włosach czy jakoś tak, co mój dobry kumpel Heniek dla uproszczenia zmienił na Poczochrany Włos.
To tak tytułem wyjaśnienia, a teraz niechaj będzie po kolei w domu i zagrodzie…
Nie tak dawno temu na łamach miłemu memu sercu serwisu snookerowego zapanowało coś na kształt histerii. Sprawcą histerii okazał się nie kto inny, jak Judd Trump, przez Jacka Lisowskiego (to ten, co zasłynął tylko li i jedynie wrzuceniem na facebook zdjęć, na których łapie kumpli za zwane jajca) nazwany Asem, przez swoich wiernych fanów płci obojga Niezrównanym, a przez mojego redakcyjnego kolegę – jednym z dwóch najlepszych zawodników na świecie. Histeria wybuchła po tym, jak Niezrównany wygrał renomowany i cieszący się długą historią turniej… wybaczcie, moja pamięć jest jak motyl barwna i jak on ulotna, więc nazwa owego turnieju, którym Barry Hearn ucieszył świat, wyleciała mi z głowy. Niechybnie wiecie o snookerze więcej ode mnie, więc zapewne będziecie wiedzieli, o który chodzi, kiedy podpowiem Wam, że turniej ów rozegrano dotąd cały raz (w tej chwili wchodzi Kaiser Barry i cała sala krzyczy mu hoch!), rozegrano go w Chinach, rozegrano go w mieścinie, o istnieniu której – założę się – najmarniej połowa Main Touru jeszcze rok temu nie miała bladego pojęcia.
Od tamtego czasu nie ma dnia (przesada zamierzona, taka figura retoryczna nazywa się bodajże hiperbolą), żebym nie przeczytał, jaki to Judd jest niezastąpiony, fenomenalny (chowa się nawet Krwawy Hegemon), genialny i najlepszy na świecie (dzięki Ci, Mickey, że łaskawie zechciałeś dodać mu Johna Higginsa, zapewne z troski o to, żeby Juddowi nie nudziło się w samotności…). Słowo daję, można pomyśleć, że oto wracają czasy panasienkiewiczowego Ogniem i mieczem, w którym Rzeczpospolita leżała w pyle u stóp Kozaka czy jakoś tak, a człowiek, kiedy owe peany czyta, dziwi się i powtarza za Panem Zagłobą – azali tylko ja jeden nie pijany in universo?
Pozwalam sobie zatem napisać dwa słowa z loży… nie, właśnie że nie z loży szyderców. Po prostu z boku…
Zostawmy na razie Niezrównanego Asa Przestworzy i przenieśmy się w czasie i przestrzeni – ot w roku dwa tysiące piątym gościmy w Crucible Theatre.
Matt Stevens właśnie przegrywa jedno z wielu spotkań w swojej karierze, których nie miał prawa przegrać. Mistrzem świata zostaje Shaun Murphy. Zostaje nim – dodajmy – nie tyle dzięki Stevensowi, co dzięki własnej grze i skuteczności na długich ocierającej się o sto procent. W dodatku Shaun dla kibiców z Sheffield to swój chłopak, dzięki czemu atmosfera na trybunach przypomina raczej mecz futbolu czy innego hokeja na lodzie, w dodatku oglądany w knajpie, gdzie już dym ze łbów przesłania cały świat boży. Przy okazji Murphy dodatkowo podgrzewa atmosferę, oznajmiając światu (nie wiem, czy powiedział to akurat wtedy, mam nadzieję, że drobna nieścisłość zostanie mi wybaczona), że Bóg kieruje jego kijem i każdą inną rzeczą, która jego jest.
Zostawiając teologię (jak powiedział Zawisza Czarny u Andrzeja Sapkowskiego, lepiej takie argumenty ostawić na sobory, bo śmiesznie brzmią w karczmie przytaczane), dość powiedzieć, że po odebraniu przez Shauna okazałego pucharu rozmaici mądrzy i dostojni sportowego dziennikarstwa bili mu pokłony i błagali: Dobry panie, zdominuj światowy
snooker i nas razem z nim, albowiem wielce za tym tęsknimy! Błagania utrzymane były w tonie, który sugeruje, że dla adresata próśb ich spełnienie będzie zadaniem równie trudnym, jak dla mnie włożenie ręki do kieszeni.
Coś nam to przypomina?…
Siedem lat później lista triumfów Shauna Murphy’ego przedstawia się – nie wymawiajęcy – cokolwiek skromnie… Dodajmy jednak, że do pucharu z Crucible Shaun zdążył dołożyć parę lat temu drugą część potrójnej korony, zwyciężając w UK
Championship. Kilka dni temu był o krok od powtórzenia owego sukcesu, ale Mark Selby śmiał mieć w temacie powtarzania sukcesów Shauna nieco inne zdanie.
Crucible Theatre, rok dwa tysiące siódmy.
Mark Selby, trzęsąc się jak osika i płacząc niczym pijany w trupa Rosjanin przy pieśni Wołga, Wołga, mat’ radnaja , walczy jak lew z Johnem Higginsem. Nieważne, że Higgy niewiele sobie z Marka Lwie Serce robi, a pod fotelem Anglika pojawia się kałuża bliźniaczo podobna do tej, którą nieco później w podobnych okolicznościach wyprodukuje Judd Niezrównany. Dojście Selby’ego do finału wystarczy, żeby mądrzy i dostojni padali na kolana i wołali w ekstazie: Hej, mocny Boże, ten ci nas zdominuje jak nikt przed nim!
Podobieństwa między Selbym a Trumpem nie kończą się na kałuży pod fotelem. Mark również miał u stóp wszystkie gimnazjalistki Zjednoczonego Królestwa wraz z byłymi koloniami i dominiami, na meczach cała hala krzyczała mu hoch! głośniej niż w dzisiejszych czasach Kaiserowi Barry’emu, a popularnością we własnym kraju cieszył się facet taką, że gdyby Kim Ir Sen żył, to w grobie by się przewrócił…
Coś nam to przypomina?…
Oczywiście ze zdominowania i tak nic nie wyszło, chociaż trzeba przyznać, że Mark Selby zdążył dwa razy wygrać turniej
Masters, a całkiem niedawno dołożył do swojej kolekcji puchar za zwycięstwo w UK
Championship. Być może dzięki temu zapomnimy o czasach, w których Jester from Lester był cieniem cienia samego siebie w wyjątkowo pochmurny dzień, ale to już temat na całkiem inny artykuł, zresztą o Marku bardzo zgrabnie pisał Sobotch w podsumowaniu Mistrzostw Zjednoczonego Królestwa.
Przy okazji warto wspomnieć, że Murphy i Selby zrozumieli, iż droga do sławy niekoniecznie musi prowadzić przez klakierów na trybunach, czerwone włosy czy tworzenie teorii o niebiańskich mocach na czubku tipa.
Wracamy do Crucible Theatre, a rok jest dwa tysiące dziesiąty.
Do finału najważniejszego turnieju na świecie wkracza z wielkim hukiem Neil Robertson, a zaiste wielka forma sympatycznego Australijczyka błyszczy nie gorzej niż jego czupryna. Niestety zanim zwolennicy dominacji w snookerze zdążą na dobre rozpocząć swoje modły, Neil sam zamyka im usta, przechodząc do historii jako najgorszy w historii mistrz świata. Wypada dodać – tylko dlatego, że Graeme Dott najgorszym w historii mistrzem świata zostać chyba zwyczajnie nie chciał, bo totalnej niemocy, jaką Kropek zadziwił świat cały, inaczej wytłumaczyć się po prostu nie da.
Tym niemniej, wynik poszedł w świat, a Kangur mistrzem świata jest i nikt mu tego nie zabierze.
Zauważmy przy okazji, że po wygranych Mistrzostwach Świata Neilowi także kilka razy zdarzyło się palnąć do mikrofonu coś niekoniecznie mądrego, jednak Aussie dość szybko dołączył do Shauna i Marka pod transparentem z napisem zaprawdę powiadamy wam, nie tędy prowadzi droga do sławy, dzięki czemu dzisiaj możemy kojarzyć go przede wszystkim z naprawdę niezłą (no… najczęściej) grą.
Pomijając oczywiście blond czuprynę Neila, która po dawnemu lśni nie gorzej niż pełnia księżyca na bezchmurnym niebie.
Przechodząc do meritum sprawy (lepiej późno, niż nigdy)…
Otóż już przed UKC śmiałem twierdzić (i mam na to świadków, żeby nie było, że po turnieju to każdy byłby taki mądry), że Poczochrany Włos zmierza donikąd, a bajki o tym, jak to przez długi czas nikomu nie odda numeru jeden, można postawić obok przygód Czerwonego Kapturka albo kota w butach. Jakoż Judd nie przebrnął w Yorku nawet pierwszej rundy, a na pierwsze miejsce w rankingu (którego Judd miał nie oddać do końca świata i o dwa dni dłużej) wrócił Mark Selby.
Już Waldemar Łysiak, porównując cesarza Bokassę do króla Haiti Henryka Pierwszego zauważył słusznie, że wszystko było wcześniej… Naprawdę, moi drodzy, takich młodych i zdolnych jak Niezrównany Judd mieliśmy już na pęczki. I jakoś tak się składa, że z okrzyków zdominuj nas i cały
snooker, dobry panie! wychodziło zawsze – uczciwszy uszy i Was przed monitorami – jedno wielkie (…).
W dodatku Murphy i Robertson są mistrzami świata, a Trumpowi do tego tytułu brakuje tyle, że przypomina mi się książka pod tytułem Długa droga Namibii do niepodległości (ang. It’s a Long Way to Tipperary). Selby dwa razy wygrał turniej
Masters, a do tego Niezrównanemu jeszcze dalej, albowiem nawet małe dziecko wie, że dwa zwycięstwa to więcej niż jedno.
Tak, naprawdę wiem, że Trump ciuła punkty, gdzie się da, więc trochę ich natrzaskał, że w pogoni za wbiciem kolejnej setki (przepraszam, ale naprawdę nie on jeden owe setki wbija, potrafią to chociażby Bingham, Maguire, Murphy, Robertson) pojechałby nawet do Pułtuska, więc uzbierał ich sporo… Wypisz, wymaluj Mark Selby, któremu rok temu cały świat wypominał tak niecne praktyki i technikę na poziomie dowolnego przedstawiciela fińskiego przemysłu drzewno-papierniczego. Ale kiedy wypisz, wymaluj to samo robi Judd, nagle okazuje się, że o tym w Polszcze się nie mowi!, Boże broń! Nagle nie zauważa się, że ulubioną techniką Niezrównanego jest takie przywalenie w białą bilę, po którym cue ball leci z prędkością kuli armatniej, więc można domniemywać, że dokądś doleci, ba – jako że kąt padania równa się kątowi odbicia, można nawet mieć nadzieję, że w coś trafi!
Dodam nieśmiało, że gdzie Trump te setki wbija, Bóg Jedyny raczy wiedzieć (czyżby to zasługa Zlotu Ogórów w Sofii i jemu podobnych imprez?), albowiem nawet w wygranym bodajże dziewięć do jednego meczu z Piotrem Zdemolowanym podczas Jakiegoś Tam Turnieju próżno było szukać na koncie młodziana choćby jednej…
I jeszcze jedno, jak mawia porucznik Columbo.
Fenomenalny As Przestworzy, Słoneczko Światowego Snookera, Ukochany Zawodnik, Dwudziestoprocentowy Snookerzysta i Stuprocentowy Międzynarodowy Playboy, a także Autor Wielu Historycznych Wpisów na Twitterze (strzeż się, młodzieńcze, albowiem Mark J. Williams nadciąga z siłą tropikalnego cyklonu… ostatnio Borsuk uradował świat widokiem swego oblicza przyodzianego w chaplinowski wąsik; na szczęście z dwóch włosów na górnej wardze Judda nic podobnego stworzyć się nie da) nadal zdaje się uważać, że droga do historii prowadzi przez wygadywanie bzdur. Przepraszam, ale tego, co wygaduje Niezrównany, inaczej nazwać się po prostu nie da.
Jego wola.
Aha, zapomniałbym, miało być coś o osiągnięciach. Otóż osiągnięcia (czytaj: wygrane turnieje z górnej półki, proszę mi tu nie wyjeżdżać z Szanghajem albo takimi klasykami, jak finał Zlotu Ogórów, proszę mi tu nie wyjeżdżać z finałem Mistrzostw Świata, po którym jeden z finalistów wyglądał, jakby chciał wybiec z hali wołając mamusię… podpowiem: nie był to John Higgins) Posiadacza Wszelkich Możliwych Pięknych i Wspaniałych Tytułów Jak Również Przydomków sprowadzają się do jednego zwycięstwa w UKC i najwyższego breaku w wysokości całych stu czterdziestu czterech punktów, który bez trudu przebijają dokonania punktowe takiego nie przymierzając Stuarta Binghama.
(Mała dygresja: jeśli Stu w Yorku okazał się jeszcze słabszy od bezdennie słabego owego dnia Cartera, to – choć bardzo chciałbym się mylić – obawiam się, że w turnieju poważniejszym niż australijskie Fields Of Gold nie odpali już nigdy, przenigdy).
Tak, wiem, As Przestworzy jest młody, obiecujący i ma czas. Przepraszam, ale w tej oto chwili przypomina mi się, jakie dyrdymały plotły tuzy polskiej myśli szkoleniowej na temat Pawła Brożka. Nawet jak chłopina stanowił integralną część ławki rezerwowych w lidze szkockiej, dla niektórych nadal był młody, obiecujący i miał czas.
Niemniej jednak, kiedy tylko najdzie Was ochota, żeby napisać kolejny panegiryk na cześć Trumpa, proszę bardzo, nie krępujcie się. Dobrych żartów nigdy dość, między innymi dzięki nim
humor mam zaiste niezły…
Czego i Wam życzę.
Jeszcze tylko chwileczkę, jak mawia porucznik Columbo.
Podobnie jak Sobotch, wielce jestem ciekaw, czy ktoś zainteresuje się, jaki jest związek między narzekaniem Trumpa na niskie zarobki (nieśmiało przypomnę, że za jego niskie zarobki cała stolica Ruandy lub innego Sierra Leone musi przeżyć dwie pory suche i jedną deszczową) a nader zaskakującą porażką Uwielbianego z Markiem Joyce’em. Niemniej jednak, nie zamierzam upierać się przy spiskowej teorii dziejów – również podobnie jak Sobotch, acz gdy dwaj mówią to samo, to nie jest to samo.
Być może nieziemskie dokonania Trumpa w dniach ostatnich (od finału Ligi poczynając) są po prostu najlepszą odpowiedzią na pytanie postawione w tytule, w której to odpowiedzi nie ma nic, ale to naprawdę nic zdumiewającego.
Also – gute Reise, Judd!