Luca Toni – napastnik "bez wieku" walczy o koronę i mundial
Kiedy podpisał przedemerytalny kontrakt w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, wydawało się, że sam spisał się na straty. Że nie czuje się na tyle silny, by wciąż rywalizować w poważnej piłce. Było to ponad dwa lata temu. Od tamtej pory "człowiek bez wieku", jak nazywają go we Włoszech, zdobył w Serie A 28 bramek. Teraz, mając blisko 37 lat, jest drugim najlepszym strzelcem ligi.
Luca Toni to typ napastnika, którego przeciwnicy wprost nienawidzą. Ci grzeczniejsi na jego widok przynajmniej zaciskają zęby. Ci bardziej krewcy najchętniej połamaliby mu nogi. Dlaczego? Wielkolud z północnych Włoch łączy w sobie wszystkie cechy typowego Makaroniarza, także te negatywne. Wystarczy delikatnie go kopnąć, czasem nawet dotknąć, a ten potężny przecież facet pada na murawę i płacze jak dziecko. Niepodyktowany karny? Dyskusyjny faul? Pierwszym w kolejce, który niemal ze łzami w oczach, ekspresyjnie gestykulując biegnie do sędziego, zawsze jest Toni. Doprawdy irytujący, ale – na szczęście dla niego – przy tym absolutnie fenomenalny.
Jakimi piłkarskimi zaletami może pochwalić się Luca Toni? Pauza, potrzebna chwila do namysłu. Jest wysoki, szeroki i niezgrabny. Technika? Na poziomie Kamila Glika. Innymi słowy typowy boiskowy drwal. Ma jednak to "coś", czego nie da się zdefiniować. Najtrafniejszym określeniem będzie chyba instynkt strzelca. Potrafi znaleźć się tam, gdzie nie ma nikogo ani niczego innego, za wyjątkiem dziwnym trafem, spadającej mu na nogę piłki. Toni mógłby przez cały mecz poruszać się jedynie w obrębie pola karnego i to wystarczyłoby, aby trafiał do siatki. Czubkiem buta, piętą, klatką piersiową, barkiem czy głową. No właśnie, głową potrafi grać jak mało kto.
Po fantastycznych latach w Palermo, Fiorentinie i Bayernie Monachium, powrót do Włoch udał mu się co najwyżej średnio. Dla Romy, Genoi i Juventusu zdobył w sumie dziesięć bramek, czyli liczbę absolutnie swojej klasy niegodną. Pozytywnego kopa dało mu to, co miało prawo go wykończyć. Kiedy grał w Al-Nasr, dotknęła go prawdziwa, ludzka tragedia. Jego wieloletnia partnerka, Marta, spodziewała się pierwszego dziecka. Niestety, urodziło się martwe. Toni bez zastanowienia spakował walizki i wrócił do Włoch. Poważnie zastanawiał się nad zawieszeniem butów na kołku. Do kontynuowania gry w piłkę, czyli tego, co kocha najbardziej na świecie, przekonała go jednak partnerka.
W tym samym czasie napastnika z patentem na zdobywanie bramek, po fiasku transferu Dymitara Berbatowa, szukała Fiorentina. Padło na Toniego, dla którego był to wyjątkowy, sentymentalny powrót. W barwach Violi kilka lat wcześniej zdobył przecież tytuł króla strzelców Serie A. Tym razem nie grał pierwszych skrzypiec, ale swoje zadanie spełnił, zdobywając osiem bramek. Latem, w obliczu sprowadzenia Mario Gomeza, okazał się jednak niepotrzebny. W międzyczasie Marta znów zaszła w ciążę i miesiąc po zakończeniu sezonu urodziła zdrową córeczkę, Biankę. To znów naładowało go pozytywną energia.
Ku zdziwieniu środowiska, Toni wciąż nie zamierzał kończyć kariery. "Nonnetto", czyli dziadziuś, zgodził się na blisko 50-procentową obniżkę pensji i podpisał kontrakt z beniaminkiem Serie A – Hellasem Werona. – Dzięki Bogu zarobiłem już w swoim życiu wystarczająco dużo pieniędzy. Postanowiłem grać dalej tylko dlatego, że to kocham. Uwielbiam ciężko pracować, poświęcać się dla tego sportu i będę grał tak długo, jak tylko dam radę – mówił wówczas dla "La Gazzetta dello Sport".
Cztery lata temu parafował umowę kojarzącą się jednoznacznie z emeryturą. Dziś walczy o tytuł króla strzelców i bilet na mundial w Brazylii. Selekcjoner Cesare Prandelii wstępnie nie wyraził nim większego zainteresowania, ale za jego powołaniem przemawiają liczby. Dwadzieścia bramek zdobytych dla przeciętnego klubu robi wrażenie. – Mówi się o tym, że na mistrzostwa świata mają szansę jechać zawodnicy, którzy strzelili mniej bramek, więc dlaczego nie? Jeśli tam pojadę, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – powiedział.
Jak na razie ma na swoim koncie dwadzieścia zdobytych bramek. Rekord Adriana Mutu, najlepszego dotychczas strzelca w jednym sezonie, pobił już przy szesnastu. Mając blisko 37 lat wyrasta na ikonę kolejnego już klubu, a w Serie A debiutował stosunkowo późno, bo w wieku lat 23. Ile jeszcze pogra? Kontrakt z Hellasem kończy się z końcem sezonu, ale – co nie powinno dziwić – na stole w mieszkaniu Toniego leży już gotowa do podpisania, dwuletnia umowa. – Cóż, chyba nie mogę być wolniejszy, niż jestem teraz, więc całkiem możliwe, że będę grał wiecznie – powiedział w 2006 roku, jako świeżo upieczony mistrz świata. Jak na razie z danej obietnicy wywiązuje się koncertowo.
Kiedy podpisał przedemerytalny kontrakt w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, wydawało się, że sam spisał się na straty. Że nie czuje się na tyle silny, by wciąż rywalizować w poważnej piłce. Było to ponad dwa lata temu. Od tamtej pory "człowiek bez wieku", jak nazywają go we Włoszech, zdobył w Serie A 28 bramek. Teraz, mając blisko 37 lat, jest drugim najlepszym strzelcem ligi.
Luca Toni to typ napastnika, którego przeciwnicy wprost nienawidzą. Ci grzeczniejsi na jego widok przynajmniej zaciskają zęby. Ci bardziej krewcy najchętniej połamaliby mu nogi. Dlaczego? Wielkolud z północnych Włoch łączy w sobie wszystkie cechy typowego Makaroniarza, także te negatywne. Wystarczy delikatnie go kopnąć, czasem nawet dotknąć, a ten potężny przecież facet pada na murawę i płacze jak dziecko. Niepodyktowany karny? Dyskusyjny faul? Pierwszym w kolejce, który niemal ze łzami w oczach, ekspresyjnie gestykulując biegnie do sędziego, zawsze jest Toni. Doprawdy irytujący, ale – na szczęście dla niego – przy tym absolutnie fenomenalny.
Jakimi piłkarskimi zaletami może pochwalić się Luca Toni? Pauza, potrzebna chwila do namysłu. Jest wysoki, szeroki i niezgrabny. Technika? Na poziomie Kamila Glika. Innymi słowy typowy boiskowy drwal. Ma jednak to "coś", czego nie da się zdefiniować. Najtrafniejszym określeniem będzie chyba instynkt strzelca. Potrafi znaleźć się tam, gdzie nie ma nikogo ani niczego innego, za wyjątkiem dziwnym trafem, spadającej mu na nogę piłki. Toni mógłby przez cały mecz poruszać się jedynie w obrębie pola karnego i to wystarczyłoby, aby trafiał do siatki. Czubkiem buta, piętą, klatką piersiową, barkiem czy głową. No właśnie, głową potrafi grać jak mało kto.
Po fantastycznych latach w Palermo, Fiorentinie i Bayernie Monachium, powrót do Włoch udał mu się co najwyżej średnio. Dla Romy, Genoi i Juventusu zdobył w sumie dziesięć bramek, czyli liczbę absolutnie swojej klasy niegodną. Pozytywnego kopa dało mu to, co miało prawo go wykończyć. Kiedy grał w Al-Nasr, dotknęła go prawdziwa, ludzka tragedia. Jego wieloletnia partnerka, Marta, spodziewała się pierwszego dziecka. Niestety, urodziło się martwe. Toni bez zastanowienia spakował walizki i wrócił do Włoch. Poważnie zastanawiał się nad zawieszeniem butów na kołku. Do kontynuowania gry w piłkę, czyli tego, co kocha najbardziej na świecie, przekonała go jednak partnerka.
W tym samym czasie napastnika z patentem na zdobywanie bramek, po fiasku transferu Dymitara Berbatowa, szukała Fiorentina. Padło na Toniego, dla którego był to wyjątkowy, sentymentalny powrót. W barwach Violi kilka lat wcześniej zdobył przecież tytuł króla strzelców Serie A. Tym razem nie grał pierwszych skrzypiec, ale swoje zadanie spełnił, zdobywając osiem bramek. Latem, w obliczu sprowadzenia Mario Gomeza, okazał się jednak niepotrzebny. W międzyczasie Marta znów zaszła w ciążę i miesiąc po zakończeniu sezonu urodziła zdrową córeczkę, Biankę. To znów naładowało go pozytywną energia.
Ku zdziwieniu środowiska, Toni wciąż nie zamierzał kończyć kariery. "Nonnetto", czyli dziadziuś, zgodził się na blisko 50-procentową obniżkę pensji i podpisał kontrakt z beniaminkiem Serie A – Hellasem Werona. – Dzięki Bogu zarobiłem już w swoim życiu wystarczająco dużo pieniędzy. Postanowiłem grać dalej tylko dlatego, że to kocham. Uwielbiam ciężko pracować, poświęcać się dla tego sportu i będę grał tak długo, jak tylko dam radę – mówił wówczas dla "La Gazzetta dello Sport".
Cztery lata temu parafował umowę kojarzącą się jednoznacznie z emeryturą. Dziś walczy o tytuł króla strzelców i bilet na mundial w Brazylii. Selekcjoner Cesare Prandelii wstępnie nie wyraził nim większego zainteresowania, ale za jego powołaniem przemawiają liczby. Dwadzieścia bramek zdobytych dla przeciętnego klubu robi wrażenie. – Mówi się o tym, że na mistrzostwa świata mają szansę jechać zawodnicy, którzy strzelili mniej bramek, więc dlaczego nie? Jeśli tam pojadę, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – powiedział.
Jak na razie ma na swoim koncie dwadzieścia zdobytych bramek. Rekord Adriana Mutu, najlepszego dotychczas strzelca w jednym sezonie, pobił już przy szesnastu. Mając blisko 37 lat wyrasta na ikonę kolejnego już klubu, a w Serie A debiutował stosunkowo późno, bo w wieku lat 23. Ile jeszcze pogra? Kontrakt z Hellasem kończy się z końcem sezonu, ale – co nie powinno dziwić – na stole w mieszkaniu Toniego leży już gotowa do podpisania, dwuletnia umowa. – Cóż, chyba nie mogę być wolniejszy, niż jestem teraz, więc całkiem możliwe, że będę grał wiecznie – powiedział w 2006 roku, jako świeżo upieczony mistrz świata. Jak na razie z danej obietnicy wywiązuje się koncertowo.
Źródło: SPORT.TVP.PL , Autor: Piotr Borkowski