Milan zarządza kryzysem, jakiego nie było
Piłkarze wiszą tuż nad strefą spadkową, czego właściciel Silvio Berlusconi jeszcze nie przeżywał. Trener Massimiliano Allegri zwolniony, zastąpi go debiutant Clarence Seedorf.
Niedzielnego wieczoru mediolańscy fani prędko nie zapomną. Może nawet nigdy. Ich piłkarze pojechali do 40-tysięcznego Sassuolo, znanego dotąd głównie z fabryki płytek ceramicznych, by zagrać z absolutnym debiutantem w lidze włoskiej, rozbitym jesienią przez Inter 7:0. Po kwadransie prowadzili dwoma golami, ale wtedy solowy show rozpoczął Domenico Berardi. Jeden, drugi, trzeci, a zaraz po przerwie czwarty gol. Faworyci zdołali odpowiedzieć jednym.
Ostateczne ciosy od dawna konającej potędze zadał 19-letni chłopiec, który trenować wyczynowo zaczął ledwie trzy sezony temu. Jeszcze młodszym bohaterem czterobramkowej fiesty w
Serie A był tylko Silvio Piola - w 1931 r. Milanu tak nie potraktował jeszcze nikt od początku istnienia rozgrywek. Wypożyczony z turyńskiego Juventusu Berardi znienacka wyrósł na jednego z kandydatów na króla strzelców. On i Carlos Tévez są wiceliderami rankingu (11 goli), a skuteczniejszego Giuseppe Rossiego (14) czeka wielomiesięczne leczenie uszkodzonych więzadeł w kolanie.
Wściekła Barbara Berlusconi, oddelegowana do zarządzania klubem córka właściciela, po meczu poinformowała o "potrzebie natychmiastowej zmiany" - jej oświadczenie dziennikarze RAI odczytali trenerowi na wizji w trakcie przeprowadzania wywiadu. Jego los był przesądzony już wcześniej, sam zapowiadał rozstanie z klubem, ale miał przetrwać do końca sezonu w oczekiwaniu na powrót Clarence'a Seedorfa - promowanego przez Berlusconiego byłego gwiazdora Milanu, kończącego kursy trenerskie i karierę zawodnika w brazylijskim Botafogo.
Allegri wyleciał nazajutrz. Z samego rana, poniedziałkowy trening prowadził już Mauro Tassotti, tymczasowy następca, członek legendarnej drużyny - jako ostatnia obroniła Puchar Europy - z przełomu lat 80. i 90. Seedorf ma wrócić już w czwartek, a w niedzielę - poprowadzić drużynę w lidze, kontrakt w Brazylii daje mu możliwość zerwania go przed końcem sezonu. Na asystenta prasa typuje innego Holendra - Jaapa Stama, przed laty obrońcę Milanu, dziś szkolącego obrońców Ajaxu.
Wszystko dzieje się w wariackim tempie, bo rossoneri z sytuacji bardzo złej osuwają się w beznadziejną. W minionym ćwierćwieczu zasłaniali całą konkurencję na kontynencie, najcenniejsze trofeum (Puchar Europy przemianowany z czasem na
Champions League) brali aż pięciokrotnie - w latach: 1989, 1990, 1994, 2003, 2007. Dziś nikt nie wspomina nawet o podium krajowej ligi. Piłkarze wiszą sześć punktów nad strefą spadkową. Odkąd w 1986 r. klub przejął Berlusconi, tak źle jeszcze nie było.
Kiedy ten upadły polityk przestał przed kilkoma laty inwestować w futbol - a następnie nakazał drastycznie ciąć koszty, by uczynić drużynę samowystarczalną - jego zaufany współpracownik Adriano Galliani, faktycznie zarządzający Milanem, zaczął polować na posiadaczy sławnych nazwisk, którzy są do wzięcia okazyjnie lub za darmo. Ronaldinho, Robinho, Ibrahimović, Cassano, Szewczenko, Balotelli, Kaká - wszystkich łączyło to, że poprzedni pracodawcy pozbywali się ich z westchnieniem ulgi, wszyscy ratowali też malejącą siłę marketingową klubu. Strategia działała do czasu. Kadra mizerniała z sezonu na sezon, aż dotarliśmy do momentu, w którym jako najjaśniejsza gwiazda miał rozbłysnąć Balotelli. Niereformowalny zadymiarz przejęty z Manchesteru City, gdzie nigdy nie wyrósł ponad rólkę luksusowego rezerwowego.
To piłkarz utalentowany, ale upośledzony mentalnie, z osobliwą jak na snajpera statystyką - w seniorskiej karierze uzbierał niemal tyle żółtych i czerwonych kartek, ile strzelił goli. Ostatni kandydat na lidera. I jego pobyt na San Siro przebiega zgodnie z oczekiwaniami - wiosną zeszłego roku niemal w pojedynkę załatwił awans do
LM, jesienią już głównie szkodzi. A kiedy po kolejnej wychowawczej rozmowie obiecał poprawę, to na murawie sprzeciętniał, jakby udawanie grzecznego chłopca przetrąciło mu osobowość.
Na Balotellego całej winy za sportową degrengoladę oczywiście nie zwalimy, jednak współtworzy on krajobraz, którego wszystkie - a zwłaszcza najbardziej eksponowane - elementy rozczarowywały. Kapitan? Riccardo Montolivo umie prowadzić grę, lecz nie prowadzi grupy, swoją niewyraźnością przypomina o wielkiej czystce w szatni, która tłum osobowości wymieniła na tłum bez właściwości i naturalnego kandydata do założenia kapitańskiej opaski. Allegri? Bez charyzmy i przebojowości, coraz bardziej zagubiony taktycznie, pozwalający piłkarzom staczać się w coraz głębszą depresję. Główny menedżer? Galliani zaczął się mylić zbyt często, jego transferowe manewry rozjuszyły również kibiców. Właściciel? Sponsorować firmy nie chce, sprzedać też. Jeśli dołożyć do tego jeszcze epidemię kontuzji (gdzie legendarni medycy z MilanLabu?), uwłaczające godności barw dziury kadrowe (lewy obrońca Kévin Constant to widok wstrząsający, na tej pozycji Milan sięgnął bruku), gmerających w szatni agentów (osławiony Mino Raiola, specjalista od wywoływania zadym w szatni), niesłychany dziś brak własnej eskadry poławiaczy talentów czy awantury w zarządzie, to dochodzimy do wniosku, że w klubie nie działa nic.
Cała polityka Milanu systematycznie traciła spójność. Czasem transfer blokował romans Berlusconi z Alexandre Pato (tamten związek był ewenementem na skalę światową), czasem interes ubijano wbrew trenerowi, czasem kupowanego piłkarza chciał tylko dyrektor, czasem rozkazy wydawał właściciel pragnący ustalać nawet taktykę. Mydło i powidło. W klubie poukładanym, jeszcze przed kilkoma chwilami znanym z tego, że wszelkie problemy rozwiązuje bez świadków z zewnątrz - nikt nie wynosi tajemnic ani z szatni, ani z gabinetów działaczy. I że trenerzy nie dowiadują się o utracie posady z telewizji.
Aż wybuchła wojna domowa. Gallianiemu - od wieczności będącego w klubie alfą i omegą, od wielu miesięcy ratował przed wylaniem Allegriego - rzuciła wyzwanie Berlusconi, która publicznie kwestionowała transfery, jeszcze potęgując ciążącą na piłkarzach presję. Niedawno zobowiązała się nie wtrącać do spraw sportowych (miała skupić się na finansach), ale po niedzielnej traumie złamała obietnicę.
To jej i ojca pomysł, by wezwać na pomoc bohaterów lat minionych. Rozważano kandydaturę byłego napastnika Filippo Inzaghiego (z juniorami Milanu awansował do 1/8 finału młodzieżowej Ligi Mistrzów), faworytem Berlusconiego seniora był jednak Seedorf, bardzo inteligentny na boisku i poza nim pomocnik, wyróżniający się osobowością. W klubie panuje dziś taki zamęt, że oddawanie szatni kompletnemu trenerskiemu żółtodziobowi zdaje się skrajnie ryzykanckie, ale jego właściciel chełpi się, że jednego nowicjusza - i to nowicjusza znikąd, byłego sprzedawcę butów - już wylansował. Nazywał się Arrigo Sacchi, to on jako ostatni trener obronił Puchar Europy. A potem osobiście wybrał Berlusconi jeszcze tylko jednego szkoleniowca, dziś obłędnie utytułowanego Fabio Capello...
sport.pl