>>>BETFAN - BONUS 200% do 400 ZŁ <<<<
>>> BETCLIC - ZAKŁAD BEZ RYZYKA DO 50 ZŁ + GRA BEZ PODATKU!<<<
>>> FUKSIARZ - 3 PROMOCJE NA START! ODBIERZ 1060 ZŁ<<<

Ciekawe artykuły

snap8 12

snap8

Użytkownik
Boskie ????


Jacek Bąk - człeniu, który lubi się stroić


http://www.weszlo.com/news/5636

Rośnie nam nowy ulubieniec - Jacek &quot;pędź stąd, człeniu&quot; Bąk. Okazuje się, że Jacek wyznaczał odzieżowe trendy w polskim futbolu. Zawodnicy reprezentacji z nosami przyklejonymi do szyb tylko czekali, kiedy wreszcie znajoma sylwetka człenia pojawi się na horyzoncie i wtedy... Wtedy biegli do niego, byle tylko zobaczyć, jakie ubrania przywiózł.

- Wow, jaka koszulka!
- Jacek, a te spodnie, mogę przymierzyć?
- Panowie, tu mam coś ekstra, sprawdźcie te buty!
- Ja cię!!!
- Ale buty!!!
- Jacek, pożycz!
- Jacek! Masz coś jeszcze? Pokaż!

No, może trochę przerysowaliśmy, ale przeczytajcie fragment autobiografii człenia:

- Sie masz, Komar, co słychać - ledwo zdążyłem się rozpakować po przyjeździe na zgrupowanie reprezentacji, a już odwiedzili mnie koledzy. Badawczo rozglądali się po moim pokoju.

- Ubrania wiszą w szafie. Śmiało, możecie obejrzeć - przyzwyczaiłem się do tego, że inni chcieli naśladować, jak się ubieram. W kadrze żartowałem z chłopaków: - Dajcie mi karty kredytowe, podajcie swoje rozmiary, to was ubiorę, bo na razie słabo to wygląda.

Ubrania wiszą w szafie, możecie oglądać! Ha! Chyba wszyscy musieli mieć z niego - że się tak wyrazimy - niezłą bekę. &quot;Chodź do Bąka, poudajemy zainteresowanie jego śmiesznymi ciuchami, będzie ubaw&quot;.

Ale zacytowany przez nas fragment to w zasadzie tylko wstęp do nowego odcinka, pod roboczym, wymyślonym przez nas tytułem: &quot;Jestem piękny i bogaty, a poza tym bogaty i mam dużo pieniędzy, bo jestem bogaty (i piękny)&quot;.


Kobiety mają swoją biżuterię, za to dla faceta najodpowiedniejszą ozdobą są zegarki. Już jako piłkarz Motoru chodziłem po jubilerach i starałem się znaleźć coś fajnego. Dziś w mojej kolekcji jest ponad 10 zegarków. Najwięcej zapłaciłem za Cartiera wysadzanego diamentami - kosztował 50 tysięcy dolarów.

* * *

Kolejnym autem była dwuosobowa honda CRX. Wyróżniała się na początku lat 90. Wychodzę przed dyskotekę, a w środku mojego samochodu widzę trzy dziewczyny. Nie wyglądały na takie, które pomyliły auta.
- Hej towary, tu są tylko dwa miejsca. Gdzie usiądzie kierowca? - zapytałem.
- Wsiadaj Jacek, poradzimy sobie.
(pozostaje pytanie, jak jakieś trzy dziewczyny dostały się do środka samochodu oraz skąd wiedziały, że człeniu przed nimi ma na imię Jacek)

* * *

Na strychu w domu w Lublinie postawiłem dwa 20-metrowe wieszaki, na których trzymam ubrania. Chyba jestem pedantem, bo nawet odległość między wieszakami musi być odpowiednia. Niektóre z ubrań są jeszcze z metkami. Kupiłem je z dziesięć lat temu, ale nie zdążyłem założyć, ponieważ już zmieniła się moda. Ostatnio wziąłem się za porządki. Wyrzuciłem 10 wielkich worków pełnych butów, kurtek i koszulek.

Paryż, Londyn, Mediolan. Lubię robić tam zakupy, wpaść na pokazy mody. Kiedyś z jednego takiego przywiozłem buty Yohji Yamamoto dla siebie i Maćka Żurawskiego. Zrobiono tylko 50 takich par na cały świat.

W Paryżu niedaleko Champs Elysees mam ulubiony sklep, w którym zawsze witają mnie z otwartymi rękami. Nic dziwnego, skoro zostawiam u nich mnóstwo forsy. Koszulka bawełniana kosztuje tam 400 euro, spodnie 2 tysiące euro. Powiecie, próżniak z tego Bąka. Otóż nie! Skoro stać mnie na to, żeby ubierać się u najlepszych i nie ryzykować, że przytnę się z kimś w drzwiach czy w windzie w tym samym swetrze czy koszuli, to dlaczego mam tego nie zrobić. Za skórzaną kurtkę Johna Galliano zapłaciłem ostatnio 4 tysiące euro. Dla innych może być dziwaczna, z tyłu ma gniazdko i kilka płyt kompaktowych.
(no, jak ma z tyłu gniazdko to faktycznie trochę dziwaczna, my preferujemy kurtki z gniadkiem umieszczonym centralnie z przodu i ewentualnie z przedłużaczem na tył)

Dobra, ale nie myślcie sobie, że Jacek to tylko taki strojniś. Otóż nie, to prawdziwy kozak. Uwaga:

Nigdy nie zapomnę obławy, jaką urządziła na mnie policja w Poznaniu. Zaczęło się od próby zatrzymania mojego samochodu. Zobaczyłem policjanta z lizakiem i przypomniałem sobie, że mam zepsute światło. Automatycznie zamiast na hamulec nacisnąłem na pedał gazu. W lusterku zobaczyłem migocące koguty. Pościg trwał jakieś pół godziny, w końcu zorganizowano obławę. Uciekłbym im, ale miałem letnie opony i musiałem skapitulować.

Kazali mi dmuchać w alkomat. Byłem pewien, że nic nie wykaże, skoro nie piłem, ale wyszło ponad dozwoloną normę.
(stały dylemat - jakim cudem wykazało ponad normę, skoro się niczego nie piło; ale sam pościg - szacunek, szkoda, że nie miałeś zimowych opon to by cię do dzisiaj ścigali)
 
Prince de Belial 1,6M

Prince de Belial

Forum VIP
Państwo gangsterowi i plecy wymasuje

=&gt; http://wyborcza.pl/1,75480,8415065,Panstwo_gangsterowi_i_plecy_wymasuje.html


Ma 14 lat, gdy ojciec odbiera go z komisariatu, gdzie trafia za napad z bronią. Gdy kończy 16, ma swój pseudonim i grupę &quot;żołnierzy&quot;. Wyłudza, napada, kradnie, korumpuje. Wpada trzy lata temu na głupiej kradzieży samochodu. Krzysztof W., &quot;Kanada&quot;, idzie siedzieć i grzecznie bierze za kraty tajemnice gangu. Dopóki nie przychodzi w odwiedziny Karolina. Miłość życia. I ryczy, że zgwałcił ją kolega &quot;Kanady&quot;. Wraca do celi, zaciska pięści.

Pisze list: kto z kim, za ile, dla kogo; nazwiska, ksywy, miejsca. Wysyła do prokuratorów, ci czytają i kryminalne rebusy sprzed lat znajdują swoje hasła. &quot;Kanada&quot; znika w programie ochrony świadków koronnych...
 
M 27,2K

madangelo

Forum VIP
Serbski Nedved


Zaczął trzema asystami, poprawił hat trickiem i wszystko w zaledwie pięć kolejek ligi włoskiej. Nic dziwnego, że Milos Krasić z Juventusu to największe, choć nie jedyne, objawienie lig europejskich w tym sezonie.

Jeszcze zanim wybiegł po raz pierwszy na boisko w biało-czarnych barwach, już zaskarbił sobie sympatię i szacunek kibiców.

W sierpniu przed pierwszym treningiem w Juventusie poleciał do Belgradu pozałatwiać sprawy papierkowe pozwalające na podjęcie pracy we Włoszech. Któryś z urzędników coś zaniedbał, dopełnienie formalności się przedłużało w efekcie czego Krasić spóźnił się na rejsowy samolot, na który klub zarezerwował bilety. Następny odlatywał dopiero nazajutrz, co oznaczałoby wprawdzie usprawiedliwioną, ale jednak absencje na pierwszych zajęciach. Serb, wiele się nie namyślając, wynajął prywatny samolot, zapłacił 10 tysięcy euro za transport i dotarł na czas. Od nikogo nie domagał sie zwrotu kosztów. Wszyscy na każdym kroku podkreślali, że to wzór profesjonalisty. Kto mógłby się zachować podobnie? Tylko Pavel Nedved.
Każdego innego nowicjusza, tym bardziej przybywającego do Serie A tylko z ligi rosyjskiej, porównanie do jednego z najlepszych cudzoziemców w całej historii ligi włoskiej, musiałby speszyć, ale nie Krasicia. Po pierwszych obiecujących i kolejnych bardzo dobrych występach w Juventusie stwierdził, że to zaszczyt dla niego i że ze wszystkich sił postara się zbliżyć do poziomu Nedveda. Jednak włoska prasa bez zwracania uwagi na akceptację czy protesty Serba już odtrąbiła wszem i wobec narodziny nowego Nedveda. Ktoś przytomny zadał pytanie, czy gdyby Krasić miał krótkie, ciemne włosy, to też takie porównanie byłoby oczywiste. Inni odpowiadali chórem, że nie o sam wygląd przecież chodzi. Połączyło ich znacznie więcej.
Obaj grają na skrzydle i są maniakami pracy. Nedved przyznawał się, że trenował nawet w Boże Narodzenie. Kiedy 20 września Krasiciowi urodziła się córka Mila, poleciał do Belgradu, ucałował żonę i dziecko i szybko powrócił do Turynu, byle tylko zdążyć na trening. Lubi ciężko pracować i kocha biegać. Ma niespożyte siły, podczas meczu wykonuje ogromną liczbę rajdów, zakończonych albo dośrodkowaniami, albo strzałami. Jak Nedved pcha cały czas do przodu swoją drużynę. Obaj maja silną osobowość i charaktery zwycięzców. Prawdziwi wojownicy.

Przeznaczony Juventusowi


&quot;Krasić nie ma takiej siły jak Nedved nie strzela tak mocno, ale jest szybszy i prawdopodobnie obdarzony lepszym dryblingiem&quot; - pisała o różnicach między piłkarzami &quot;La Gazzetta dello Sport&quot;, która za hat tricka w meczu z Cagliari wystawiła Serbowi notę 8 (w skali od 0 do 10) i także wcześniej wybierała go już na najlepszego zawodnika turyńskiej drużyny. Czechowi przez 13 lat gry w Serie A ani razu nie udało się zdobyć w jednym spotkaniu trzech goli (sześć razy strzelał po dwa gole), co Serb osiągnął już w piątym występie i w związku z tym pozostał mu tylko dwa trafienia do pobicia osiągnięcia wielkiego poprzednika, który pierwszy sezon gry w Juve zakończył z czterobramkowym dorobkiem.
Nedved to nie jedyna wielkość, obok której został postawiony. Rok temu do Interu Mediolan za 15 milionów euro przyszedł Wesley Sneijder, który odmienił, a nawet w znacznym stopniu zrewolucjonizował grę Nerazzurrich i poprowadził ich na najwyższy z europejskich szczytów. Juventus identyczną kwotę przeznaczył na Krasicia, który prawie cała seniorską karierę (aż sześć lat) spędził w CKSA Moskwa. I w Turynie oczywiście liczą na podobny efekt.
Bardzo chciał grać w Juve. Dla Starej Damy odrzucił co najmniej dwie atrakcyjniejsze finansowo propozycje. Galatasaray Stambuł gotowe było płacić cztery miliony euro rocznie (teraz zarabia 2,5), a Manchester City też nie liczył się z pieniędzmi. Z kolei kiedy w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów jego CSKA zmierzyło się w Moskwie z Interem, blondwłosy skrzydłowy spodobał się jego działaczom, którzy robili wstępne rozeznanie w sprawie transferu. Działali za wolno. Zresztą czy ktoś urodzony tego samego dnia - 1 listopada (z tym że 87 lat później) co został powołany do życia Juventus, mógłby trafić do innego włoskiego klubu? Oczywiście, że nie, to było przeznaczenie.

___
Piłka Nożna (40/2010)
JuvePoland​
 
konrad140 2,5K

konrad140

Forum VIP
RONALDO VS. MESSI - STARCIE NADLUDZI
CASTROL RZUCA NOWE ŚWIATŁO NA POJEDYNEK DWÓCH NAJLEPSZYCH PIŁKARZY NA ŚWIECIE
25 maja 09: Piłka po rzucie wolnym w wykonaniu Cristiano Ronaldo osiąga większe przyspieszenie, niż bolid Formuły 1. Lionel Messi jest tak aktywnym zawodnikiem, że w sezonie przebiega na boisku równowartość dystansu z Barcelony do Madrytu.
Przed zbliżającym się finałem Ligi Mistrzów nowe spojrzenie analityków Castrol (na podstawie http://www.castrolfootball.com) ujawnia całą gamę zdumiewających możliwości i atrybutów fizycznych Ronaldo i Messiego.
Skrzydłowy Manchesteru United Ronaldo i napastnik Barcelony Messi nie są po prostu najlepiej wyszkolonymi piłkarzami na ziemi. Eksperci z Castrol udowodnili że wykazują oni jednak niezwykłe możliwości jeśli chodzi o siłę, przyspieszenie, zwinność, tempo gry i wytrzymałość.
Wykorzystując unikalny system analizy danych, Castrol Index możemy się przyjżeć tym istotnym dla piłkarzy atrybutom.
PRZYŚPIESZENIE I ZWINNOŚĆ
Victor Valdes musi mieć się na baczności – jeśli Ronaldo dostanie szansę wykonania jednego z rzutów wolnych, będących jego znakiem rozpoznawczym, bramkarz Barcy będzie musiał zmierzyć się z piłką pokonującą 32 metry w sekundę. Dla porównania bolidy Formuły 1 na starcie pokonują 4,6 m/s. Z kolei obrońcy United muszą jakoś dać sobie radę z niezwykłą zwinnością Messiego, która pozwala mu na zrobienie większej ilości skrętów i zmian kierunku podczas jednego meczu, niż bolidy Formuły 1 podczas wyścigu na torze Silverstone.
SIŁA
Ronaldo utrzymuje niezwykłą siłę, podnosząc 20 ton – czyli równowartość 10 samochodów Audi z napędem na cztery koła – podczas pełnej sesji treningowej. Tymczasem Lionel Messi podczas skoku generuje więcej mocy, niż gepard w pełnym biegu.
TEMPO I WYTRZYMAŁOŚĆ
Niezwykła szybkość Ronaldo jest powszechnie znana – nic dziwnego, że podczas sezonu wykonuje sprint 900 razy więcej, niż biegacz kadry olimpijskiej w porównywalnym czasie Messiemu też nie można zarzucić ociężałości, ale oprócz tego wykazuje ogromną wytrzymałość, dzięki której w czasie sezonu przemierza na boisku tyle kilometrów, że wystarczyłoby na bieg z Camp Nou na stadion Santiago Bernabeu w Madrycie.
Marcel Desailly – Ambasador marki Castrol i dwukrotny triumfator Ligi Mistrzów (z Olympique Marsylią i AC Milan) – nie ma wątpliwości, że ci dwaj piłkarze niosą różne, ale często śmiertelne zagrożenie dla swoich boiskowych przeciwników.
Desailly powiedział:
„Ronaldo jest szybki i bardzo zdolny, ale często jego nieprzewidywalność nie pozwala kolegom z drużyny wyprzedzić jego działań. Często popisuje się dryblingami, co utrudnia obrońcom rywala wyłączenie go z gry. Równie dobrze potrafi strzelać obiema nogami, a w dodatku charakteryzuje się ogromną siłą i determinacją w pojedynkach w pobliżu bramki. Taka kombinacja indywidualnych cech to ogromne zagrożenie dla przeciwników i nie zdarza się często, żeby jeden gracz miał aż tyle piłkarskich zalet. Cristiano nie może być kryty przez jednego piłkarza, bo jego umiejętności pozwalają na wygranie większości indywidualnych pojedynków. Gdybym miał grać przeciwko niemu, to zdecydowałbym się na przydzielenie mu dwóch „opiekunów”, a dodatkowo chciałbym mieć pewność, że jak tylko dojdzie do piłki, zaraz znajdzie się przy nim pomocnik, który odetnie mu drogę do bramki i spróbuje wypchnąć go na skrzydło.
Messi jest równie niebezpiecznym graczem, ale jego taktyka i sposób gry są zupełnie odmienne. Często wykorzystuje kolegów z drużyny, żeby zwiększyć siłę ataku – jest wyjątkowo utalentowany, ale nie ma cech fizycznych Cristiano i dlatego nie zawsze może wygrywać pojedynki z obrońcami. Dlatego precyzyjnymi podaniami często włącza innych piłkarzy do swoich akcji. Jest w tym niezwykły. Takie zachowanie na boisku sprawia też, że trudno go wyłączyć z gry, bo trzeba brać pod uwagę również zawodników znajdujących się w jego pobliżu. Messi jest geniuszem w „czyszczeniu pola” i wykorzystywaniu wolnego miejsca. Cristiano stanowi ogromne zagrożenie, ale Messi wykorzystuje innych, żeby je jeszcze zwiększyć.”
Mike Johnson, Castrol Senior Vice President, powiedział:
“Castrol od zawsze zajmował się wykorzystywaniem analiz, technologii i innowacji, żeby dostarczać nowe spojrzenie na to, co najlepsze. Podobnie postąpiliśmy w przypadku oceny dwóch najlepszych piłkarzy na świecie. Chcemy pokazać fanom futbolu jak niespotykane umiejętności pozwalają im na utrzymywanie swojej formy na najwyższym poziomie”.

OBLICZENIA ANALITYKÓW Z CASTROLFOOTBALL.COM
CRISTIANO RONALDO

“Podczas sesji treningowej podnosi równowartość 10 samochodów Audi Q7”

Założenie
Podczas pełnej sesji treningowej Ronaldo podnosi ponad 20 ton.
Wyliczenia
Całkowite wyliczenie opiera się na 6 powtórzeniach 4 zestawów ćwiczeń:
Przysiad 150 kg x 4 x 6 = 3,600 kg
Ławeczka 100 kg = 2,400 kg
Clean 75 kg = 1,800 kg
Wyciskanie nogami 200 kg = 4,800 kg
Mięsień czworogłowy 200 kg = 4,800 kg
Ćwiczenia ramion 70 kg = 1,680 kg
Arm Curl 30 kg = 720 kg
Ćwiczenia tricepsa 20 kg = 480 kg
Podciąganie 75 kg = 1,800 kg
Triceps (na ławce) 75 kg = 1,800 kg
Mostek x 5 75 kg = 375 kg
Podniesione kilogramy = 24,355 kg
Wniosek: waga Audi Q7 (4x4) 2,400 kg x 10 = 24,090 kg (około)
“Po rzucie wolnym Cristiano Ronaldo piłka przyspiesza bardziej, niż bolid Formuły 1”

Założenie
Bolid Formuły 1 przyspiesza od 0 do 100km/h w 1,7 sekundy
Po rzucie wolnym z odległości 30 metrów piłka rozwija prędkość 70km/h podczas 1-sekundowego lotu.
Wyliczenia
F1 100km/h w 1,7 sekundy
16,3 metry na sekundę x 1,7 sekundy = 27,78 metry.
Po rzucie wolnym w wykonaniu Ronaldo, piłka leci 32 metry na sekundę. Piłka przyspiesza prawie dwa razy szybciej niż bolid Formuły 1.
“Podczas sezonu Cristiano Ronaldo wykonuje sprint 900 razy więcej, niż biegacz z kadry olimpijskiej”
“Cristiano Ronaldo przebiega podczas jednego sezonu piłkarskiego średnio 525 km.”

Założenie
Przeciętny piłkarz z Premiership wykonuje sprint 20 razy w czasie meczu
100-metrowiec startuje w 20-30 biegach podczas sezonu
Wyliczenia
Piłkarz – 20 sprintów w meczu, średnio 50 spotkań w sezonie 50 x 20 = 1000 sprintów
Sprinter – 20-30 startów w sezonie.
LIONEL MESSI
“W czasie jednego sezonu Lionel Messi przebiega na boisku równowartość dystansu z Barcelony do Madrytu”

Założenie
Napastnik czołowego klubu piłkarskiego przebiega średnio 10,5km w meczu.
Zawodnik gra średnio 50 spotkań w sezonie
Wyliczenie
50 x 10,5 km = 525 km.
Odległość z Barcelony do Madrytu wynosi 504 km.
“Lionel Messi robi więcej skrętów i zmian kierunku podczas jednego meczu, niż bolidy Formuły 1 podczas wyścigu na torze Silverstone&quot;

Założenie
Podczas meczów najlepszych drużyn zawodnik wykonuje od 1000 do 1500 zmian kierunku ruchu.
Na torze Silverstone jest 12 zakrętów. Podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii zawodnicy pokonują 60 okrążeń (łączny dystans to 308 km).
Wyliczenia
60 okrążeń x 12 zakrętów = 720
Zmiany kierunku ruchu podczas meczu piłkarskiego: od 1000 do 1500.
“Lionel Messi podczas skoku generuje więcej mocy, niż gepard w pełnym biegu&quot;

Założenie
Porównanie skoku Messiego i pełnego biegu geparda
Wyliczenia
Waga = 67 kg P = Siła x odległość / czas
P = 670N x 3 metry (połączone poziome i pionowe) / czas lotu = 0,43 sekundy
P = 670N x 3/0,43 = 4674 Watt
Lionel Messi w pełnym biegu ze skokami generuje 4674 Watt, podczas gdy Gepard w pełnym biegu generuje 1000 Watt

KLIK
 
Prince de Belial 1,6M

Prince de Belial

Forum VIP
Ile wygrał na meczach Federera?

Szef najpotężniejszej na świecie sportowej agencji marketingowej IMG przyznał, że obstawiał wyniki Rogera Federera u bukmachera. Problem w tym, że Szwajcar to jego główny klient. Czy tenisista pomagał mu w hazardzie?

IMG to sportowy gigant - prowadzi interesy Federera, Rafaela Nadala, Marii Szarapowej, a poza tenisem m.in. Tigera Woodsa. Firma pośredniczy w zawieraniu kontraktów sponsorskich i reklamowych, zarabiając na prowizjach, ale jest też właścicielem turniejów tenisowych, akademii (m.in. słynnej Nicka Bolletteriego na Florydzie), klubów, na całym świecie handluje prawami do telewizyjnych relacji, sama produkuje wiele programów. Rocznie przez jej ręce przepływają miliardy dolarów. Jak każdy pośrednik lubi stać w cieniu, rzadko pcha się na pierwsze strony gazet. Trudno jednak wskazać dziś ważną imprezę sportową, za którą nie kryją się ludzie z IMG. Firma jest np. partnerem FIFA i MKOl, a więc zarabia też na piłkarskim mundialu i igrzyskach.

Założycielem IMG w latach 60. był najsłynniejszy agent sportowy wszech czasów Mark McCormack, a jednym z pierwszych klientów słynny golfista Arnold Palmer. Teraz sportową maszynką do robienia pieniędzy kieruje Theodore &quot;Teddy&quot; Forstmann, który wpadł właśnie w poważne tarapaty.

Jeden z jego byłych biznesowych partnerów Jim Agate oskarża go, że używał znajomości i firmowych pieniędzy do obstawiania milionowych kwot u bukmacherów. Agate skierował nawet pozew do sądu - twierdzi, że jego własna spółka była pralnią pieniędzy Forstmanna. IMG wyśmiało zarzuty, nazywając słowa Agate &quot;wymysłami żałosnego frustrata&quot;, a Forstmann dorzucił jeszcze, że &quot;kanalii i łajdaka&quot;. Ale kiedy dziennikarze zaczęli węszyć, &quot;Teddy&quot; podłożył się sam. - Zarzuca mi, że postawiłem na porażkę Federera, a to nieprawda, bo obstawiłem jego zwycięstwo w finale French Open w 2007 r. Straciłem wtedy 40 tys. dol. - wspomniał szef IMG.

W amerykańskich mediach zawrzało, bo Forstmann jednoznacznie przyznał, że obstawiał wyniki swoich klientów. W tym konkretnym przypadku aż dwóch, bo w finale grał Federer z Nadalem. To poważny zarzut, bo IMG poprzez sieć swoich agentów, trenerów i wreszcie samych zawodników ma ogromną, jeśli nie największą w sporcie, wiedzę insajderską (ang. insider information) na temat możliwych wyników. &quot;Akurat szef IMG, który w ciągu minuty może dowiedzieć się od swoich ludzi, kogo boli noga, kto się zatruł, a kto jest bez formy, nie powinien nigdy grać u bukmachera!&quot; - piszą amerykańscy publicyści.

&quot;Tenis ma poważny problem i nie może odwrócić wzroku&quot; - uważa Greg Couch z AOL Sports. Zachowanie szefa IMG łamie przepisy, które federacje WTA i ATP same wprowadziły po niedawnych skandalach z obstawianiem wyników przez graczy. Zakaz dotyczy też właścicieli turniejów oraz członków sztabu, a trudno nie uznać za nich menedżerów z IMG. Jeden z paragrafów mówi nawet o dożywotniej dyskwalifikacji. &quot;Wyrzucić IMG z tenisa? Przecież tenis jest ich własnością!&quot; - drwi jeden z dziennikarzy.

Wreszcie cień podejrzenia pada na samego Federera. Agate twierdzi bowiem, że Szwajcar i inni zawodnicy pomagali Forstmannowi obstawiać. &quot;Jeśli początkowo wyśmiewany Agate nie mylił się, że szef IMG gra na wynikach, to może w tej kwestii też się nie myli, choć trudno w to uwierzyć&quot; - pisze Couch.

Federer zaprzeczył doniesieniom, nazwał je wyssanymi z palca. Większość eksperów ufa jego uczciwości, ale zastanawia się, jak dalej rozwinie się afera. Czy bardzo ucierpi reputacja IMG? Czy władze tenisowe będą na tyle odważne, by ukarać jednego z najpotężniejszych ludzi sportu? No i najważniejsze - czy dojdzie do rozprawy w sądzie między Agate a Forstmannem?

▶ http://www.sport.pl/sport/1,65025,8585767,Ile_wygral_na_meczach_Federera_.html
 
bukmachertsw 437

bukmachertsw

Użytkownik
http://www.gazetakrakowska.pl/sport/327239,wisla-lech-kibole-biegali-po-stadionie-a-ochrona,id,t.html?cookie=1
Gazeta KRakowska
Nowe stadiony, pełen komfort na trybunach - to miało raz na zawsze położyć kres chuligańskim wybrykom na trybunach w Polsce.
Od niedzieli wiadomo, że na razie nic z tego, bo w Poznaniu pod koniec meczu Lecha z Wisłą doszło do zadymy w okolicach sektora, na którym siedzieli fani z Krakowa.
W jego pobliże przedarli się kibole Lecha. Jak się tam dostali? Nie mieli z tym najmniejszych problemów, gdyż bramki otworzyła im... ochrona. Mało tego, w momencie gdy rozpoczęło się zamieszanie, z drugiego końca stadionu ruszyła kilkudziesięcioosobowa grupa, która spokojnie przebiegła przez cały obiekt. Również w tym przypadku ochrona nie robiła nikomu najmniejszych przeszkód pokonaniu kilkudziesięciu metrów.
Do bezpośredniego starcia grup z Krakowa i Poznania na szczęście nie doszło. Poza okładaniem się obu stron przez ogrodzenie. Sytuację uspokoiła ostatecznie policja, która wkroczyła na trybuny i - w przeciwieństwie do ochrony - zrobiła to, co do niej należy.
Zachowanie ochrony to jedno, a to, co działo się w okolicach boiska, to drugie. Oto bowiem osobom z Krakowa, które robiły zdjęcia lub kręciły wydarzenia przy sektorze gości, grozili osobnicy w kamizelkach &quot;służba techniczna&quot; oraz jeden miejscowy fotoreporter. Pracownikowi biura prasowego Wisły zabrano kasetę z nagraniem wydarzeń, a pozostali sprzęt uchronili tylko dlatego, że zgodzili się pod przymusem wykasować zdjęcia i filmy.
Żeby było ciekawiej, zdjęcia fotoreportera z Poznania, który uczestniczył w tych wydarzeniach, można znaleźć m.in. na... oficjalnej stronie internetowej Lecha. Niejaki Patryk był też obecny m.in. na wiosennym meczu Wisły z &quot;Kolejorzem&quot; na Suchych Stawach, gdzie robił zdjęcia do oficjalnego programu meczowego poznańskiego klubu.
Bardzo zdenerwowany tymi wydarzeniami był prezes Wisły Bogdan Basałaj. Już teraz wiadomo, że krakowski klub nie zostawi tej sprawy. - Będziemy żądać wyjaśnień od Lecha, a także zwrócimy się do Ekstraklasy SA o dokładne zbadanie sprawy - mówi rzecznik prasowy &quot;Białej Gwiazdy&quot; Adrian Ochalik.
Lech do sprawy ma odnieść się dzisiaj na konferencji prasowej.
Po niedzielnych wydarzeniach nikogo nie zatrzymano.
 
telprzem 136

telprzem

Użytkownik
http://www.sports.pl/Pilka-nozna/Grzegorz-Lato-prezes-PZPN-o-reprezentacji-i-PZPN,artykul,91536,1,279.html
Włosów niewiele mi na głowie zostało, a te, które zostały, są coraz bardziej siwe. Ale nie jesteście mi w stanie zabrać tego, co osiągnąłem - powiedział Grzegorz Lato.
PRZEGLĄD SPORTOWY: Zamawia Pan wino w samolocie?
GRZEGORZ LATO:
Uwielbiam dobre wino do obiadu, czerwone czy białe - do rybki. Nic w tym złego nie widzę.


PS: Dobrze, że pana Smuda nie powołuje. Miałby pan problemy.
Złośliwy pan strasznie. Jak ja byłem zawodnikiem, to w samolocie, gdy cała reprezentacja leciała i ludzie patrzyli, nie było możliwości, żeby pić. Znam takich dziennikarzy, którzy po wylądowaniu ledwo się z samolotu potrafią wytoczyć, a potem udają moralistów.

PS: Afera samolotowa jest dęta?
Nie wiem, kto nakręcił tę aferę. Wiem jedno: Boruc dał się wypuścić. Trzeba było brudy prać we własnym domu. Artur sam się skreślił z tej kadry. Szkoda mi go, ale powiedział za dużo.

PS: W kadrze nie ma i jego, i Żewłakowa.
Decyzja należy do trenera. Smuda poinformował mnie o wszystkim, ale to on podejmuje decyzje .

PS: Nie pana rower?
Mój rower, moje pedały. Trener nie pedałuje osobno, a PZPN osobno. Znam sprawę od podszewki i akceptuję decyzję Smudy. Minęły czasy, gdy PZPN zawieszał zawodników. To nie PRL.

PS: Zarząd nie zajmie się tą sprawą?
Nie zajmie.

PS: Pan Zbigniew Lach, członek zarządu, mówi co innego.
Pan Lach niech się martwi tym, czy Wisła i Cracovia wygrywają.

PS: Boruc sugerował, żeby PZPN się nie wtrącał, bo działacze też nie są święci.
Tak? A to ciekawe. W USA na ostatnim zgrupowaniu nie złapaliście nikogo. A chcieliście, paparazzi tylko czyhali. Zresztą nie rozumiem tego węszenia, czy ktoś się napije. Czy to jakiś problem, gdy ja, dorosły człowiek, wypiję lampkę wina ze znajomymi czy szklankę whisky? Zna pan to powiedzenie: kto nie pije, ten kabluje.

PS: Smuda dotrwa do EURO?
To plotka, że nie dotrwa.

PS: Ile razy ktoś do Pana przychodził i mówił: wyrzuć tego Smudę.
Na razie to ja tylko słyszę, że wy, dziennikarze plotkujecie na ten temat.

PS: Znowu ci dziennikarze.
Ale niech pan posłucha chwilę. Niedawno jednym głosem, wy, media wołaliście: tylko Smuda. No i jest Smuda. Nie słucham podszeptów. Gdyby nie ostatnie frajerskie wyniki, rozmawialibyśmy inaczej. Dla polskiej reprezentacji przyjdzie lato, jestem pewien. Smuda ma dziś zaufanie moje i całego zarządu.

PS: Dziś?
Ma pełne zaufanie. Kaziu Górski też przed mistrzostwami świata przegrał sparing z Hannoverem. Jechali z nami dziennikarze jak z furą siana. A potem wszyscy byli ojcami sukcesu. Na Bońka też była nagonka w 1982 r., a potem traktowano go jak boga.

PS: Smuda czyni jeszcze cuda?
Wierzę w niego, drużynę i w to, że naszym dwunastym zawodnikiem na EURO będzie publiczność.

PS: Ja się o jedenastu boję.
Damy sobie radę. Plan minimum to wyjście z grupy. A potem to już jest orzeł-reszka.

PS: Polska piłka jest na dnie? 69. miejsce w rankingu FIFA...
Ranking nie jest miarodajny. My gramy mecze towarzyskie i dostajemy 1 punkt za zwycięstwo, a za spotkania w eliminacjach drużyny otrzymują 2,5 punktu. Dlaczego nie chcecie o tym pisać?

PS: To tylko jeden z czynników potwierdzający, że nasza piłka pocałowała się z dnem.
Ja nie robię polityki klubowej. Nasze drużyny pozbywają się najlepszych zawodników, niech pan zobaczy, ilu obcokrajowców w lidze gra. Ale na ten temat to proszę do pana Masioty i spółki.

PS: Dwa lata już Pan rządzi.
Strasznie czas biegnie do przodu. Półmetek prezesury.

PS: Żona pyta: Grzegorz, po co ci to było?
Raczej ma już dosyć. Gdy byłem zawodnikiem i trenerem, ciągle nie było mnie w domu. Teraz jest to samo. Najważniejsze, że przestała się tymi wszystkimi publikacjami denerwować. W polskiej prasie sensacja goni sensację. Niektórzy dziennikarze z igły robią widły. Duże widły.

PS: Sami prowokujecie.
My prowokujemy? Świeży przykład. Dzwonicie do mnie i mówicie, że jest propozycja, by sędziów z zagranicy ściągać, by prowadzili mecze polskiej ligi. To ja powiedziałem, że dziennikarzy też z zagranicy trzeba wziąć, żeby uczciwie pisali. O uczciwość tu chodzi, niczego więcej nie chcę.

PS: Nie prowokujecie? Pojechał pan do Chicago, zamiast do Mińska na Komitet Wykonawczy UEFA.
W Mińsku zapadały ostateczne decyzje w sprawie EURO na Ukrainie. Ustalano, czy nasi partnerzy będą mieli dwa, trzy czy cztery miasta podczas turnieju.

PS: Pana to nie interesuje?
Oczywiście, że interesuje, ale my nie byliśmy stroną.

PS: Podczas rozmów o EURO nie jesteśmy stroną?
Rozmawiałem na ten temat z Martinem Kallenem, dyrektorem turnieju, i Michelem Platinim. Dobrze wiedzieli, że lecę do USA, gdzie nasza reprezentacja grała dwa mecze. Zostałem zwolniony z udziału w konferencji prasowej w Mińsku. Tak, konferencji. Na żadne obrady mnie nie zapraszano. Pana zdaniem miałem przyjechać do Mińska tylko po to, by powiedzieć mediom: dzień dobry, bardzo mi przyjemnie, że Ukraina ma cztery miasta?

PS: Trzeba było zastępcę posłać.
Ale wszystko było uzgodnione z UEFA. Gdybym wiedział dużo wcześniej, że jest taka potrzeba, mógłbym zareagować. Ale dowiedziałem się sześć dni wcześniej, że jest zaproszenie do Mińska.

PS: Boniek mówi, że Platini był zdziwiony.
A to ciekawe. Platini był ostatnio w Polsce, na Stadionie Narodowym. Czekałem, aż padnie pytanie na ten temat. Nikt z pana kolegów nie zapytał. Była okazja dokopać prezesowi. Zmarnowaliście szansę.

PS: Za to ładne popiersie przywiózł pan z Chicago.
Miałem już jedno wcześniej, stało w moim gabinecie, teraz drugie popiersie dostałem. Za granicą wszyscy mnie cenią. Co innego w kraju, gdzie w dobrym tonie jest walić w prezesa.

PS: Po co panu ta prezesura? Nie lepiej było zostać legendą?
Włosów niewiele mi na głowie zostało, a te, które zostały, są coraz bardziej siwe. Ale nie jesteście mi w stanie zabrać tego, co osiągnąłem. Zadaje mi pan to pytanie i nie wiem, czy się mam uśmiechać. Nagle się okazuje, że całe zło polskiej piłki to PZPN. Za co się pytam? Za to, że kluby prowadzą określoną politykę transferową?

PS: Ojej, PZPN niewiniątka.
Żadne niewiniątka, mamy swoją pracę i swoje problemy. Zajmujemy się reprezentacją, licencjami, młodzieżą...

PS: Z młodzieżą to wam wybitnie nie wychodzi.
Zawsze młodzież mieliśmy dobrą. Mieliśmy sukcesy w różnych imprezach, a potem gdzieś między palcami ci chłopcy się rozchodzili. Ale czy to moja wina? PZPN-u wina?

PS: Wina. Jerzy Engel dużo obiecywał, mało zrobił.
Z tym pytaniem proszę się zgłosić do pana dyrektora Engela. W najbliższy wtorek (dziś - red.) mamy posiedzenie zarządu poświęcone wyłącznie młodzieży.

PS: Pytam pana, bo pan jest prezesem. Jest pan zadowolony z pracy Engela?
Nie jestem. Przykład? Nie może być tak, że trener kadry młodzieżowej zaczyna zgrupowanie w piątek przed kolejką ligową. I zabiera zawodników, którzy grają w ekstraklasie czy I lidze. Dla mnie to nie do przyjęcia i powiedziałem o tym panu Engelowi. Zawodnik jest od tego, by grać, a nie trenować.

PS: Tylko z tego jest pan niezadowolony? Systemu nie macie.
Zarząd będzie burzliwy, tyle panu powiem.

PS: Engel powinien się bać?
Sam mam parę uwag. I słyszałem, że wiele osób też ma.

PS: Pan lubi być prezesem?
Dopiero zaczyna mi się to podobać. Kiedyś mówiłem panu, że szybko się uczę, to się pan uśmiechał. Nie jest tak, że mam patent na mądrość. Słyszę tylko, że rozwiązania mają wszyscy. Każdy wie, jak uzdrowić polską piłkę. Najciekawsze jest to, że słyszę: transparentność i przejrzystość...

PS: Sam pan to pisał w programie wyborczym.
I co? Polityka PZPN nie jest przejrzysta?

PS: Taa, kontrakt ze Sportfive był wyjątkowo przejrzysty.
Sami publikowaliście wszystkie szczegóły tego kontraktu. Był nawet donos do prokuratury, by sprawdzić tę umowę. Sprawa została umorzona, ale nikt już o tym nie napisał.

PS: Dobrych ma pan prawników.
Pewnie, że dobrych. Umowy podpisujemy w świetle kamer.

PS: Szkoda, że nie negocjujecie w świetle kamer.
Ale media mają wgląd do wszystkiego. Wszystko wiecie. Ile kto zarabia...

PS: Wiemy, ile prezes zarabia...
Też wiecie. I się nie dziwicie, że tak mało? Żartuję oczywiście, choć przy członkach rady nadzorczej różnych firm to naprawdę mało. My lubimy liczyć pieniądze komuś, a nie swoje.

PS: Prezesowanie to dla pana fura, skóra i komóra?
Skórzaną kurtkę mam, ale jej nie kupiłem, tylko od sponsora dostałem. Komórki mam dwie, jedną służbową, drugą prywatną, sam za nią płacę. Samochód służbowy był w PZPN od zawsze. To takie duże luksusy?

PS: Każdy prezes kończy kadencję kilkanaście kilo starszy.
Mnie sześć kilo przybyło. Mało ruchu mam. Dzisiaj zamiast iść biegać, to muszę z panem rozmawiać.

PS: Urządził pan z PZPN biuro podróży?
Proponuję się zainteresować, jakie delegacje zabierają Anglicy czy Niemcy. Zaraz mi pan ostatni wyjazd do USA wypomni. Poleciało sześciu działaczy z piętnastu, o których się pisało. Sto razy mówiłem, że za wszystko płaci Sportfive, bo taki mamy kontrakt. Za wasze pieniądze nie latamy.

PS: Pana w ogóle interesuje, co mówi o was opinia publiczna?
Opinia publiczna na pewno jest ważna, ale liczą się dla mnie rzetelne opinie. To, że ktoś, kto widział w życiu pięć meczów i zakłada stowarzyszenie koniec PZPN, mnie nie interesuje. To niepoważne.

PS: Kupiliśmy EURO 2012?
Żarty pan sobie ze mnie stroi. Ostatnio widziałem się z wiceprezesem ukraińskiej federacji i zapytałem, gdzie moje 5,5 mln euro, bo podobno 11 kosztowały łapówki. Ten Cypryjczyk, który rzuca oskarżenia, przeprosił trzy razy Polaków. Nie miał nas na myśli. UEFA dała mu ultimatum i z tego, co wiem, nie przedstawił żadnych dowodów. Na tej samej zasadzie paru pseudodziałaczy złożyło donos do prokuratury, że w PZPN przekręty robimy. Pan Marangos ma dwa wyroki sądowe. I to dla was wiarygodne źródło?

PS: Prezes Surkis też ma swoje za uszami, jeśli chodzi o korupcję.
Na Ukrainie poważniejsi ludzie niż pan Surkis mają wyroki sądowe. Mnie to nie interesuje. Zajmuję się sobą.

PS: Jest pan człowiekiem z betonu?
Kiedyś mówiłem, że beton jest ważny, bo z niego leje się fundamenty domu, a nie z piasku. Dla mnie to skandal, gdy podczas naszych posiedzeń pokazujecie siwe głowy i podpisujecie: „leśne dziadki&quot;. Skandal. Trochę szacunku. Jak pan wyjdzie z mojego gabinetu i się przejdzie po PZPN, to zobaczy, czy leśne dziadki tu pracują. Sama młodzież! Po wyższych studiach. Piszcie, co chcecie, ja zasłużonych działaczy zawsze będę szanował. Nie jesteście w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.

PS: Błagam, znowu winni szakale...
Szakalami sami się nazwaliście. Przed meczem z Holandią kadra Górskiego miała zgrupowanie w Kamieniu. Siedziałem ze Zbyszkiem Bońkiem, było jeszcze kilku kolegów, i piliśmy kawę. Jeden dziennikarz siadł i ucho nastawił. Zbysiu powiedział: chodźcie, bo szakal jest między mami. I potem w „Przeglądzie Sportowym&quot; ten dziennikarz napisał, że został nazwany szakalem.

PS: Pan potem szczekał na dziennikarzy.
Dla śmiechu. Wiem, co znaczy dobry żart. Dziennikarze mieli wtedy w kieszeni po parę dolarów, jak lecieli na zgrupowanie. I na kozetce spali albo u mnie w nogach. Ze śniadania im kanapki wynosiliśmy.

PS: Jak skończy pan kadencję, zaszczeka pan na nas?
Oj, niech się pan nie zdziwi.
 
Prince de Belial 1,6M

Prince de Belial

Forum VIP
Syndrom sierot po Mourinho


Syndrom osieroconych dotyka wszystkich, którym Mourinho szefował. Portugalski trener rozko****e w sobie piłkarzy na zabój, piłkarze odpłacają poświęceniem na trawie, prasa publikuje ich wynurzenia o wierności i lojalności bezwzględnej. Gdy odchodzi, dla porzuconych świat traci kolory.

Oto najtrudniejsze trenerskie wyzwanie w futbolu. Wziąć robotę tam, gdzie przed chwilą panoszył się wielkogębny fachowiec z Portugalii, obwołany wiosną przez Pepa Guardiolę najwybitniejszym na świecie. Wziąć i utrzymać. Prześledźcie, co działo się w klubach opuszczanych przez José Mourinho, a nabierzecie niezachwianej pewności, iż jego obecny następca w Interze nadziei na przetrwanie nie powinien mieć żadnych. Ba, wolno będzie wam podejrzewać, iż również kolejny przybyły do Mediolanu generał posłuchu w koszarach nie znajdzie. I również zostanie przepędzony.

Szefowie Porto, gdy zostawił je Mourinho, w jeden sezon wypróbowali trzech trenerów. Żaden nie podołał (drużyna broniąca trofeum w Lidze Mistrzów ledwie wytoczyła się z grupy), więc najęli czwartego. W Chelsea, gdy Roman Abramowicz pochopnie Mourinho wylał, nastał krótkotrwały czas bezkrólewia - p.o. szkoleniowca był Avram Grant, nie tylko w tej rubryce tytułowany Panem Nikt, długo ledwie przez podkomendnych tolerowany - a w następnym sezonie piłkarze nie zaakceptowali Luisa Felipe Scolariego, trenera już renomowanego, charyzmatycznego, umiejącego utrzymać autorytet pośród gwiazd Brazylii i Portugalii, z którymi osiągał sukcesy na wielkich turniejach. Z londyńskiej szatni uciekł po kilku miesiącach, dymisję przyjął może nawet z ulgą. Piłkarze otwarcie go kontestowali, choć on wmawiał publiczności, że go kochają, jedynie nie umieją uczuć okazać. Przy Mourinho umieli - pożegnalne ściskanie ciągnęło się ponad trzy godziny. A nazajutrz nawet Alex Ferguson wzdychał, że już za Portugalczykiem tęskni.

Dzisiejsze odrętwienie mediolańskiego Interu, który z europejskiego szczytu zsunął się na włoską nizinę i błąka się w tabeli głęboko pod rządzącym w lidze Milanem, mam ochotę tłumaczyć teorią, nazwijmy ją, wampirologiczną. José Mourinho wyssał ze swoich podwładnych całą życiową energię. Inspirował do zajadłości w boju tak intensywnej, z krańca możliwości organizmów i zawsze pod wysokim napięciem, że po zwycięskiej kampanii musieli sflaczeć. Dawali więcej, niż mieli, skończyli wyjałowieni tyleż fizycznie, co emocjonalnie.

A musieli jeszcze pogodzić się z losem po rozstaniu. Portugalski trener rozko****e w sobie piłkarzy na zabój, piłkarze odpłacają poświęceniem na trawie, prasa publikuje ich wynurzenia o wierności i lojalności bezwzględnej, scalającej szatnię jak nigdy przedtem. Romans przebiega burzliwie, po zerwaniu świat traci kolory i w ogóle do porzuconych nagle dociera, że też kiedyś umrą. Oni, przyzwyczajeni do myśli, że są nieśmiertelni. Syndrom osieroconych przez Mourinho dotyka wszystkich, którym Mourinho szefował. Najboleśniej na wynikach choroba odbiła się w Porto, skąd trener zabrał do Chelsea tłum ludzi - obrońców Ferreirę i Carvalho, swojego ulubionego przybocznego, a także sztab współpracowników spoza boiska. Londyńczycy znieśli rozłąkę mężniej, na boisku się nie rozkleili i dotrwali nawet do finału Ligi Mistrzów, ale jeszcze miesiącami słuchaliśmy, ile wycierpieli. Przywódcy drużyny traktowali początkowo następcę niemal pogardliwie, nadal wydzwaniali do starego wodza, napastnik Didier Drogba, chłopię większe od baobabu, miał mu szlochać do słuchawki jak niemowlę. Kibice obawiali się buntu w drużynie, który przywiedzie Chelsea do ostatecznej klęski.

Latem w Mediolanie też polały się łzy. Obficie, przynajmniej jak na towarzystwo niezłomnych twardzieli, na murawach buchające testosteronem. W internecie karierę zrobił filmik z Mediolanu, na którym Mourinho już siedzi w limuzynie, już odjeżdża do Realu Madryt, zaraz nieodwołalnie zniknie za zakrętem, ale nie wytrzymuje, staje, wyskakuje z samochodu, podbiega do Marco Materazziego, wtula mu się w ramiona. Znów ten sam dysonans - dwie bestie, znienawidzony trener z reputacją cynicznego, bezlitosnego prowokatora i równie znienawidzony brutal z premedytacją łamiący rywalom nogi, obejmują się czule i na mokro, jak rozdzielani kochankowie.


Jeszcze wam mało melodramatu? Ten sam Materazzi opowiadał, co się działo, kiedy wchodził na boisko w końcówce finału Ligi Mistrzów: - Mourinho mówi do mnie: &quot;Byłeś na boisku w pieprzonym finale mundialu, będziesz na boisku w tym pieprzonym finale. Wkładam koszulkę w usta, bo sytuacja była intymna, i odpowiadam: &quot;Zostań z nami, nikt nie będzie cię tak kochał, jak kochają cię tutaj&quot;. &quot;Nie, odchodzę&quot;. Trener płakał, gdy to mówił. Całe szczęście, że wchodziłem do gry. Bo też bym się rozpłakał.

Po tym wyznaniu Materazzi wyciąga telefon komórkowy, zagląda do archiwum SMS-ów i pokazuje je dziennikarzowi, by zademonstrować, jak Mourinho dawał piłkarzom Interu poczucie, że są najmocniejsi. Wiadomość z 8 maja, od nadawcy &quot;Special One&quot; (czyli tak go tytułują sami gracze!): &quot;Jestem w Berlinie, na twoim stadionie&quot; (Mourinho oglądał przed finałem LM mecz rywali z Bayernu, na tym samym obiekcie Materazzi zdobywał mistrzostwo świata). Odpowiedź Materazziego: &quot;I jak Bayern, szefie?&quot;. Odpowiedź od Special One, oczywiście prorocza: &quot;Wygramy 2:0&quot;.

Z maślanymi oczami i naładowanym wzruszeniem tonem do teraz wspominają Mourinho wszyscy piłkarze Interu. Wesley Sneijder deklaruje, że byłby gotów za niego umrzeć. Lucio zwierza się, że przy nikim innym nie czuł się tak niezwyciężony. Wreszcie Javier Zanetti, 37-letni weteran niezliczonych futbolowych wojen, opowiada z przejęciem o łączącej go z dowódcą więzi, jakiej nie doświadczył nigdy wcześniej.


Męczący się dziś w Mediolanie Rafael Benitez jest trenerem znakomitym. Ale tylko trenerem. Zastąpił herszta gangu, nieustraszonego bossa rzucającego wyzwanie całemu włoskiemu calcio i stojącego na czele sekty proroka w jednym. Nie sądzę, by piłkarze Interu go nie słuchali. Pewnie słuchają, tyle że niewiele słyszą. Z pola bitwy zostali przeniesieni do laboratorium, w szatni nie przemawia już guru, w szatni wykłady wygłasza belfer. Znów - belfer znakomity, godny najszacowniejszych uniwersytetów, ale tylko belfer. Typ zimny, na tle gorącego poprzednika wręcz lodowaty, niezdolny do wypełnienia emocjonalnej pustki, która zobojętnia osieroconych graczy. Wydłużył za to treningi. I przynudza. I nie umie prawić komplementów, dzięki którym piłkarze musieli nabrać przeświadczenia, że są najlepsi na planecie - Mourinho w uwodzeniu też był mistrzem.

Nawet sam Benitez, dotąd wymawiający się głównie pechową serią kontuzji, zdiagnozował już problem natury psychologicznej. Odkrył go po środowej katastrofie 0:3 w Lidze Mistrzów - kilka dni wcześniej właściciel Massimo Moratti wrzasnął, że nawet w meczach bez stawki nie życzy sobie ostentacyjnej bylejakości, tymczasem piłkarze Werderu Brema po meczu otwarcie przyznawali, że rywale sprawiali wrażenie, jakby symulowali bieganie.


I tak mediolańczycy polecieli na klubowe mistrzostwa świata do Kataru po najmarniejszej jesieni od początku dekady. Jeśli nawet wygrają, swojego trenera niekoniecznie ocalą. Jego portugalski poprzednik mylił się, kiedy ogłaszał, że Benitez zastanie w nowej pracy same luksusy, i wręcz zobowiązał go do dalszego kolekcjonowania trofeów, które uznał za odbębnianie formalności. Jest dokładnie odwrotnie, a Moratti wybrał najgorszy moment, by po raz pierwszy, odkąd w połowie minionej dekadzie przejął klub, powstrzymać się od wydatków na transfery. Odmówił wstrzyknięcia w nią nowych mocy, gdy szczególnie ich potrzebowała.

A &quot;Wyjątkowy&quot; zaprowadza swoje porządki w Realu. W derbach z Barceloną poniósł najbardziej dotkliwą klęskę w karierze, więc zapewne wykorzysta gorycz i wściekłość piłkarzy, by zjednoczyć ich wokół celu ponad wszystkie - rzuceniu wyzwania przeciwnikowi coraz częściej reklamowanemu jako najwspanialsza drużyna w dziejach klubowego futbolu. W Madrycie jeszcze nie wiedzą, czy się uda i ile z Mourinho osiągną. Ale powinni mniej więcej wiedzieć, co czeka ich po Mourinho.

źródło
 
Prince de Belial 1,6M

Prince de Belial

Forum VIP
Jak politycy ograli polski futbol

Historia o tym jak &quot;Miro&quot; i &quot;Rycho&quot;, na spółkę z rządem, niechcący ograli Wisłę, Lecha i całą pierwszą ligę.

Postawić na pewniaka to niewielki, ale łatwy zysk. Zagrać na fuksa - też ludzka rzecz. Obstawianie progresywne, łańcuch, dziesięciokrotność czy fortuna to już wyższa szkoła jazdy - dla zaawansowanych graczy. Obstawiasz i wchodzisz do gry. Nie wybiegasz na murawę, ale też masz coś do przegrania. Zakład jest jak przyprawa. Dla 97 procent ludzi to miły dodatek do meczu (dla 3 procent celem jest gra, bo są to osoby ze skłonnością do uzależnienia od hazardu).

Polski hazard jest wyceniany oficjalnie na około 10-12 miliardów złotych rocznie. Większość tej kwoty, około 8 miliardów, jest wrzucana do automatów o niskich wygranych. Rzeczywista suma jest znacznie wyższa. Niskie wygrane są fikcją. Według zasady na maszynie można wygrać nie więcej niż 50 złotych, ale podwójne liczniki pomagają właścicielom urządzeń obchodzić przepis poprzez kumulację stawek. Jeden ze świadków koronnych zeznał przed kamerami TVN, że w oficjalnym obiegu jest zaledwie kilkanaście procent obrotów z &quot;maszyn&quot;. Kolejne 2 miliardy bierze Totalizator. Tyle samo wydajemy w kasynach i licencjonowanych (tak zwanych naziemnych) punktach zakładów wzajemnych. Na 3 miliardy wycenia się rynek hazardu online. Na świecie wydatki na hazard to setki miliardów dolarów.


Pod koniec 2009 roku nasz rząd próbował przejąć kontrolę nad pieniędzmi, które przeznaczamy na hazard i uregulować ten rynek. Inicjatywa słuszna, gorzej z wykonaniem. Koalicja zafundowała nam ekspres legislacyjny i po kilku tygodniach nowa ustawa wycięła z budżetu polskiego sportu około 50 milionów złotych. Chodzi o pieniądze bukmacherów internetowych, którzy w 2009 inwestowali w promocję między innymi: w Wiśle Kraków (bet-at-home), Lechu Poznań (Betclick), pierwszej lidze (Unibet) i Reprezentacji (Expekt). Kolejne kontrakty były w fazie przygotowań. Nowa ustawa wprowadziła ostre restrykcje odnośnie możliwości reklamy, między innymi: ograniczenie możliwości informowania o sponsorowaniu do firm, które nie mają w ofercie pokera. W ten sposób nasz rząd skutecznie zniechęcił do sponsoringu spółki notowane na giełdach w Londynie czy Wiedniu.

Z naszych stadionów zniknęły marki, które widujemy na bandach czołowych klubów Europy: SK Austria Kaernten, FK Austria Wiedeń i SV Josko Fenster Ried (wszyscy bet-at-home); Olympique Lyon i Olympique Marsylia (obaj BetClic); Real Madryt (bwin); FC Valencia (Unibet); FC Barcelona (betfair); Sewilla (12Bet); Malaga (William Hill); Naval, Rio Ave, Academica Coimbra, Sporting Braga, Vitoria Guimaraes, Pacos de Ferreira, Nacional i Olhanense Leiria (wszyscy BetClic); Arsenal (paddy power); Aston Villa i Bolton (obaj 188bet); Birmingham City (ladbrokes); Chelsea (188bet i Coral); Fulham (bodog); Hull City (Totesport); Liverpool (188bet); Manchester United (betfair); Portsmouth (Sportingbet i ladbrokes); Stoke City (Bet365); Sunderland (Boylesport); West Ham United (sbobet); Wigan (188bet); Wolverhampton (Sportingbet); Juventus Turyn (BetClic); Apoel Nikozja, Steaua Bukareszt, Puchar Ligi - Portugalia (wszyscy bwin); pierwsza liga - Rumunia (Gamebookers); pierwsza liga - Włochy (bwin).

Trzeba przyznać rządowi, że obecna sytuacja nieźle reguluje rynek hazardowy, ponieważ wszyscy jego uczestnicy są skłonni ją zaakceptować:


- bukmacherzy licencjonowani w Polsce otrzymali zakaz reklamy, który paradoksalnie jest im na rękę, bo został sformatowany w sposób skutecznie zniechęcający media do promowania internetowej konkurencji, która udanie odbierała im rynek;

- bukmacherzy internetowi nie otrzymali nic, ale brak uwagi ze strony rządu rekompensują sobie przewagą techniczną oraz korzyściami z prowadzenia działalności w rajach podatkowych;

- konsumenci pewnie nie zauważyli zmiany - nikt nie ściga;

- rząd okopał jeszcze głębiej własną spółkę - Totalizator, która promuje swoje gry bez ograniczeń.

Czyżby kolejny sukces ekipy, która sprawiła, że Polska jest zieloną wyspą na kryzysowej mapie Europy?

Andrzej Rusko, prezes zarządu Ekstraklasy SA: - Tak zwana ustawa hazardowa, która obowiązuje od roku, postawiła polski sport w bardzo niewdzięcznej sytuacji. To przecież pozbawienie możliwości reklamowania się firm bukmacherskich, które nie są w Polsce zarejestrowane, a właśnie lwia cześć tych firm, strategię marketingową opierała o sponsoring sportu, w szczególności sponsoring piłki nożnej. Szacuje się, że roczny obrót bukmacherów internetowych w Polsce to suma trzech miliardów złotych. Rzeczywiste straty poniesione przez kluby Ekstraklasy, spowodowane koniecznością zaprzestania już istniejącej współpracy, wyniosły ponad 11 milionów złotych. Do tej sumy należy dodać blisko 30 milionów złotych strat z tytułu sprzedaży reklam na pojedyncze mecze lub finansowanie różnego rodzaju eventów czy projektów. Jeśli model, w którym bukmacherzy internetowi mogą się swobodnie reklamować, przestrzegając prawa danego kraju, funkcjonuje sprawnie w wielu krajach Unii Europejskiej, to powinien być też wprowadzony w Polsce. Z tego tytułu w Anglii czy Włoszech płyną do sportu kolosalne sumy. Przekazaliśmy ministrowi sportu pełną wiedzę na temat poniesionych strat po wejściu w życie nowych przepisów. W naszym wspólnym interesie jest wprowadzenie takich zmian w Ustawie o grach losowych, by bukmacherzy internetowi mogli jak najszybciej wrócić do piłki nożnej i każdej innej dyscypliny.

Tyle Andrzej Rusko.

Do 41 mln strat należy dodać kolejne miliony z kontaktu Unibet - pierwsza liga. Łącznie polski futbol stracił w 2010 około 50 milionów złotych, a to - w przybliżeniu - dwa roczne budżety ekstraklasowego średniaka. Po zawieszeniu umowy z Unibet do dziś nie znalazł się chętny do zainwestowania w pierwszą ligę. Jednym cięciem z ramówek zniknęły transmisje zaplecza Ekstraklasy.

O perspektywy większych inwestycji w Polsce zapytaliśmy Clausa Retschitzeggera z bet-at-home.

Czy jeśli polskie prawo umożliwi rejestrację zagranicznym spółkom bukmacherskim, to bet-athome skorzysta z tej możliwości?

- Nie patrzymy na to jak na sposób wyjścia z problemu. Przepis stanowiący wolność wyboru kraju prowadzenia działalności gospodarczej w Unii Europejskiej zakazuje państwom członkowskim tworzenia prawa łamiącego tę zasadę oraz prawa wymuszającego otwarcie dodatkowej filii lub przedstawicielstwa w innym kraju.

Polska ustawa dopuszcza informowanie o sponsorowaniu przez spółki hazardowe, które prowadzą wyłącznie działalność w zakresie zakładów wzajemnych. Czy bet-at-home rozważa zarejestrowanie spółki w RP bez kasyna, pokera?

- Generalnie, zależy nam na możliwości oferowania wszystkich produktów w Polsce (zakłady sportowe, kasyno, poker). Dlatego podobne przemyślenia nie są obecnie brane pod uwagę.

W jakich warunkach bet-at-home byłoby gotowe przeznaczać siedmiocyfrowe kwoty na sponsoring sportu w RP?

- Zmianą w dobrym kierunku byłoby wprowadzenie licencji na wszystkie produkty. Mogłaby ona dotyczyć, oprócz zakładów sportowych, również kasyna internetowego oraz pokera. Chętnie znaleźlibyśmy się w posiadaniu takiej licencji na hazard w Polsce i odprowadzalibyśmy podatki do budżetu. Nigdy nie mieliśmy nic przeciwko prawnym rozwiązaniom i uregulowaniom pomagającym nam działać w pełni legalnie i w zgodzie ze społeczną akceptacją. Warunki jej uzyskania muszą być jednak fair i nie faworyzować konkretnych podmiotów. Nie powinien również obowiązywać zakaz reklamy. To znacznie ogranicza nie tylko naszą działalność, ale i wpływy z podatków od reklamobiorców i firm, które sponsorujemy. Niezrozumiały jest dla nas obowiązek posiadania filii lub przedstawicielstwa firmy w Polsce. Zatem uważamy, że powinien on zostać zniesiony.

Internet w połączeniu z prawem Unii Europejskiej daje firmom hazardowym pewną przewagę. Artykuł 299 ustęp 4 traktatu o ustanowieniu we Wspólnocie Europejskiej swobody rynku wewnętrznego (swoboda przepływu towarów, kapitału, osób i usług) był podstawą do kilku korzystnych wyroków dla branży bukmacherskiej.

Europa ostrożnie podchodziła do kwestii hazardu online. Początkowo rządy stawały w obronie swoich loterii, które działały na zasadzie monopoli. Francja, Włochy, Hiszpania po okresie nieskutecznych restrykcji wyciągnęły wnioski i poszły ścieżką porozumienia z branżą hazardową.

Jeszcze cztery lata temu we Francji aresztowano zarząd bwin. Jednak Francja zdecydowała otworzyć rynek w 2008 roku. W pierwszym miesiącu założono ponad milion kont. 83 miliony euro wpłynęły do licencjonowanych operatorów. Dwukrotnie więcej niż rok wcześniej, kiedy zakłady przyjmował państwowy monopolista. Rząd włoski przyznaje, że w efekcie liberalizacji hazardowego biznesu zarobił w 2009 roku na podatkach około 150 milionów euro. Niemcy, największy rynek hazardowy w Europie, początkowo zaostrzyły kurs wobec bukmacherów internetowych na mocy porozumienia poszczególnych landów. Porozumienie wygasa w 2011 roku, a Thomas Strizl z rządzącej partii CDU zapowiedział, że od 2012 całkowicie uwolni rynek hazardu online w Niemczech.

Przykład Wielkiej Brytanii pokazuje, że nie warto być przesadnie liberalnym. Na Wyspach nie jest wymagana licencja. W efekcie dwóch największych graczy - Ladbrokes i William Hill rok temu przeniosło działalność na Gibraltar.

Obecna ustawa nie odniosła się do hazardu online. Niezależnie toczy się dyskusja między naszym rządem a Komisją Europejską odnośnie istotnych zapisów ustawy, między innymi tych, które dyskryminują spółki oferujące pokera i kasyno oraz przepisy stanowiące o narodowościowych parytetach w strukturze właścicielskiej firm hazardowych. Rząd przygotowuje nowelizację, która ma wprowadzić licencje na hazard online. Jeśli utrzyma podatek obrotowy na obecnym poziomie 12 procent wraz z restrykcjami w zakresie reklamy, to może się okazać, że nasz rynek praktycznie nie otworzy się dla nikogo. Bukmacherzy z aktywnymi licencjami jak: STS, Totomix, Fortuna wprowadzą swoje usługi do Internetu, ale spółki stricte internetowe, te o dużym potencjale sponsoringowym, zrezygnują z Polski, ewentualnie pozostaną w szarej strefie.

▶ http://sport.onet.pl/pilka-nozna/i-liga/jak-politycy-ograli-polski-futbol,1,4101953,wiadomosc.html
 
Prince de Belial 1,6M

Prince de Belial

Forum VIP
Kibol znaczy przestępca


Granica pomiędzy pospolitymi przestępcami a piłkarskimi kibolami się zatarła. Handlują narkotykami, terroryzują osiedla. Wreszcie zabijają. Tak jak Tomasza C.

Tomasz C. ps. &quot;Człowiek&quot; , jeden z liderów kiboli Cracovii, został zmasakrowany nożami, maczetami i kijami bejsbolowymi w poniedziałek. Na miejskim monitoringu zainstalowanym w dzielnicy Kurdwanów widać moment zabójstwa. Sprawcy byli doskonale przygotowani do ataku. Obstawili sąsiednie uliczki, by uniemożliwić mu ucieczkę. Niektórzy mieli na sobie kamizelki kuloodporne.

Dżip, który staranował audi Tomasza C., prawdopodobnie należał do Pawła M. ps. &quot;Misiek&quot;. To czołowy kibol Wisły. Ten sam, który w 1998 r. podczas meczu z Parmą rzucił nożem we włoskiego piłkarza Dino Baggio. Odsiedział za to 6,5 roku. Później kilkakrotnie zatrzymywano go za udział w bójkach stadionowych bandytów, w których w ruch szły tasaki, siekiery i noże.

Pięć osób mogących mieć związek z wydarzeniami na krakowskim Kurdwanowie (wszystkich napastników było kilkunastu) policji udało się już zatrzymać. Tak jak &quot;Misiek&quot; są kibolami Wisły. Na razie żadnemu z nich nie postawiono zarzutów.

O motywach zbrodni policja mówi niechętnie. Według źródeł &quot;Gazety&quot; Tomasz C. mógł zginąć w zemście za oszpecenie nożem siostry kibola Wisły. Miało do tego dojść w Londynie, a Wiślacy podejrzewali, że C. miał związek z tym zajściem. Jeszcze rano służby prasowe policji informowały, że w grę wchodzą również porachunki handlarzy narkotyków - dwóch z pięciu zatrzymanych przewijało się w sprawach narkotykowych.

Cracovia: Na stadionie mamy spokój. Bo czuwa JG?

Przedstawiciele KS Cracovia odcinają się od uczestników poniedziałkowego mordu.

- Na naszym stadionie jest spokój, poniedziałkowych wydarzeń nie chcielibyśmy komentować - powiedział nam rzecznik klubu Przemysław Urbański. Inny działacz Cracovii dodaje: - U nas szalikowcy nie rządzą. Choć drużyna jest na ostatnim miejscu w tabeli, nie ma takiej sytuacji, jaka zdarzyła się w Górniku Zabrze, gdzie kibole niezadowoleni z gry piłkarzy wtargnęli na trening i wygrażali im.

- Nie mamy problemów z pseudokibicami. Na naszym obiekcie jest bardzo bezpiecznie, na trybunach eliminowane są nawet wulgaryzmy. Klub współpracuje jedynie ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków oraz z fanklubami, z którymi współpraca układa nam się dobrze - zapewnia rzecznik Wisły Adrian Ochalik.

W poniedziałek o jednoznaczne stanowisko potępiające przemoc wśród kibiców zaapelowała do stowarzyszeń kibicowskich Ekstraklasa SA - organizator rozgrywek ligowych.

Ale kluby wobec kiboli na ogół są bezradne. Do niedawna na meczach Cracovii spiker bezkarnie ogłaszał, że wyjazd na kolejny mecz organizuje JG Travel. Wtajemniczeni wiedzą, że taka firma nie istnieje. JG to skrót od Jude Gang, czyli nazwy bojówki Cracovii.

Z kolei wyjazdami Wisły zajmuje się Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków, z którym współpracuje klub. Półtora roku temu stowarzyszenie zorganizowało wyjazd do Kielc, podczas którego część krakowian skandowała: &quot;Rachu-ciachu małpa w piachu&quot;. &quot;Małpa&quot; to pseudonim kibica Korony, którego kibole Wisły zamordowali w 2007 roku. Jeszcze kilka miesięcy temu w pociągu, który wiózł krakowian po meczu Widzew - Wisła, znaleziono 25 maczet, bagnet wojskowy i trzy toporki.

Rzecznik Wisły zapewnia, że po jesiennych burdach na meczu Lecha, w których uczestniczyli kibice Wisły, klub zwrócił się do Lecha z prośbą o wydanie zapisu monitoringu. - Gdy go otrzymamy, wyciągniemy konsekwencje wobec winnych - mówi Ochalik.

Gdzie kibol, gdzie zwykły bandzior? Nie sposób odróżnić

Z kibolami nie radzi sobie policja. Wydziały kryminalne nie mają środków ani czasu na solidne rozpracowywanie ich bojówek. Kilka lat temu w komendach wojewódzkich największych miast w Polsce utworzono komórki &quot;Kibic&quot; zwalczające bandytyzm stadionowy. Powstały, bo według policji kibole coraz częściej ustawki pomiędzy sobą traktują tylko jako dodatkową rozrywkę.

Adam Rapacki, wiceszef MSWiA: - Obserwujemy nasilające się zjawisko wykorzystania środowisk kiboli przez zorganizowane grupy przestępcze. Światy zorganizowanej przestępczości oraz pseudokibiców przenikają się, tworząc wzajemne zależności i powiązania. Przetarcie w bojówkach związanych z klubami uważane jest za swego rodzaju chrzest bojowy przed przyjęciem w szeregi zawodowych grup przestępczych zajmujących się m.in. narkotykami, handlem ludźmi czy rozbojami.

Policja stara się też wprowadzać do bojówek &quot;krety&quot;. To bardzo ryzykowne i kosztowne misje, które potrafi wykonać znikomy odsetek przeszkolonych do tego funkcjonariuszy. Ale według Rapackiego to najskuteczniejsza broń przeciwko kibolom.

W Krakowie walka o narkotykowe wpływy wśród kiboli przybrała właśnie formy zhierarchizowanej, zbrojnej organizacji przestępczej.

- &quot;Starzy&quot; werbują z trybun młodych, by rozprowadzali towar. Często do bójek nie dochodzi z powodu barw klubowych, ale o podział stref wpływów - opowiada kibic Wisły. - Są w Krakowie osiedla, które kiedyś były np. bastionem Wisły, ale są ogromnym rynkiem zbytu narkotyków, więc zaczyna się po nich kręcić Cracovia. I na odwrót. To właśnie często doprowadza do zadym - dodaje.

Nieoficjalnie mówi się, że z tego powodu bojówki Cracovii próbują przejąć rządy np. na osiedlu Azory, od lat bastionie wiślaków. Zyski z narkotyków i handlu sterydami rozprowadzanymi przez żołnierzy bojówek zasilają konta przywódców szalikowców. Najwyżej postawieni w hierarchii jeżdżą wozami z najwyższej półki, nierzadko wyposażonymi w pancerne szyby.

Osoba ze środowiska: - Młodych traktuje się jak mięso armatnie. To oni idą na akcje, ryzykują zdrowie czy życie. Wiedzą, że muszą się czymś zasłużyć. Jak się sprawdzą, czekają na nich pieniądze, samochody, dziewczyny, szacunek.

Kraków w przeddzień kibolskiej wojny?

Wczoraj na murach pojawiły się pierwsze, pisane czerwona farbą, wezwania do odwetu na Wiśle. &quot;Odprawa wojenna&quot; z udziałem liderów bojówki Cracovii miała, według informacji &quot;Gazety&quot;, odbyć się wieczorem. Na wszelki wypadek niektóre samorządy studenckie krakowskich uczelni rozesłały do studentów ostrzeżenia, by unikali wieczornych spacerów, bo &quot;w przypadku odwetu za taką tragedię zdarzały się sytuacje, gdy atakowano przypadkowe osoby&quot;. Na Kurdwanowie, osiedlu, gdzie zabito &quot;Człowieka&quot;, zapłonęły znicze.

▶ http://wyborcza.pl/1,75248,8968473,Kibol_znaczy_przestepca.html
 
Prince de Belial 1,6M

Prince de Belial

Forum VIP
Dostali na niego zlecenie. Mieli pobić. Zabili

Tu nie chodzi o kluby, chodzi o wpływy i pieniądze. &quot;Człowiek&quot; sam szkolił żołnierzy, taranował samochody, bawił się w narkobiznes. Zna pani to przysłowie: kto mieczem wojuje, od miecza ginie - mówi były kibol.

Mroźne styczniowe przedpołudnie. Uliczki dochodzące do cmentarza na Woli Duchackiej zapełnia tłum mężczyzn - dominują rośli, łysi mężczyźni, ubrani na czarno. W rękach ściskają lub mają przewieszone biało-czerwone szaliki. Idą ramię w ramię, w milczeniu. Niektórzy przyszli ze swoimi kobietami, na tle żałobnych strojów migają ich platynowe włosy. W tłumie można wyłowić twarze znane z dawnych kronik policyjnych, jak &quot;Pyza&quot; - oskarżonego o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą w latach 90., podpalenia, handel bronią i ściąganie haraczy.

▶ http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,9051836,Dostali_na_niego_zlecenie__Mieli_pobic__Zabili.html
 
qozi 4,8K

qozi

Forum VIP
Fajny artykuł.

Jak wygląda mecz NBA? Wielkie gwiazdy, cheerleaderki i wyścig kawy z ciastkiem.

Spotkanie dwóch drużyn NBA to nie jest zwykły mecz koszykówki. To widowisko sportowe, które gwarantuje kibicom świetną zabawę. Jest atrakcyjną formą spędzenia wolnego czasu, a w jego organizację i obsługę zaangażowanych jest kilkaset osób. Jak zatem dokładnie wygląda mecz NBA z bliska i czego nie można zobaczyć w telewizji?

O tym, że miejscowa drużyna rozgrywa danego dnia swój mecz, wie większość mieszkańców każdego miasta. Nawet osoby nieinteresujące się sportem potrafią wymienić gwiazdy lokalnych zespołów. Wszystko dlatego, że ligi zawodowe w Stanach Zjednoczonych nie są tylko rywalizacją poszczególnych drużyn. Gdyby tak było, to na meczach najsłabszych ekip nie meldowałoby się za każdym razem po kilkanaście tysięcy widzów. Przychodzą oni jednak, ponieważ poza wynikiem ważne jest spotkanie ze znajomymi i po prostu dobra zabawa.

Nie ma znaczenia, czy kibicuje się gościom, czy gospodarzom. Na derbach Los Angeles kilka tysięcy osób ubranych było w koszulki Clippers, a drugie tyle w Lakers. Siedzieli obok siebie i świetnie się bawili, dopingując swoich idoli.

- Jestem w Staples Center, zaraz będę oglądał jak Kevin Durant ogrywa Kobe&#39;ego Bryanta. Zaczekaj, bo są tu chyba sami kibice Lakers – powiedział jeden z fanów Thunder, rozmawiając przez telefon. Dziesięć osób, które jechało razem z nim windą, uśmiechnęło się tylko, a jedna odpowiedziała &quot;możesz tylko o tym pomarzyć&quot;.

W Chicago podczas spotkania z Magic na trybunach siedziała dziewczyna w koszulce Orlando. - Wychowałam się na Florydzie i kibicuję Dwightowi Howardowi – przyznała. Razem z nią siedziało ponad dziesięcioro jej znajomych. Wszyscy w koszulkach Bulls. - Oni to rozumieją. Dwa razy w sezonie nie kibicuję Chicago razem z nimi. Oby Magic dziś wygrali, bo będę musiała słuchać ich żartów przez cały tydzień – dodała. Po efektownych zagraniach Howarda podskakiwała z radości, a kibice przeciwnej drużyny siedzący wokół niej tylko się uśmiechali i żartowali, że po ostatnim gwizdku nie będzie już tak szczęśliwa, bo Magic i tak przegrają.

90 minut do meczu

Do hal można wejść półtorej godziny przed rozpoczęciem spotkania. Wcześniej w kolejkach potrafi ustawić się nawet kilkaset osób. Chcą być pierwsi, bo liczą, że zawodnicy podpiszą im koszulkę czy piłkę albo będą mogli &quot;przybić z nimi piątkę&quot;. Zanim jednak znajdą swoje miejsce lub pójdą jak najbliżej parkietu, czekają na nich specjalne stoiska i sklepy na korytarzach. Oprócz kilkudziesięciu (na dwóch poziomach) ofert z jedzeniem i napojami (także alkoholem) fani np. Los Angeles Clippers mogą skorzystać ze specjalnych ofert przygotowanych przez ich klub. Mogą zorganizować urodziny, kupić poszczególne mecze na DVD, zamówić koszulkę meczową z dowolnym numerem i nazwiskiem, zapisać dziecko do szkółki koszykarskiej, a także wziąć udział w aukcjach przedmiotów podpisanych przez zawodników.

Przed meczem Clippers można obejrzeć, co klub ma danego dnia do zaoferowania i wpisać się na listę, podając kwotę, jaką chce się zapłacić za dany przedmiot oraz swój numer telefonu. - Tydzień temu koszulka meczowa Blake&#39;a Griffina z autografem sprzedała się za 220 dolarów – mówi Ryan, który obsługuje stoisko z aukcjami. A na pytanie, czy jest coś tańszego, uśmiecha się od ucha do ucha i poleca gumową piłkę z podpisem Barona Davisa. Jej cena wywoławcza to 20 dolarów.

W hali Staples Center w centrum Los Angeles od 1999 roku grają zarówno Lakers, jak i Clippers. Obie drużyny za każdym razem dostosowują halę kolorystycznie przed swoim meczem, a kiedy zdarzy się, że grają tego samego dnia, to w kilka godzin niebiesko-czerwony wystrój zmienia się w żółto-fioletowy. Co ciekawe, oba zespoły mają własny parkiet i kosze. Nie jest więc tak, że zmieniane są przed meczem jednych lub drugich naklejki z logo i linie czy pole trzech sekund. - To może dziwnie wyglądać, ale tak jest łatwiej i szybciej. Zdejmujemy cały parkiet i układamy nowy – przyznaje jeden z pracowników obsługi technicznej w Staples Center.

W Chicago na trzy godziny przed meczem uruchamiana jest specjalna linia autobusowa, która z centrum miasta zawiezie nas pod samą halę. Przed United Center, obok uniwersytetu imienia Malcolma X, dumnie prezentuje się pomnik najlepszego koszykarza w historii – Michaela Jordana.

W hali na kibiców czeka mnóstwo atrakcji. Tylko na dolnym korytarzu są trzy stoiska z koszulkami, czapkami i innymi gadżetami z logo Bulls. Jest też sklep firmowy &quot;Byków&quot; oraz Blackhawks – drużyny hokeja, która także gra w United Center. Oprócz tego Kia prezentuje swój najnowszy samochód, producent gier komputerowych zaprasza do wypróbowania ich nowych produktów na różnych symulatorach, a jedna z sieci komórkowych próbuje sprzedać swoje usługi.

Na korytarzu jest bardzo głośno, bo na dwóch końcach grają zespoły na żywo – jedni jazz, drudzy rock&amp;rolla, a co kilkanaście metrów sprzedawane są losy na loterię. To wewnętrzna zabawa, tylko dla widzów danego meczu. Do wygrania są cztery tysiące dolarów.

Poza tym w United Center na chętnych dodatkowych wrażeń czeka kilku magików, którzy prezentują swoje sztuczki karciane i chcą nas ograć w tak zwane &quot;trzy kubki&quot;.

Najwierniejsi kibice &quot;Byków&quot; mogą się zatrzymać i zrobić zdjęcie ze swoją ulubioną drużyną. Obok jednego sklepu z jedzeniem stoi dwanaście tekturowych postaci w skali 1:1. W pierwszym rzędzie z numerem jeden dumnie prezentuje się gwiazdor Bulls - Derrick Rose.

To właśnie z nim kibice robią sobie najczęściej zdjęcia. Ich idol nie dość, że jest pierwszym graczem &quot;Byków&quot;, który został wybrany do pierwszej piątki Meczu Gwiazd od czasów Michaela Jordana, to jest też chłopakiem z Chicago, co przysparza mu dodatkowej sympatii wśród fanów.

Jesteśmy na trybunach

Po tych wszystkich atrakcjach przychodzi czas, aby zasiąść na swoim miejscu. Widok na trybuny robi ogromne wrażenie. Kibice mogą wykupić miejsca na jednym z trzech poziomów.

Te najbliżej parkietu kosztują nawet kilkaset dolarów za jeden mecz. Za kulisami czeka na nich jednak specjalna restauracja, a w trakcie meczu kelnerzy realizują ich zamówienia. Pozostałe bilety na miejsca, z których widać bardzo dobrze boisko, kosztują od 60 do 120 dolarów.

Jeśli jednak ktoś myśli, że skoro na meczach np. Memphis Grizzlies dolne trybuny nie są zawsze pełne, to on może kupić najtańszy bilet, a potem się przesiąść, grubo się myli. Każdego z wejść pilnują pracownicy hali, aby właśnie nie dochodziło do takich sytuacji.

Na drugim poziomie oprócz tradycyjnych krzesełek znajdują się boksy dla VIP-ów. To specjalne pokoje, w których korzystając z cateringu można obejrzeć mecz wygodnie siedząc na kanapie i słysząc bezpośrednio reakcję publiczności lub wyjść na balkon i stamtąd obserwować wydarzenia na boisku.

W Los Angeles na drugim poziomie znajduje się restauracja, której część stolików umiejscowionych jest praktycznie na trybunach. Dzięki temu można jedząc przy stole oglądać mecz NBA na żywo.

Najtańsze miejsca znajdują się na trzecim poziomie pod kopułą hali. Bilety na nie czasem mogą kosztować nawet 5 czy 10 dolarów. Najczęściej zasiadają na nich zorganizowane grupy dzieci i młodzieży. Żeby jednak coś z tych miejsc zobaczyć trzeba wziąć ze sobą lornetkę. Kibicom jednak rzadko to przeszkadza. Wiedzą czego się spodziewać, a najważniejsze jest dla nich bycie razem ze znajomymi i czucie atmosfery, jaka towarzyszy spotkaniu NBA. Mecz często oglądają na wielkim ekranie, który zawieszony jest nad parkietem.

W trakcie meczu jest dużo długich przerw. Oficjalne w połowie każdej kwarty (na reklamę w telewizji), a także &quot;czasy&quot; brane przez trenerów. Oprócz tego są kilkuminutowe przerwy między kwartami i kilkunastominutowa między połowami. To wszystko sprawia, że kiedy ogląda się mecz NBA w telewizji, wszystko bardzo się dłuży. Zwłaszcza jeśli jesteśmy w Polsce, a spotkanie zaczyna się na przykład o drugiej w nocy.

Kibicom w hali czas płynie jednak bardzo szybko, bo podczas każdej z przerw mają zapewnione mnóstwo atrakcji. Od konkursów tanecznych na trybunach i prezentacji marketingowych na telebimie po pokazy akrobatyczne, występy cheerleaderek czy inne konkursy sprawnościowe (wyścigi z kozłowaniem, rzuty z dystansu i wiele innych). W przerwie między połowami na parkiecie w Chicago raz rozstawił się zespół muzyczny, który grał na żywo rock&amp;rolla. Przy innej okazji koszykarze na wózkach inwalidzkich rozegrali mecz pokazowy.

W końcówkach spotkań, kiedy są największe emocje, animatorzy i maskotka gospodarzy zagrzewają kibiców do jeszcze większego dopingu. Przy charakterystycznej muzyce rzucają w trybuny koszulki i inne gadżety. Wcześniej jednak pokazują, że obdarują tylko tych, którzy będą zachowywać się najgłośniej.

Kilka razy podczas meczów w Chicago i Los Angeles, kiedy kończyła się przerwa, a zawodnicy wychodzili na parkiet, na telebimie pojawiał się licznik pomiaru hałasu. Jest to oczywiście zwykła prezentacja multimedialna, która jednak robi furorę w NBA. Strzałka zaczyna drżeć przy jedynce, kibice zauważają licznik i zaczynają głośno krzyczeć - kiedy dochodzi do trójki, publiczność krzyczy jeszcze głośniej. Przy szóstce niektórzy zatykają uszy. W końcu 20 tysięcy gardeł drze się wniebogłosy.
Telebim robi wielką różnicę

Ogromną atrakcją hal NBA jest wielki telebim zawieszony nad parkietem. Służy on do oglądania powtórek, ale także całego meczu, jeśli ktoś siedzi na najwyższych miejscach.

Każda drużyna ma jednak swoją wewnętrzną telewizję, która niezależnie od lokalnej lub ogólnokrajowej stacji poza spotkaniem pokazuje swoje własne materiały.

Przed meczem atrakcyjne dziennikarki mówią o tym, co czeka ich zespół w danym dniu. Opowiadają o zbliżających się konkursach i rozmawiają z kibicami. W trakcie przerw telebim jest największą atrakcją. Każdy chce się na nim zobaczyć i próbuje przyciągnąć swoim zachowaniem uwagę realizatorów. Wiele osób tańczy, pokazuje przygotowane transparenty, chwali się swoją szaloną fryzurą czy robi śmieszne miny.

Telebim wykorzystywany jest także do konkursów dla publiczności. W Los Angeles tradycją jest zabawa &quot;kto ma na sobie więcej koszulek&quot;. Jeden z fanów na derbach Lakers – Clippers miał ich na sobie aż osiem i zdejmował je po kolei w rytm muzyki. W Chicago popularna jest &quot;kiss camera&quot;, która zachęca siedzące obok siebie pary do pocałunku. Kto zobaczy siebie na wielkim ekranie, musi się pocałować. Jest przy tym bardzo dużo zabawy.

Zwłaszcza kiedy jedna z osób zawstydza się i nie chce tego zrobić. Jeszcze kilka lat temu na koniec, dla żartu, realizator pokazywał dwóch mężczyzn, którzy oczywiście śmiali się z takiej sytuacji. Zrezygnowano jednak z takiej formuły, aby zachować polityczną poprawność.

Telebim wykorzystywany jest także do celów marketingowych. W Chicago każdy z kibiców ma na swoim bilecie jeden z trzech symboli firmy Dunkin Donuts – kawę, ciastko lub bajgla.

W trakcie jednej z przerw na ekranie pojawia się filmik, na której animowane produkty Dunkin Donuts ścigają się ze sobą. Publiczność sprawdza wtedy, kogo ma na bilecie i głośno dopinguje. Wyścig kawy z ciastkiem i bajglem trwa nie więcej niż pół minuty, ale od okrzyków kibiców, którzy chcą, aby ich produkt wygrał, robi się gorąco, jak w końcówce meczu. Każdy, kto ma na swoim bilecie symbol, który wygrał może go później odebrać.

W Los Angeles taki sam schemat stosuje producent wody. Na bilecie znajdują się ciężarówki w różnych kolorach, które w trakcie jednej z przerw ścigają się na telebimie.

Dziennikarze nie mają łatwo

Jeśli dziennikarz relacjonuje wydarzenia z danej hali w pojedynkę, to nie sposób, aby udało mu się zebrać wszystkie najciekawsze informacje. Półtorej godziny przed meczem szatnie obu drużyn otwarte są przez 45 minut. Każdy z przedstawiciel mediów może do nich wejść i porozmawiać z zawodnikami. Niektórzy jednak nie udzielają wywiadów przed meczem, jak Steve Nash czy Grant Hill, który poproszony o komentarz do wpływu gry Marcina Gortata na postawę Phoenix Suns odpowiedział: – Przepraszam, ale jestem gwiazdą i nie rozmawiam z prasą przed spotkaniem. Po chwili uśmiechnął się jednak i dodał: – Ale nie ma problemu, żebyśmy pogadali po meczu.

W Chicago Derrick Rose osaczany jest przez lokalne media, tak samo jak Kobe Bryant w Los Angeles. Czasem przy liderze Lakers stoi tylu przedstawicieli mediów, że nie sposób wcisnąć tam ręki z dyktafonem, a co dopiero zadać pytanie.

Na szczęście dla dziennikarzy piszących o NBA największym zainteresowaniem cieszą się lokalne gwiazdy, dlatego swobodnie można porozmawiać np. z Dwightem Howardem, kiedy Magic przylecieli do Chicago, lub z Kevinem Durantem, kiedy Thunder grali w Los Angeles.

Po meczu na konferencji pojawia się tylko trener gospodarzy. Szkoleniowiec gości wychodzi do dziennikarzy na korytarz – najczęściej w tym samym czasie. Kiedy skończą, otwierane są szatnie i dziennikarze mogą rozmawiać z zawodnikami. Problem jednak w tym, że nie wszyscy są rozmowni, zwłaszcza kiedy ich zespół przegra. Po porażce w Chicago Dwight Howard przez 10 minut siedział na krześle w samym podkoszulku, bokserkach i pantoflach. Zajęty był wysyłaniem SMS-ów. Dziennikarze czekali aż lider Magic się ubierze. Kiedy to zrobił, nie powiedział ani słowa.

Główni aktorzy mają wszystko

Zawodnicy NBA są głównymi bohaterami spektaklu i mają zapewnione wszystko, czego potrzebują, zarówno przed meczem, jak i po. Kiedy wchodzą do szatni czekają na nich rozwieszone stroje, dresy, buty, a nawet skarpetki. Koszykarze wysiadają z autokaru i często jedyne, co mają ze sobą, to kosmetyczka.

Specjalni pracownicy gospodarzy zajmują się po spotkaniu pakowaniem wszystkiego do kilku wielkich toreb, a następnie wiozą je meleksem do autokaru. W tym czasie zawodnicy mają okazję do spotkania się ze swoimi znajomymi, których zaprosili na mecz, bo na trybunach zostaje garstka kibiców mających specjalne przepustki.

Kiedy tak dużo dzieje się wokół parkietu, trudno skupić się na spotkaniu dwóch drużyn, ale za to właśnie Amerykanie kochają ten sport. Gwarantuje im emocje na boisku, ale jest też świetną formą spędzania wolnego czasu. I jak tu nie kochać NBA?

Michał Pacuda
http://sport.onet.pl/tylko-w-onet-pl/jak-wyglada-mecz-nba-wielkie-gwiazdy-cheerleaderki,2,4185847,wiadomosc.html
 
konrad140 2,5K

konrad140

Forum VIP
Kim był Adam Małysz?

&quot;Tato, tato! A kim był Adam Małysz?&quot; Nagle się okazało, że ktoś, kiedyś zada nam to pytanie. Może zacznie od &quot;mamo&quot;, może &quot;dziadku&quot;, &quot;babciu&quot;, &quot;ciociu&quot;, &quot;wujku&quot;. Nieistotne. Ważne, że nam je zada, bo Małysza już nie będzie. Niby zdawaliśmy sobie z tego sprawę, ale mieliśmy nadzieję, że jeszcze ten jeden sezon poskacze. No a potem jeszcze jeden i... i jednak nie. Ogłosił zakończenie kariery. Chyba najpiękniejszej kariery we współczesnym sporcie, jednej z najpiękniejszych, jakie sport kiedykolwiek widział - a widział niemało. Coś się kończy. No właśnie: co?

Przenieśmy się w przyszłość. Pada to pytanie - dziecinne, ale przecież nie dziecinnie proste: &quot;Kim był Adam Małysz?&quot;. Nad odpowiedzią trzeba się zastanowić. Cierpliwość dziecka nie jest jednak dłuższa, niż czas najazdu na średniej skoczni. No więc próbujemy:
&quot;Adam Małysz był czterokrotnym zwycięzcą Pucharu Świata, czterokrotnym medalistą olimpijskim, czterokrotnym Mistrzem Świata, zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni, który jako pierwszy przekroczył barierę...&quot;
Odpowiada nam zdziwienie. I słusznie - przecież tu nie chodzi o jakąś cholerną wyliczankę!
&quot;Adam Małysz był wzorem profesjonalizmu i pracowitości, potrafił być na szczycie przez ponad dekadę. Piętnaście lat po pierwszym triumfie w Pucharze Świata, potrafił zdobyć na Mistrzostwach...&quot;
Od zdziwienia do znudzenia droga mniej więcej taka, jak od progu do zeskoku, o czym boleśnie się w tym momencie przekonujemy.
&quot;Adam Małysz oddawał wszystko to, co w sporcie najpiękniejsze. Zaangażowany, ciężko pracujący na swój sukces, walczył do końca kariery o każde trofeum, mimo, że zdobył już wszystko. Zawsze skromny... czy Ty mnie w ogóle słuchasz?&quot;
Już nie słucha. Jakieś nudy. Że profesjonalny, że skromny...
&quot;Kochali go wszyscy, nawet skoczkowie z innych reprezentacji cieszyli się, gdy wygrywał...&quot;
Co my w ogóle pleciemy? Że skoczkowie z innych drużyn... co tu mają do rzeczy inne drużyny? To był nasz Małysz! No dobra - trochę wstyd, ale trzeba to z siebie wyrzucić:
&quot;Jak Małysz skakał, to dmuchaliśmy w telewizor!&quot;
Sukces. Wzbudziliśmy zainteresowanie. Niestety, pada to kłopotliwe pytanie: &quot;Dlaczego?&quot;.
&quot;No bo... no bo...&quot;
Spuszczamy głowy i zdajemy sobie sprawę, że nie umiemy tego wyjaśnić. Że te 151.5 metra w Willingen, że te dwa medale w Vancouver, że ten triumf po latach w Zakopanem, ten medal na koniec w Oslo, że to wszystko są wspomnienia, o których nie umiemy opowiedzieć.
&quot;Dlaczego?&quot; Dlaczego zdzieraliśmy gardła? Dlaczego uciekaliśmy ze szkoły, dlaczego urywaliśmy się z pracy? Dlaczego jedliśmy bułki z bananami? Dlaczego ludzie cisnęli się w pociągach, dlaczego stali na Zakopiance, dlaczego jeździli za nim po całym świecie?
I już po cichu, sami do siebie:
&quot;No bo... myśmy go kochali...&quot;
W oczach pojawiają się łzy. Tak, jak wtedy, gdy Polska flaga wjeżdżała na maszt, gdy śpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego, gdy byliśmy tak strasznie dumni i tak niesamowicie mu wdzięczni, za to, że tak pięknie skacze, za to, że daje nam tyle radości, za to, że jest.
Sport coraz częściej nas dzieli - przez rywalizacje, przez kontrowersje, niefortunne wypowiedzi. Małysz przypominał nam na każdym kroku, że sport może łączyć. Mogliśmy siedzieć osobno, każdy w swoim domu, ale byliśmy zjednoczeni ściśniętymi kciukami, bijącymi sercami, zapartymi oddechami i okrzykiem: &quot;Leć, Adam, leć!&quot;
Ten chłopak z Wisły zdobył nasze serca, a potem zostawił w nich pustkę, której nie da się zapełnić. Wspominamy, jak w czasach, w których był nieosiągalny dla rywali, zdradzał nam swoje sekrety, mówiąc z rozbrajającą szczerością, że trzeba po prostu oddać &quot;dwa równe skoki&quot;, jak odbierając najmniej cenną ze wszystkich swoich nagród, Telekamerę w 2001 roku, mówił stremowany, że dookoła tyle wspaniałych osób, a on przecież &quot;tylko skacze&quot;, jak podkreślał na każdym kroku, że to wszystko dla nas, dla kibiców. Wspominamy człowieka, który swoją wielką sławę traktował nie jak przywilej, a jak zobowiązanie.
Pisał Daniel Passent: &quot;W życiu każdego z nas był taki dzień, kiedy zgodziliśmy się być nikim, zrezygnowaliśmy z nadziei na to, żeby stać na podium wśród wiwatującego tłumu&quot;. Adam Małysz nam to rekompensował. Cieszyliśmy się razem z nim, wygrywaliśmy razem z nim. Nikt inny nie potrafił dać nam tego uczucia.
Nagle zdajemy sobie sprawę, że właśnie dlatego jest niezastąpiony. Patrzymy na sportowców z zazdrością. Jest nam żal, że zabrakło nam talentu, może wytrwałości, a może odwagi, aby poświęcić życie na rywalizację i walkę o medale. Małyszowi nie zazdrościliśmy. Małysza kochaliśmy.
Był największym spośród nas, ale nigdy nie dał nam tego odczuć. Sportowcy wypełniają podium swoją dumą, swoim ego. Tymczasem, obok Małysza zawsze było miejsce także dla nas. Ktoś powie, że to niemożliwe, żebyśmy wszyscy stanęli na jednym podium, ale przecież właśnie to, co niemożliwe, wychodziło Małyszowi najlepiej.
Patrzymy przez łzy na telewizor. Tak bardzo byśmy chcieli znów dmuchać komuś pod narty. Tak bardzo chcielibyśmy znów drzeć się wniebogłosy spokojni o to, że sąsiad nie przyjdzie z awanturą, bo sam wydziera się równie głośno. Dzisiaj sąsiedzi wzięliby nas za wariatów... Ale przecież byliśmy wariatami. Zwariowaliśmy na jego punkcie. I wiele byśmy dali, żeby znowu tak oszaleć.
No to jeszcze raz, nie zważając na nic, na całe gardło, z całego serca: &quot;Leć, Adam, leć!!!&quot;.
źródło
 
edi8 9,1K

edi8

Forum VIP
Zabiła swoje dziecko, aby wziąć udział w Igrzyskach Olimpijskich....

W piątek 15 kwietnia sąd skazał na 18 lat więzienia byłą reprezentantkę Australii w piłce wodnej za zabójstwo swojej nowonarodzonej córki. Głównym motywem zbrodni, której dopuściła się Keli Lane, była chęć zdobycia złotego medalu na Igrzyskach w Sydney - opieka nad dzieckiem odbiłaby się niekorzystnie na przygotowaniach do najważniejszej imprezy sportowej. Australijska opinia publiczna jest zbulwersowana, w mediach nie milkną echa morderstwa, wciąż ujawniane są nowe fakty. Pojawił się również nowy świadek obrony. Prawnicy sportsmenki zapowiedzieli odwołanie od wyroku. Skazana nie przyznaje się do winy.

http://www.sport.pl/inne/1,64998,9460506,Igrzyska_Olimpijskie__Zabila__bo_chciala_wziac_udzial.html
 
Do góry Bottom