WYCIECZKA PRZEZ HISTORIĘ WAGI CIĘŻKIEJ Z EMANUELEM STEWARDEM
Zapraszamy do zapoznania się z wywiadem, a właściwie obszerną opowieścią legendarnego szkoleniowca, Emanuela Stewarda, o najlepszych zawodnikach w historii wagi ciężkiej. Steward dokonuje subiektywnej oceny, a niekiedy porównania największych nazwisk w historii królewskiej dywizji, takich jak Muhammad Ali, George Foreman, Larry Holmes, Mike Tyson, Evander Holyfield, Lennox Lewis. Życzymy przyjemnej lektury.
- Wielu kibiców Mike’a Tysona uważa, że nigdy nie poniósłby porażki, gdyby nie umarł Cus D’Amato, a niektórzy sądzą, że Tyson zaczął się kończyć, kiedy rozeszły się jego drogi z Keviem Rooneyem. Z drugiej strony, wielu spośród jego przeciwników twierdzi, że Mike był przereklamowany, ponieważ dominował w słabo obsadzonej kategorii wagowej. Jaka jest Pańska ocena Mike’a i tego, co po sobie zostawił?
Emanuel Steward: Bez dwóch zdań Mike zostawił po sobie dziedzictwo, myślę, że zaraz po Alim miał największy wpływ na
boks wagi ciężkiej. Większy, aniżeli jakikolwiek pięściarz w przeciągu ostatnich dwudziestu lat. Stworzył swój własny styl, który miał wpływ na wszystkie kategorie wagowe. Kiedy trenowałem chłopaków, próbowali kopiować ruchy Mike’a i jego styl. Jego wpływ na
boks miał największe znaczenie spośród wszystkich bokserów wagi ciężkiej, za wyjątkiem Alego.
Myślę, że jako pięściarz przyszedł w odpowiednim momencie i poradził sobie z wielką ilością zdrowych facetów, którzy zwyczajnie bali się go. Nie lubię o tym mówić, ale wielu „ciężkich” miało wówczas znakomite gabaryty, ale i małe serca, dlatego tacy zawodnicy jak Larry Holmes czy George Foreman dominowali w tej kategorii, gdyż byli stanowczy i energiczni. Mike wdarł się do wagi ciężkiej z wielką szybkością i intensywnością, co zniwelowało jego mniejsze rozmiary. Kiedy jednak boksował z wielkimi zawodnikami, którzy się go nie obawiali, wówczas pojawiały się problemy. Tak czy inaczej to, co robił z tego typu bokserami wyglądało fenomenalnie. Tym niemniej, wydaje mi się, że miał również słabe punkty. Pokazały to pojedynki z Jamesem Tillisem, Tony’m Tuckerem. Ci goście nie przestraszyli się go i boksowali skutecznie. Te walki pokazały jego słabe strony oraz to, że jest mimo wszystkim małym „ciężkim”. Z rywalami radził sobie w bezlitosny sposób, stworzył swój wizerunek niszczyciela i to zaniosło go na sam szczyt.
Pamiętam jedno zdarzenie, w przybliżeniu w latach 88-89. Odpoczywałem w jakimś ośrodku i postanowiłem, że czas jechać do domu, aby obejrzeć walkę Tysona. Wówczas HBO transmitowała walki w piątkowe wieczory. Jeden z ludzi zapytał mnie z kim walczy Tyson. Odpowiedziałem, że nie wiem i nawet nie interesuje mnie nazwisko jego przeciwnika. Nie miało to wówczas znaczenia, ponieważ Mike samą swoją osobą powodował podniecenie.Upokarzał swoich rywali, wnosił do boksu zwierzęce instynkty. Nie sądzę, żebym w swoim życiu widział pięściarza podobnego do niego. To, co wyprawiał, było zachwycające i nikomu w wadze ciężkiej nie udało się oddziaływać na widownię w tak magiczny sposób.
Możliwe, że nie zdołałby poradzić sobie z wysokimi zawodnikami, takimi jak Lennox Lewis, a później Kliczko, dlatego że był małym „ciężkim”. Niemniej zrobił to, czego
boks potrzebował w danym okresie i zwyciężał wszystkich, którzy stawali mu na drodze. Powiem tak, bez dwóch zdań był wybitnym zawodnikiem i zasługuje na miejsce w Galerii Sław za to, co osiągnął w boksie.
- Porozmawiajmy teraz o Lennoxie Lewisie. Trenował go Pan na przestrzeni kilku lat i na pewno wie Pan o tym, że wielu sympatyków boksu krytycznie odnosiło się do okresu jego panowania w wadze ciężkiej. Od momentu, w którym Lennox odszedł, jego ocena jako boksera zaczęła się zmieniać i obecnie wielu nazywa go ostatnim wielkim mistrzem. Jak dobrym zawodnikiem był Lennox?
ES: Lennox był świetny i stanowiłby problem dla dowolnego pięściarza w całej historii boksu. Wielu uważa, że to zasługa jego gabarytów, lecz wysocy pięściarze, którzy mierzą więcej niż 195 centymetrów, mają większe problemy z koordynacją ruchową. Niżsi bokserzy, dzięki lepszej koordynacji i większej szybkości neutralizują przewagę przeciwników w warunkach fizycznych. Lennox i tak był całkiem dobrze poruszającym się zawodnikiem. Miał szeroki zakres stosowanych ciosów. Kapitalnie władał lewym prostym, znakomicie uderzał podbródkowym, a pamiętajmy, że miał również bardzo silne uderzenie z prawej ręki. Kiedy chciał, mógł iść do przodu. Tym różnił się od Alego, który preferował krążenie po ringu. Oczywiście, stawiał na technikę, lecz często nie mogliśmy przewidzieć jaki styl wybierze podczas walki. Czasami wychodził nadzwyczaj agresywny, na przykład w walkach z Michaelem Grantem, Francois Bothą czy Andrzejem Gołotą, a czasami stawiał na technikę i na pierwszym miejscu stawiał bezpieczeństwo, przykładowo w walce z Davidem Tuą. Przed pojedynkiem z Tysonem powiedział, że wymusi na nim respekt od pierwszych chwil walki i w pierwszej rundzie podążał za nim krok w krok. Dopiero później zaczął pracować w charakterystyczny dla siebie sposób, kładąc nacisk na technikę. Mógł tak zrobić z każdym przeciwnkiem, a szczególnie zapamiętałem potyczkę z Frankiem Bruno.
Pamiętam również Igrzyska Olimpijskie. Kiedy Lennox pojął, że przepracował cztery lata i przegrał pierwszą rundę, wyleciał na ring i jak huragan, za pomocą siły fizycznej zmiażdżył Riddicka Bowe. Wygrał z nim wyłącznie dzięki sile fizycznej i często tak postępował w pojedynkach, w których nie wszystko szło po jego myśli. Tak było w potyczce z Ray’em Mercerem i pierwszej walce z Holyfieldem. Kiedy mówiło się mu, że koniecznie trzeba tak zrobić, on wychodził i robił to. Mógł miażdzyć rywali siłą fizyczną, co wyróżniało go od wielu, z którymi pracowałem.
Świetnym przykładem był pojedynek z Witalijem Kliczko. Przegrawszy pierwsze trzy rundy, zrozumiałem, że Lennox przywykł do boksowania z niższymi rywalami, od których zachowywał odległość i trafiał z dystansu, samemu przy tym zostając poza zasięgiem ich uderzeń. Wtedy powiedziałem mu: „Słuchaj, powinniśmy zmienić strategię. Musisz zachowywać się jak na ulicy. Kiedy wyjdziesz, to nie bij zwykłego prostego, a naciskaj, wywieraj na niego presję i zmuszaj do tracenia równowagi, a jeśli pudłujesz lewym sierpowym, to uderzaj go barkami. A kiedy znajdziesz się blisko, wyprowadzaj podbródkowe, tak jakbyś walczył w ciasnej uliczce.” Lennox wyszedł i wygrał następne dwie rundy. Pod koniec szóstej rundy powiedział: „Jest już mój”. Jeśli zachodziła taka potrzeba, to zawsze mógł być brutalnym, silnym fizycznie bokserem. Bardzo mi się to w nim podobało.
Popatrzmy na pokolenie po odejściu Lennoxa. Bracia Kliczko dominują – jasne, nie poszczęściło im się, że nie mają rywali z rzeczywiście wysokiej półki. Lennox zaznał tego szczęścia, bez względu na to, że często krytykowano go za nadmierną „techniczność”. W pewnym momencie żalił mi się, że w jego rekordzie nie ma wielkich nazwisk. Riddick Bowe odmówił wyjścia na ring, ze względu na, jak mówił Eddie Futch, psychiczną traumę zafundowaną mu przez Lennoxa. Futch widział i rozumiał, że jeśli tak walka doszłaby do skutku, to mogłaby powtórzyć się sytuacja z igrzysk w 1988 roku. Wskutek jego osobistej porady, Riddick nie wyszedł na ring, rezygnując z walki o tytuł.
W ten sposób stworzył się pewien rodzaj próżni. Nagle wszystko się zmieniło. Na początku pojedynki z Evanderem Holyfieldem, później z Mikiem Tysonem. Te walki spowodowały niebywałe podniecenie publiczności. Z jednej strony przykuwająca uwagę osoba Tysona, złego chłopaka z ulicy, desperata, gangstera, typowego mieszkańca Brooklynu. Lennoxa przeciwstawiano mu jako maminsynka, cichego, spokojnego chłopca, zachowującego się po brytyjsku, z brytyjskim sposobem myślenia. Wyglądało to jak porównanie dwóch sposobów życia, lecz wielu ludzi nie miało pojęcia, że Lennox wychował się w kanadyjskim Kitchener.
Lewis zaczął trenować
boks po tym, jak przyjechał tam z Wielkiej Brytanii. Miał wtedy 12 lat i znalazł się w Kitchener, w stanie Ontario, 45 minut samochodem od Toronto. Na swoich pierwszych igrzyskach reprezentował Kanadę, lecz kiedy zrozumiał, że ma szansę na złoto w roku 1988, zdecydował się startować jako Brytyjczyk, ponieważ w tej reprezentacji honorarium za zwycięstwo było znacznie wyższe. Nigdy nie czuł się w stu procentach Brytyjczykiem. Był kimś rozdartym między Jamajkę, Kanadę, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. W jakimś stopniu należał do wszystkich wymienionych krajów.
Po jego odejściu panują bracia Kliczko. Niestety, nie mają oni przeciwników na podobnym poziomie, co czyni niemożliwym realną ocenę ich możliwości, którą można wystawić tylko po walkach z pięściarzami dużego kalibru. Lennox stworzył pasjonujące walki z Briggsem i Mercerem, a obecni pretendenci nie mają żadnych szans w starciach z obecnymi mistrzami. Wobec tego można postrzegać Lennoxa jako ostatniego wielkiego mistrza.
- Jak ocenia Pan młodego George’a Foremana w porównaniu ze starszym? Łącząc dwa etapy jego kariery, co może Pan powiedzieć o jego dziedzictwie w boksie?
ES: Z całą pewnością George jest najdziwniejszym pięściarzem wagi ciężkiej, jakiego kiedykolwiek widziałem. Zrobił karierę i miał swój styl, a po dziesięcioletniej przerwie był już całkowicie innym zawodnikiem. Jedyną rzeczą, która łączyła tych dwóch Foremanów, była ogromna siła ducha i nieprawdopodobna siła fizyczna.
Pierwszy George był zawodnikiem świeżo po Igrzyskach Olimpijskich. Był bardzo agresywny, bez przerwy zadawał ciosy, posiadał ogromną moc nokautowania w obu rękach, jednak stopniowo się wypalał. Niespodziewanie postanowił wrócić, jednak nie był już tym, do którego przywykliśmy. Zachowywał się jak miły, wesoły chłopak. Natomiast w ringu ciągle był niebezpieczny. George trochę zmodyfikował styl walki. Czyniąc go bardziej ekonomicznym, dopasował go do swojego wieku. Rozwinął styl Archie Moore’a, lecz zachował się w nim jeden szczegół ce****ący młodego Foremana, mianowicie miażdzący cios. Być może nie wyglądał na perfekcyjnego technika, lecz zawsze był bardzo twardy i silny.
Foreman mógł boksować stosując zamaszyste uderzenia, mógł też raptownie przestawić się i wyprowadzić cios krótki. Bardzo dobrze analizował swoich przeciwników. Jeśli popatrzymy na walkę z Frazierem, to zobaczymy, że bił zamaszyste ciosy, aby szybko zmieniać pozycję i wyprowadzać technicznie prawidłowy podbródkowy z prawej ręki. Przyglądając się walce z Moorerem w późniejszych latach, zauważyłem, że celowo stosuje lewy sierpowy, widocznie chcąc przyzwyczaić do tego Michaela, upewnić, że zagrożenie może nadejść tylko w ten sposób. Później nieoczekiwanie wyprowadził cios z prawej ręki, co pozwoliło mu znowu zdobyć tytuł. W walce z Gerry’m Cooney’em o wszystkim rozstrzygnął lewy podbródkowy. George był wielki. Odnoszę wrażenie, że mimo wszystko był pięściarzem niedocenianym. Dzięki imponującym gabarytom i niewiarygodnej psychice, stanowiłby zagrożenie dla każdego zawodnika w całej historii boksu.
- Wielu kibiców postrzega Evandera Holyfielda jako jednego z najlepszych „ciężkich” w historii. Wielu uważa również, że zbyt długo trwa jego kariera, co psuje jego status. Czy Evander zepsuł sobie przez to reputację?
ES: Na pierwszy rzut oka tak to wygląda. Możliwe jest jednak to, że kiedy odejdzie, wszyscy zapomną o tych ostatnich pięciu czy dziesięciu latach, a pamiętać będą go z najlepszych, zachwycających walk. Historia Evandera trochę przypomina Alego. Kiedy oglądam jego walki z Trevorem Berbickiem, Earnie’m Shaversem czy Larry’m Holmesem, to kojarzy mi się to raczej z zabawnym widowiskiem niż z poważnym boksem. Pamięć o tego typu walkach szybko jednak zanika, a kibice pamiętają o pięściarzu w najlepszych dla niego potyczkach. Myślę, że Evander nie stawia przed sobą długiej perspektywy walk. Chciałbym mimo wszystko, żeby odszedł już na emeryturę.
- Larry Holmes również był mistrzem, który według mnie mógł sprawić kłopoty każdemu. Niestety, jego świetność przypadła na okres między panowaniem charyzmatycznego Muhammada Alego i niesamowitego młodego Mike’a Tysoba, co umniejszyło znaczenie Holmesa w oczach historyków boksu.
ES: Podzielam ten punkt widzenia. Nie lubię mówić o tym, co się nie wydarzyło, lecz powiem, że Larry mógłby stanowić największe zagrożenie dla nich. Niektórzy porównują szanse Jacka Johnsona przeciwko Alemu lub Joe Louisa przeciwko Tysonowi, lecz nikt nie mówi o Holmesie i Foremanie. Moim zdaniem, jest to dwójka najbardziej niedocenianych pięściarzy.
Uważam, że prosty Holmesa, szybkość, nieprawdopodobna wytrzymałość i sposobność do szybkiego odzyskiwania równowagi, stanowiłyby zagrożenie dla każdego. Prosty Holmesa był tym, co pozwalało wygrywać, nie używając niczego więcej. Z tym stylem i jego szybkimi prostymi, byłby groźny szczególnie dla Foremana. Jeszcze raz powrócę do myśli, że nie poszczęściło się mu, gdyż został w cieniu Alego i Tysona. Możliwe, że jest nabardziej niedocenianym „ciężkim” w całej historii boksu.
- Muhammad Ali zawsze powtarzał, że jest najlepszym pięściarzem w historii. Czy rzeczwiście był najepszy? A może Joe Louis mógłby powiedzieć o sobie w ten sposób?
Emanuel Steward: Obaj byli wielcy, lecz każdy na swój sposób. Joe możemy postrzegać jako największego choćby za to, co zrobił w swoim czasie, odbywając 25 udanych obron w okresie 11 lat. Stał się ikoną po swoich epickich konfrontacjach z Maxem Schmelingiem. Nieocenione jest to, co zrobił dla boksu i świata w ogóle. Te starcia uosabiały walkę o los całego świata, gdyż można było sądzić, że Louis przeciwstawia się ideom Hitlera. Sporo podróżowałem i wiem, że wielu tak odbierało ten pojedynek. Tamtej nocy Louis znaczył więcej niż tylko bokser. Wówczas w pełni odpowiadał znaczeniu słów: mistrz świata.
Jeśli Louis stanąłby naprzeciw Alego, to sądzę, że zwycięzcą byłby ten drugi, z racji tego, że Ali dysponował tym wszystkim, co stanowiło zagrożenie dla Louisa. Joe miał problemy z ruchliwymi zawodnikami, nawet z niskimi Billy’m Connem i Joe Walcottem. Joe niezbyt dobrze radził sobie z ciosami prostymi i ogólnie miewał problemy z silnymi, technicznymi bokserami. Niemniej trudno nie zauważyć, że zrobił wszystko, co powinien był zrobić. Zwyciężył wszystkich rywali swojego pokolenia, tytuł zachowywał bardzo długo, a do tego był dżentelmenem.
Jeśli jednak doszłoby do pojedynku z Alim, to Ali wygrałby z nim. Odnoszę się do Alego z wielkim szacunkiem, jako że jest on jedynym czempionem, który walczył ze wszystkimi silnymi przeciwnikami swojej epoki. Nie było dyskusji na temat doboru przeciwników i ich stylach walki. Ali mówił tylko Angelo Dundee’emu: „chcę tej walki” i od razu organizowano pojedynki, trzykrotnie z niewygodnym Kenem Nortonem i trzykrotnie z Joe Frazierem. Ponadto walki z Brianem Londonem w i Henry’m Cooperem miały miejsce w Londynie, Ali udawał się również do Kanady czy do Niemiec, aby zmierzyć się z Karlem Mildenbergerem. Nie obchodziło go styl przeciwnika i gdzie odbywa się walka. A jeśli styl danego przeciwnika okazywał się niewygodny, to Ali podchodził do rewanżu.
Muhammada Alego czy Joe Louisa można nazwać największymi mistrzami w historii wagi ciężkiej, jednak nie oznacza to, że musieliby poradzić sobie z Larry’m Holmesem czy George’m Foremanem.
- Kogo uważa Pan za najtrudniejszego i najbardziej niewygodnego przeciwnika dla Alego, przyjmując, że ten znajdowałby się w swojej najlepszej formie?
ES: Trudno takiego znaleźć, jako że Ali walczył z zawodnikami różnorodnymi stylowo. Możliwe, że jeśli Joe Frazier miałby podobne warunki fizyczne do Alego, to stanowiłby dla niego straszne niebezpieczeństwo. Ponadto siłą Fraziera była jego umiejętność myślenia w ringu, był bardzo silny psychicznie, jako że swoje wychowanie odbywał na ulicy. Sprawiło to, że stał się najtrudniejszym wyzwaniem dla Alego. Myślę, że szczęście uśmiechnęło się do Alego, że natura nie uczyniła Fraziera nieco silniejszym fizycznie. Tak czy inaczej jego styl był najbardziej niewygodnym sposród wszystkich rywali Muhammada.
Walcząc z Joe, Alemu bardzo trudno było operować prawą ręką. W trzeciej walce, kiedy zrozumiał, że jego taktyka na walkę nie przybliża go do zwycięstwa, zmienił ją. Nie mógł dopasować się do rytmu Fraziera i wówczas powiedział sobie: „Muszę zacząć się bić. Jeśli seria dwóch ciosów nie przynosi rezultatu, to będę wyprowadzać cztery”. Zrobił to, co musiał zrobić w tym pojedynku, a umiejętność modyfikacji stylu w trakcie walki było cechą charakterystyczną Alego. Norton również był dla niego niewygodny stylowo, a dodatkowo wyróżniał się fizycznie, lecz brakowało mu takiego sprytu i twardości, które posiadał Frazier.
- Rocky Marciano był jedynym mistrzem, który nie przegrał ani jednej walki. Jednak wielu współczesnych ekspertów nie docenia go, uważając za zbyt niskiego w stosunku do obecnych pięściarzy wagi ciężkiej. Jak powinno się oceniać Marciano, według jego gabarytów czy według tego, co zdołał osiągnąć? Poza tym, jak Pan uważa, czy warunki fizyczne Marciano umożliwiłyby mu taką dominację, którą osiągnął w swoim czasie?
ES: Ze swoim stylem Marciano nic nie mógłby dzisiaj zrobić, bo jeśli ktoś nie ma dobrych warunków fizycznych, to należy zastępować je szybkością, a on nie był zbyt szybki. Marciano boksował w okresie, który miał dobrych „ciężkich”. Poradził sobie z takimi zawodnikami jak Ezzard Charles czy Archie Moore, którzy później niejednokrotnie udowodnili swoją siłę.
Wielu nie uważa go za wielkiego, lecz w swoim czasie był najlepszy. Był niewysokim chłopakiem, z nienajlepszą koordynacją i masą niedostatków fizycznych, lecz dzięki niewiarygodnej pracowitości i silnemu ciosowi osiągnął swoje. Wobec tego powinniśmy szanować go za to, czego dokonał. W czasie swojej kariery nie unikał żadnego rywala. Zwyczajnie nie mógł znaleźć odpowiedniego rywala, który mógłby go pokonać.
Mimo to, że ludzie generalnie nie doceniają go, ja uważam go za klasowego pięściarza. Obejrzałem wiele walk z jego udziałem i zauważyłem sporo interesujących elementów w jego stylu. Zdołał znaleźć należyte zastępstwo dla swoich niedostatków.
Siła jego ciosów i umiejętność stworzenia warunków dla wyprowadzenia takiego ciosu były fenomenalne. Popatrzmy na jego nokauty Walcotta, Moore’a, Charlesa – był jak huragan. Naprawdę zasłużony bokser. To od niego wzięło się słowo „Rocky”. Sprawił, że wielu chłopaków zajęło się sportem, szczególnie włoskich. Stał się znakomitym wzorem dla białych pięściarzy. Dodatkowo jego potężny cios zasługuje na szczególne uznanie.
- Pański typ na konfrontację Ali–Marciano w szczytowej formie każdego z nich?
ES: W takiej walce jako zwycięzcę widziałbym Alego. Był sporo wyższy i trochę szybszy, poza tym miał twardą szczękę. W czasach Marciano „ciężcy” ważyli zazwyczaj 85-86 kilogramów, a 90-kilogramowy bokser uważany był już za wielkiego. Obecnie taki zawodnik nie walczy nawet w wadze ciężkiej, a jest cruiserem. Jednak w tamtym okresie, kiedy Rocky był „ciężkim”, bił wszystkich, lecz Alego nie pobiłby w żadnym wypadku, zważywszy dodatkowo na wytrzymałość Muhammada w końcówkach walk.
- Jack Johnson to kolejna interesująca postać w historii wagi ciężkiej. Niektórzy go przeceniają, niektórzy nie doceniają, a jaki jest Pański punkt widzenia?
ES: Myślę, że był zdumiewającą postacią, a uważam za dobrego zawodnika. Rozpoczął nową erę w boksie. Z pewnością nikt wcześniej tak lekko i luźno nie zachowywał się w ringu. Kiedy obserwowałem jego walki, to przekonałem się, że jest niecodziennym i dobrym pięściarzem. Lecz poza boksem był jeszcze bardziej zdumiewający. Był człowiekiem, który szedł pod prąd i przeciwko systemowi. Robił to, czego nikt nie robił i nawet dzisiaj mało kto mógłby naśladować jego zachowanie. Posiadał dwustronne poczucie sprawiedliwości, w osiągnięciu czego pomagał mu
boks, kształtujący jego charakter. To właśnie jego charakter, a nie talent pięściarski przykuwa moją uwagę najbardziej.
Jeśli oceniać go jako boksera, to sądzę, że był dobry. Jednak pojawiają się pytania o jego walki z zawodnikami znacznie niższych kategorii, na przykład Tommy’m Burnsem czy Stanleyem Ketchelem, którzy walczyli w wadze średniej. Albo zwycięstwo nad 36-letnim Jamesem Jeffriesem. Johnson nie walczył z najsilniejszymi ciemnoskórymi rywalami swojego okresu. Wypada wspomnieć też porażkę z Jessem Willardem, który w tamtym okresie wspominał już o odejściu z boksu.
Nie można powiedzieć, że Johnson walczył i wygrywał z najlepszymi „ciężkimi” swojego okresu. Niemniej jego charakter, zarozumiałość czyniły jego życie czymś więcej, niż tylko życiem. Był fenomenalnym biznesmenem, podróżował po całym świecie, sam prowadził swoje interesy, zmieniał ubrania trzy razy dziennie, spotykał się z prezydentami państw. W jakimś stopniu przyćmiło to jego sukcesy na ringu.
- Pierwszym w historii człowiekiem, który pokonał Muhammada Alego, był Joe Frazier. Jednak według wielu jego popularność ucierpiała wskutek dwóch nokautów z rąk George’a Foremana. Jak Pan uważa, czy Frazier zasługuje na miejsce w dziesiątce najlepszych „ciężkich”?
ES: Pokonać Muhammada Alego jako pierwszy – to znaczy wiele. Rzeczywiście, było to największe wydarzenie w jego karierze. Większość z nas patrzy tylko na jego największe walki – z Foremanem i Alim, w tym samym czasie nie doceniając jego znakomitych zwycięstw nad Bonaveną i Jimmy’m Ellisem. Joe był świetnym zawodnikiem. Obserwowałem go już w czasach amatorskich, gdzie nasze drogi się skrzyżowały, lecz to już inna historia.
Intensywność, z jaką odbywał pojedynki, była podobna do tej, która stała się udziałem Mike’a Tysona. W niektórych elementach Frazier był lepszy od Mike’a, w innych – Mike lepszy od Fraziera. Istnieje pytanie, kto dysponował bardziej druzgocącym ciosem, lecz na Frazierze zawsze będą ciążyć porażki najważniejszych walk w życiu. Jego dziedzictwo jednocześnie wiąże się zarówno z nazwiskiem Ali, jak i z nazwiskiem Foreman. Mimo wszystko nazwisko Ali bardziej kojarzy się z Frazierem, tą parę można porównywać z Louisem i Schmelingiem.
- Większość sympatyków boksu uważa, że szczyt możliwości Riddicka Bowe przypadł na jego pierwszą walkę z Holyfieldem. Jeśli Bowe bardziej poważnie zająłby się treningami, to czy pomogłoby mu to osiągnąć więcej?
ES: Bowe był świetnym zawodnikiem. Spokojnie mógł zaliczać się do najlepszych „ciężkich” wszechczasów. Był on odzwierciedleniem trenerskiego talentu Eddiego Futcha, który prowadził go od wczesnego wieku i doprowadził do wieku dorosłego pięściarza. Wspaniale pamiętam ten wieczór, kiedy znokautował Jesse Fergusona. Byłem tam, gdyż kolejnym jego przeciwnikiem miał być Evander Holyfield, z którym wówczas pracowałem. Bowe był na tyle dobry, że nawet nie wiedziałem jak przygotowywać Evandera do walki z nim. Wspaniale wykonywał wszystkie elementy bokserskiego rzemiosła.
Lecz po tym pojedynku, jeśli dobrze zrozumiałem to, co przekazał mi Eddie Futch, Riddick zaczął tracić kontrolę nad sobą. Bowe wmówił sobie, że już zostaje drugim Alim, zaczął tracić dyscyplinę i koncentrację. W rezultacie Evander zwyciężył go. Rzuciło to cień na jego reputację, później te walki z Gołotą… Zaczął oddawać swoją pozycję i myślę, że walka z Fergusonem była ostatnią, w której Riddick jeszcze trzymał się na nogach.
- Na ile Pan, jako trener i kibic był rozczarowany tym, że walka między Lewisem i Bowe’m nie doszła do skutku?
ES: Byłem bardzo rozczarowany, dlatego że było by to wielkie wydarzenie dla boksu. Przypominałoby to walkę Ali – Frazier. Poza tym, ten pojedynek miał w sobie dodatkowy smaczek, związany z igrzyskami w 1988 roku. Byłaby to walka dwóch wielkich mężczyzn, facetów stanowiących o ówczesnej erze w wadze ciężkiej. Myślę, że ta walka stałaby na wysokim poziomie, ponieważ zarówno Bowe, jak i Lewis stali się lepszymi zawodnikami w porównaniu z ich amatorskim starciem.
- A kto wygrałby tę potyczkę?
ES: Myślę, że Lennox pokonałby wówczas Riddicka, nie tylko ze względu na talent. Lewis w tamtym momencie był bardzo silny fizycznie i psychicznie. Prawdopodobnie Bowe był trochę lepszy jeśli chodzi o rzemiosło, lecz na dystansie 12 rund Lennox mógłby powtórzyć to, co zdołał zrobić na igrzyskach w 1988 roku. Widocznie Futch również to rozumiał. Lennox był niesamowicie silny fizycznie i mentalnie, a w Riddicku w jakimś stopniu siedział jeszcze dzieciak. Dzięki twardości Lewisa, to Lennox byłby faworytem.
bokser.org
Polecam , świetny wywiad .... ????