>>>BETFAN - BONUS 200% do 400 ZŁ <<<<
>>> BETCLIC - ZAKŁAD BEZ RYZYKA DO 50 ZŁ + GRA BEZ PODATKU!<<<
>>> FUKSIARZ - 3 PROMOCJE NA START! ODBIERZ 1060 ZŁ<<<

Ciekawe artykuły

konrad140 2,5K

konrad140

Forum VIP
Wybór najlepszego boksera w historii będzie zawsze subiektywny. Ustalenie kto zarobił najwięcej na ringu już żadnych kontrowersji nie budzi. Lista najbardziej dochodowych walk została opublikowana w piątkowym &quot;Magazynie Sportowym&quot;, bezpłatnym dodatku do &quot;Przeglądu Sportowego&quot;.
Największe pieniądze bokserzy od dawna zarabiali w USA. Od końca lat 70. sprawnie funkcjonuje tam system pay-per-view, który preferuje stacja HBO. Płatna transmisja telewizyjna bokserskiej gali kosztuje amerykańskiego abonenta od kilkunastu do kilkudziesięciu dolarów. Na taki wydatek nie mogą sobie pozwolić wszyscy chętni. Pod względem oglądalności nawet największych pojedynków Stany Zjednoczone nie mogą się zatem równać z krajami, w których nie płaci się za osobną transmisję. Potyczkę unifikacyjną w kategorii ciężkiej pomiędzy Władymirem Kliczką a Davidem Haye&#39;em, która odbyła się w ubiegłym tygodniu w Hamburgu, obejrzało w Niemczech 15,5 miliona widzów (bokserski rekord w tym kraju wynosi 18 milionów). W przypadku gali transmitowanej na terenie USA z wykorzystaniem pay-per-view tak wielka widownia jest nierealna, ale to jednak w tym kraju organizuje się najbardziej dochodowe pojedynki.
Miliony „Złotego Chłopca&quot;
Rekordowa liczba wykupionych abonamentów od 5 maja 2007 roku wynosi 2,15 miliona. Wtedy to w hali słynnego hotelu i kasyna MGM Grand na ring wyszli Oscar dela Hoya i Floyd Mayweather Jr. Za faworyta potyczki uważano tego drugiego, niepokonanego (do dzisiaj) na zawodowym ringu. 34-letni wówczas dela Hoyapowoli zbliżał się do zakończenia kariery, a w jego bilansie walk widniały porażki z Feliksem Trinidadem, Bernardem Hopkinsem oraz dwie przegrane z Shane&#39;em Mosleyem. Mimo to mistrz olimpijski z Barcelony i mistrz świata w sześciu kategoriach wagowych zaprezentował się w Las Vegas bardzo korzystnie. Mayweather wygrał niejednogłośną decyzją sędziów punktowych, których werdykt część obserwatorów uznała za niesprawiedliwy. Godnym pocieszeniem dla de la Hoi były ogromne zyski, jakie wygenerowała walka o pas federacji WBC w kategorii junior średniej. Dochód z pay-per-view wyniósł aż 120 milionów dolarów, a kolejne 19 milionów uzyskano ze sprzedaży biletów.
De la Hoya jest w USA postacią niemal pomnikową. Nie może zatem dziwić fakt, że to jego walki sprzedawały się za Atlantykiem najlepiej. W ciągu trwającej od 1992 do 2008 roku kariery bokserskiej „Złotego Chłopca&quot;, wykupiono 12,6 miliona pojedynczych transmisji jego pojedynków, co złożyło się na łączną sumę 610,6 miliona dolarów. W systemie pay-per-view pokazano razem 18 walk dela Hoi, dziś szefa grupy promotorskiej Golden Boy Promotions. Poza starciem z Mayweatherem, olbrzymim zainteresowaniem cieszyły się też jego potyczki z Trinidadem w 1999 roku (1,4 miliona oglądających, 71,4 miliona dolarów dochodu z pay-per-view) oraz rozegrane pięć lat później starcie z Hopkinsem (milion telewidzów, 56 milionów dolarów). W tych walkach sporo zarobiono również na biletach, odpowiednio 15,9 oraz 13,8 miliona dolarów.

34 miliony za kawałek ucha
Drugie miejsce w zestawieniu najbardziej kasowych walk zajmuje potyczka Lennoksa Lewisa i Mike&#39;a Tysona, dwóch wielkich mistrzów kategorii ciężkiej. Blisko dwa miliony (1,97 mln) wykupionych abonamentów złożyło się wówczas na kwotę 106,9 miliona dolarów za transmisję. Do oczekiwanej od lat konfrontacji Brytyjczyka i Amerykanina doszło w czerwcu 2002 roku. Na ringu 20-tysięcznej Pyramid Areny w Memphis rządził Lewis, mistrz świata organizacji IBF, IBO i WBC, który znokautował mającego najlepsze lata za sobą Tysona w 8. rundzie. Był to przedostatni zawodowy występ Lennoksa, który wycofał się z boksu rok później, po ciężkim boju z Witalijem Kliczką.
Starciem z Lewisem praktycznie skończyła się również kariera Tysona, który później obił już tylko przeciętnego Clifforda Etienne&#39;a, a przygodę z boksem zakończył dwiema kompromitującymi porażkami (bokser przegrywał już głównie z własną kondycją) z Dannym Williamsem i Kevinem McBride&#39;em. Mimo niegodnego wielkiego czempiona rozstania z ringiem Tyson dla sympatyków boksu jest prawdziwą legendą. Swój pierwszy tytuł mistrza świata zdobył już w 1986 roku, mając zaledwie 20 lat. Po dela Hoi jest to drugi pięściarz, którego walki przyniosły największe zyski z pay-per-view. 12,4 miliona sprzedanych transmisji 12 walk Amerykanina przyniosło łączną kwotę 545 milionów dolarów przychodu.
O dwa miliony dolarów Tyson wyprzedził w tym zestawieniu Evandera Holyfielda, innego znakomitego czempiona królewskiej kategorii. Wynik 543 miliony dolarów przy liczbie 12,6 miliona sprzedanych abonamentów osiągnięto w 14 pojedynkach boksera o pseudonimie „The Real Deal&quot;, między innymi w pamiętnej trylogii z Riddickiem Bowe&#39;em oraz dwukrotnych potyczkach z Lewisem oraz Tysonem. W czerwcu 1997 roku aż 1,99 miliona oglądających za pośrednictwem pay-per-view rewanż Holyfielda z „Bestią&quot; zobaczyło, jak w 3. rundzie Tyson odgryza rywalowi kawałek ucha. Tylko na biletach organizatorzy gali w MGM Grand zarobili wówczas aż 14,2 miliona dolarów. Sami bokserzy też nie narzekali. Holyfield zgarnął 34 miliony, a Tyson o cztery mniej. Dzisiaj Evander dalej walczy. Twierdzi, że chce znowu zostać mistrzem świata, ale chodzi raczej o pieniądze, bo z dawnej fortuny nic nie zostało.

Padnie rekord?
W ostatnich latach pod względem liczby sprzedanych abonamentów królują Floyd Mayweather Jr. i Manny Pacquiao, mistrzowie świata w kilku wagowych kategoriach. Od walki tego pierwszego z dela Hoyąoraz starcia Filipińczyka z tym samym pięściarzem w grudniu 2008 roku wszystkie ich pojedynki pokazuje się za pomocą pay-per-view. Kolejne starcia Mayweathera, nie przez przypadek noszącego pseudonim „Money&quot;, z Rickym Hattonem, Juanem Manuelem Marquezem i Shane&#39;em Mosleyem dotarły kolejno do 850 tysięcy, miliona oraz 1,4 miliona odbiorców. Wyniki oglądalności pojedynków Pacquiao, obecnie mistrza świata federacji WBO w wadze półśredniej z Hattonem, Miguelem Cotto, Joshuą Clotteyem, Antonio Margarito oscylowały wokół miliona telewidzów. Nikt nie ma wątpliwości, że zapowiadana od wielu miesięcy walka 32-letniego „Pac Mana&quot; z o dwa lata starszym Mayweatherem pobiłaby wszystkie dotychczasowe rekordy.

Polacy też zarabiali miliony
Na zarobki nie mogli narzekać także zawodnicy pochodzący z naszego kraju. Dariusz Michalczewski zgarniał miliony marek niemieckich za każde wejście do ringu. Do dzisiaj jednak polskim rekordzistą jest Andrzej Gołota. Andrew za starcie z Mikiem Tysonem otrzymał podobno 3,8 mln dolarów. Najlepszy w tej chwili z naszych zawodników, czyli Tomasz Adamek, zarabia raczej w setkach tysięcy dolarów, ale jest przed „strzałem życia&quot;. Mowa oczywiście o wrześniowej walce z Witalijem Kliczką we Wrocławiu. W tej chwili trudno szacować, ile dokładnie zarobią Adamek i jego rywal, bo panowie umówili się na podział procentowy, ale na pewno wypłatę będzie można liczyć w milionach. Mówi się o co najmniej pięciu milionach dolarów.
bokser.org
Chyba bokserem zostanę ????
 
M 27,2K

madangelo

Forum VIP
W Udine wciąż na plusie​

Są na świecie kluby, które masowo skupują za wielkie pieniądze wschodzące gwiazdy futbolu i są takie, które te gwiazdy tworzą, kupując mało znanych graczy za maksymalnie kilka milionów euro i sprzedając ich za sumy kilkukrotnie wyższe. Włoskim przykładem drugiego z nich jest Udinese Calcio, które szykując się do walki o Ligę Mistrzów, sprzedaje swoje największe gwiazdy, na których odejściu zarobiło już w tym okienku ponad 66 milionów euro.
Friuliani w drugiej rundzie poprzedniego sezonu przebojem wdarli się do czołówki ligowców, do końca walcząc o awans przynajmniej do eliminacji Ligi Mistrzów i ostatecznie swój cel osiągnęli, wyprzedzając w końcowej klasyfikacji Lazio, Romę czy Juventus. Te wielkie firmy nie mają zatem teraz szans na walkę o elitarną Ligę Mistrzów, o której tak marzyły. W eliminacjach zagra w ich miejsce Udinese, które zdaje się nawet nie interesować zbytnio tymi rozgrywkami.
Awans do fazy grupowej daje wprawdzie każdemu klubowi wielkie pieniądze, ale Udinese złoty interes odnalazło w innym miejscu. Już od pewnego czasu handluje zawodnikami, którzy wyróżniali się w poprzednich rozgrywkach. W sumie można by osądzać włodarzy klubu, wytykając im pęd za pieniądzem, ale klub ten działa tak od dawna.
Tylko w tym okienku transferowym Udinese zarobiło już na swoich zawodnikach niemal 67 milionów euro, a na sprowadzenie nowych wydało zaledwie 11 milionów. Bilans jest prosty: klub zarobił już 56 milionów w samym lipcu. Takich pieniędzy nie dostałbym nie tylko awansując do fazy grupowej Ligi Mistrzów, ale nawet do samego wielkiego finału tych rozgrywek, dlatego wypada zastanowić się czy rzeczywiście w Udine działają bez głowy, jak zarzuca im wiele osób czy jednak mają ją na odpowiednim miejscu i skutecznie realizują punkt po punkcie opracowany już jakiś czas temu projekt?
Udinese przecież nie pierwszy raz pozbywa się swoich kluczowych graczy, by zrobić miejsce dla nowych, których najprawdopodobniej później znowu sprzeda za wyższą sumę. Dla przykładu Sanchez, który do Barcelony trafił za 26 milionów euro kosztował drużynę w momencie zakupu jedynie trzy miliony. Sprzedany do Neapolu za 17,5 miliona Inler wart był w momencie zakupu okrągły milion, a Zapata, który odszedł do Villarrealu za 7,5 miliona trafił do Udine za zaledwie pół miliona euro.
Z tymi liczbami nie ma co dyskutować. Udinese doskonale wie jak radzić sobie na rynku transferowym i choć do FC Porto wciąż mu jeszcze daleko, to w lidze włoskiej nie ma chyba drugiego takiego klubu, który co roku robiłby doskonałe interesy na zawodnikach sprowadzanych za śmieszne pieniądze.
Historia tak ciekawych transakcji nie zaczyna się bowiem w tym roku. Przed poprzednim sezonem Udinese sprzedało zawodników za 30,5 miliona euro, a na zakupy wydało 11 milionów. Rok wcześniej 38 milionów przychodu zeszło się w czasie z zaledwie 18 milionami rozchodu. I tak od niemal dziesięciu lat. Udinese w ciągu ostatniej dekady nigdy nie wydało więcej niż zarobiło! W sumie w ostatnich czterech sezonach klub ten zarobił już ponad 110 milionów euro.
Nie zmienia się w zasadzie tylko jedno. Wciąż w klubie pozostaje Antonio Di Natale, prawdziwy lider zespołu, już za życia mocno pracujący na miano jego legendy. Jak długo będzie ciągnął on grę drużyny, tak długo u jego boku wyrastać będą nowe gwiazdy. Sam Di Natale najprawdopodobniej Udine nie opuści już do końca swojej kariery i dobrze, bo to w dużej mierze dzięki niemu klub osiąga sukcesy, a co za tym idzie stawki za jego najlepszych zawodników automatycznie wędrują w górę.
Kto bowiem wydałby niemal 30 milionów na Sancheza jeszcze rok temu, gdy Udinese niemal nie pożegnało się w Serie A? Wtedy Chilijczyk indywidualnie imponował mi niemal równie mocno jak w poprzednim sezonie, a jednak w kolejce po jego podpis pod kontraktem nie stało pół piłkarskiej Europy. Udinese cierpliwie wyczekało więc momentu, w którym zespół rozwinął skrzydła i teraz zbiera tego owoce, robiąc to co umie najlepiej, czyli sprzedając gwiazdy za grube miliony.
___
 
typer36 456

typer36

Użytkownik
Nie artykuł ale ciekawostka. Tak więc oglądam sobie triumf miłości (co prawda dla szlifowania języka bardziej, ale nie powiem że się nie wciągnałem) i patrzę że jakaś znajoma mordka ma swój wątek. Myślę, myślę i myślę skąd gościa kojarze... w końcu genialna myśl, no przecież - zachodząca gwiazda meksykańskiego futbolu Cuauhtemoc Blanco. W mydle gra strażaka Juanjo. Niewiem czy chęć do piłki mu się kończy czy co, ale ma całkiem ciekawy pomysł na pracę po zakończeniu kariery piłkarskiej
 
Prince de Belial 1,6M

Prince de Belial

Forum VIP
Corruption in sport - You get what you pay for

http://www.economist.com/blogs/gametheory/2011/11/corruption-sport?fsrc=scn/fb/wl/bl/yougetwhatyoupayfor

IN THE wake of the jailing of three Pakistani cricketers for “spot fixing”, there was an interesting take on it from Stefan Szymanski, a sports economist at the University of Michigan. Speaking on BBC radio yesterday (around 1:39), he said that the history of match fixing is characterised by two phenomena: low pay for players and illegal gambling.

“It is very striking that of all the international cricketers who could have been caught in this, it is the Pakistani cricketers who are among the worst paid of the international playing nations…it is easy to see how someone who is morally weak might be tempted by a £10,000 bribe when a millionaire just wouldn’t be.”
It is, as Mr Szymanski concedes, an unpalatable argument. Moral action shouldn’t be dependent on how rich you are. According to the professor, one of those imprisoned yesterday, Salman Butt, the ex-Pakistan captain, earned around £200,000 ($319,000) a year. That hardly puts him on the breadline—particularly not in Pakistan. But, of course, these things are relative. Certainly compared with MS Dhoni, India’s captain, it is a pittance. Mr Dhoni is thought to be the world’s highest earning cricketer; in 2010 it was reported that he earned $10m a year.

Admittedly, Mr Dhoni is a better player, in charge of a more successful team and also far more marketable than his Pakistani counterpart. But should we blame Mr Butt for coveting his peers’ wealth? He was the captain of one of the top six teams in what is arguably the world’s second favourite sport. Equivalent footballers or basketballers might demand £200,000 as their weekly remittance. According to Mr Szymanski, at the highest level neither of these sports have anything like the problem with corrupt players that cricket does. FIFA, football’s governing body, is worried about match fixing, he says, but only in the lower divisions of the smaller leagues. In America, the worry is about college basketball players fixing games because, again, such athletes are not paid.

Quod erat demonstrandum? Don’t be so sure. Top-level football has had its fair amount of betting controversy. In 1994 Bruce Grobbelaar, Liverpool’s goalkeeper, was caught out in a strikingly similar tabloid sting to that which ensnared the Pakistani cricketers. Fellow top-flight footballers John Fashanu and Hans Segers were also implicated. Those players were alleged to have offered to throw matches, a far more heinous crime than bowling a no-ball. None were jailed for their roles. Still, football also has its own equivalent to spot fixing, whereby players, including Southampton’s Matt Le Tissier, bet on the timing of the first throw-in during a game. (Unfortunately for him, his teammates weren’t in on the bet, and he had to chase the ball around madly for the first two minutes of the game to get it in to touch; he didn’t make a penny.)

No, the morally bankrupt will be tempted no matter what their wealth. What is more important is whether there is the opportunity to be corrupt; and what are the consequences of being so. For the latter, the Pakistanis’ lengthy prison sentences might prove more effective in the battle against corruption than fabulous wealth. For the former, we can return to our sports economist’s second argument. Mr Szymanski says the other proven remedy is to make gambling legal:

“One of the problems is that we know very little about the gambling market in India. We don’t know how much is being bet, we don’t know who the bookmakers are, we don’t know who the punters are. You see numbers being bandied around in the press but most of those numbers are made up. If it could be legalised, it could to some extent be regulated and be brought under control. British bookmakers have long played an important role in spotting where fixing is going on in the UK. But you can’t do that in India…When gambling is legal, bookmakers have a big incentive to make sure it is clean because they lose money if the punters don’t trust them. ”
Of course, in Pakistan, that might involve re-evaluating the Koran. Perhaps easier said than done.

 
martinbm 0

martinbm

Użytkownik
Już przed Mistrzostwami Świata w 2006 roku w Niemczech, kontrowersje wzbudzała husaria umieszczona przez firmę Puma na koszulkach. Niemniej dyskusji było wobec koloru czarnego i niebieskiego koszulek, w których reprezentacja także grała.
Logotyp można było umieścić wszędzie - na ramieniu, gdzieś pod numerkiem na plecach. Byłoby spokojnie, pomysł prawdopodobnie by się przyjął. A i orzełek zostałby wtedy na swoim miejscu.
http://takdlakadry.pl/news/188/Krytykowac_nie_bojkotowac_afera_koszulkowa - moje skromne zdanie na temat nowych koszulek reprezentacji
 
M 27,2K

madangelo

Forum VIP
Kto skusi Alexa?​
To już pewne - Alessandro Del Piero opuszcza Juventus. Dziewiętnasty sezon będzie jego ostatnim w biało-czarnych barwach, ale nie w karierze.
Po 19 sezonach spędzonych w Juventusie Alessandro Del Piero wybierze niedługo nowy klub i raczej nie będzie to żaden włoski.
Kiedy przed zakończeniem poprzednich rozgrywek przedłużył kontrakt o rok, równocześnie niby oznajmił, że to jego raczej ostatni w Juventusie, ale kibice i dziennikarze puścili to mimo uszu. Liczył się przecież tylko fakt, że zostaje, że legenda przetrwa. Wszystkich brutalnie do pionu postawił prezydent Andrea Agnelli, który na październikowym zebraniu zarządu oficjalnie ogłosił, że Juventus bierze rozwód z najbardziej zasłużonym piłkarzem w historii klubu. Powiedział zatem rzecz oczywistą, ale w zgodnej opinii wybrał niezbyt elegancką formę. I o nią się rozeszło. Del Piero o jednoznacznym i twardym stanowisku prezydenta dowiedział się z mediów, a przecież jak nikt inny zasłużył na co najmniej rozmowę w cztery oczy na temat przyszłości i następnie wydanie wspólnego oświadczenia.
Pomijając jednak całą otoczkę, stała się rzecz nieunikniona i najlepsza dla obu stron. Dla Juventusu, dla którego Del Piero stawał się w każdym sezonie coraz większym balastem. Kibice domagali się, żeby grał, wywierali presję, a kolejnym trenerom coraz mniej pasował do koncepcji. W tym sezonie grał łącznie 174 minuty, średnio wyszło mniej niż 20 minut na mecz. Nie strzelił gola. Tylko w spotkaniach z Parmą i Bologną znalazł miejsce w podstawowym składzie. Pod względem tych liczb i faktów ostatni sezon Del Piero w Juve jest podobny do tego pierwszego.


Alex Del Piero to historia Juventusu. Na zdjęciu po prawej z Alenem Boksiciem i Pucharem Interkontynentalnym zdobytym w 1996 roku.

Dobrze stanie się także dla Alexa. Zdrowie mu dopisuje, nie czuje się wypalony i chce grać. Jak niedawno powiedział: choćby do czterdziestki. I propozycji mu nie brakuje. Ba, został nimi obsypany. Z Anglii zgłosiły się Tottenham, Everton, West Ham i Blackburn, kusi wielkimi pieniędzmi amerykańska MLS, góry petrodolarów czekają w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, nie traci nadziei bogaty Sion i jest jeszcze skromna Padova, która gra na sentymentach piłkarza. W końcu to z niej w 1993 roku wyruszył w wielki świat.
Del Piero milczy. Nie zdradza preferencji. Jednego tylko można być pewnym - nie zostanie we Włoszech, gdzie zostawi rzesze fanów. Przekonuje się o tym, na co dzień wchodząc na strony Facebook i Twittera. Internet i portale społecznościowe to zresztą jedna z jego pasji. Właściwie w wirtualnej przestrzeni odbyło się świętowanie jego 37 (3+7=10) urodzin, które przypadły na 9 listopada. Dzięki swojej stronie internetowej i koncie na Facebooku mogę kontaktować się z fanami i wszystkimi kibicami, którzy przez całą karierę okazują mi tyle uczucia - mówił w jednym z wywiadów. To nawet lepszy kontakt niż na żywo, bo ze wszystkimi naraz. Dlatego wybrałem tę drogę, żeby podzielić się z nimi najpiękniejszymi dla mnie wiadomościami.


Czas Del Piero w Juventusie to wielkie sukcesy klubu we Włoszech, jak choćby Superpuchar Włoch wywalczony w 2002 roku.

A przed urodzinami były to między innymi informacje o kolejnych ciążach żony Sonii i narodzinach trójki dzieci: Tobiasa, Drothei i Sashy. Po każdym meczu można też liczyć na komentarz piłkarza, które następnie cytują największe dzienniki. Del Piero lepiej niż inni wykorzystuje możliwości sieci. Po roku istnienia na Facebooku przekroczył 1,5 miliona przyjaciół. Oczywiście, że tak, ale nieosiągalni są i raczej pozostaną Cristiano Ronaldo czy Leo Messi. Kapitan Juve używa swojej świetnej strony internetowej również do promocji akcji charytatywnych. Na tragiczne trzęsienie ziemi w Japonii odpowiedział zaprojektowaniem koszulki (dostępnej na www.alessandrodelpiero.it), a dochód z jej sprzedaży zasilił konto japońskiego Czerwonego Krzyża. Stała się ona najmodniejszym t-shirtem w Italii i nie tylko.
Del Piero to ktoś więcej niż piłkarz. To instytucja i jeśli kiedyś wróci do Juventusu, to właśnie w takiej roli. Prezydent Agnelli stwierdził, że drzwi jego gabinetu i drzwi klubu zawsze będą otwarte dla Alexa, bo tak jak Giampiero Boniperti czy Michel Platini tworzył historię Juve. Oby tylko na słowach się nie skończyło i w Turynie mieli lepszy pomysł na wykorzystanie Del Piero niż w Milanie na Paolo Maldiniego.
____
Piłka nożna
Juvepoland​
 
M 27,2K

madangelo

Forum VIP
To już 9 lat odkąd odszedł od nas Giovanni Agnelli. Twórca potęgi Juventusu, który był z drużyną na dobre i na złe, który utożsamiał się ze Starą Damą w każdym jej calu. Żył nią. Był nią.


Ciao Avvocato!




Ironiczny: &quot;Nie będziemy więcej brali niskich. Z trybuny ich nie widać.&quot; Nostalgiczny: &quot;Prawdę mówiąc żałuję Combi i Rosette. Dużo się ich przewinęło, wszystkich mi brakuje.&quot; Z fantazją: &quot;Jeśli Vialli to Rafaello, to Del Piero Pinturicchio.&quot; Metaforyczny: &quot;Baggio? To mokry zając. Największy piłkarzyk jakiego w życiu widziałem.&quot; Obłudnik: &quot;Wzięliśmy Zidana bo pomoże nam sprzedać więcej samochodów na Marsylię i do Algierii.&quot; Uszczypliwy: &quot;Brutalne zagrania Couto są tak przejrzyste, łatwe i piękne do odgwizdywania, że gdybym był sędzią dałbym mu medal&quot;...

Każde powiedzonko Agnellego punktualnie robiło &quot;boom&quot;, automatycznie stając się anegdotą. Mogłaby z tego powstać antologia, jako, że adwokat do piłki miał wyobraźnię. Wszyscy tak twierdzili. Posłuchajcie Lippiego: &quot;Zna się i to jak! I jego określenia trafiają zawsze w dziesiątkę.&quot; Nawet taki romanista jak Cesare Romiti, który w Turynie spędził życie obok rodziny Agnellich, był szczerze zaskoczony z jakim entuzjazmem przeżywał Agnelli kolejne sezony. &quot;To jest super kibic, którego dręczą i uszczęśliwiają porażki i zwycięstwa Juve. Podczas meczy wydaje się spokojny, ale zwróćcie uwagę na jego nogi i ręce: są bez przerwy w ruchu.&quot; Ale mógłby reagować w inny sposób ktoś, kto ma serce w kolorze biało-czarnym, antyczne prawie tak jak historia jego rodziny?


Tata Edoardo miał 29 lat, a mama zaledwie 22 kiedy pewnej turyńskiej nocy, która miała już zapach wiosny, o godzine 2:30 12 marca 1921, pod numerem 26 ulicy Oporto przyszedł na świat drugi syn Giovanni Carlo Francesco z miejsca nazwany Giannim, który razem z Clarą (pierwszą) i Suzanną (Susi), Marią Sole, Cristianą, Giorgio i Umberto stanowili &quot;siedmiu wspaniałych&quot; rodziny Agnellich. Gianni miał 2 lata, kiedy tata Edoardo został prezydentem Juventusu. Był 23 lipiec 1923, a Stara Dama była jeszcze 26-letnią panienką. Wróćmy do tego popołudnia 1897 roku. Licealiści klasycznego Massimo D&#39;Azeglio, z przewodzącym młodym Luigim di Saviola, znudzeni codzienną rutyną ograniczającą się do picia kawy u braci Demo i kręcenia się bez celu całymi dniami, zaleźli się na ławce i zadecydowali: &quot;gramy w piłkę.&quot; Ale gdzie ją znaleźć? Zrobili więc składkę, ktoś wybrał się do angielskiego sklepu na ulicy Barbaraux i kupił piłkę, świeżutką, prosto z Nottingham za 60 lirów, majątek w tamtych czasach. Jak nazwać drużynę? Augusta Taurinorum? Czy łatwiej Ludus? W końcu wszyscy doszli do porozumienia co do Juventus. Pierwsza koszulka była różowa. Później jednak Edoardo Bosio wracając z Anglii, stolicy pierwszego &quot;regulaminowego futbolu&quot;, przywiózł koszulki białoczarne, które tak się spodobały, że zostały natychmiast zaadoptowane. Pierwszym prezydentem Eugenio Canfari. Drugim, jego brat Enrico.


W 1905 pierwsze scudetto w rozgrywkach po pięć drużyn. Bramkarz Durante był malarzem. Guccione był kapitanem i także trenerem. A szwajcar Alfred Dick był nowym prezydentem, który był ostry w stosunku do piłkarzy kiedy chodzili uczcić zwycięstwa. Rezultat: został wywalony. &quot;Gdzie tam wywalony! Sam odszedłem&quot;, replikował Dick, który gromadząc 23 przyjaciół na ulicy Pietro Micca, przyczynił się później do powstania Torino, tego który w szybkim tempie wszedł na szczyty i stał się bardzo popularny już za kadencji hrabiego Enrico Marrone. W ten oto sposób w roku 1906 zapachniało derby.


A Agnelli? Było przeznaczeniem, że Juventus nie mógł mieć przyszłości bez Agnellich. Senator Giovanni Agnelli, dziadek adwokata, był sympatyzantem i sponsorem od samego początku. (...)

A, że klub wegetował Antonio Bruna, cofnięty lewy pomocnik, zebrał się na odwagę, i zaprezentował się przed Edoardo Agnellim, ojcem adwokata. Powiedział: &quot;Dla Juventusu byłoby wielkim honorem gdyby został pan prezydentem.&quot; Także lady Virginia była fanką Juve. Po przejęciu stanowiska po Gino Olivetti, dla klubu nie tylko nastał czas sielanki ale i znaczących transferów. Kibice obnosili się dumnie po transferze Rosetty za 45 tysięcy lirów, przy ponad 700 tysięcy lirów zarobku rocznie, pomimo, że początkowo Federacja strała się za wszelką cenę zablokować operację, uważając ją za szaleństwo. I czuli się w siódmym niebie kiedy w 1925 zobaczyli w białoczarnej koszulce również Hirzer, najsłynniejszego piłkarza na Węgrzech. (...)

I w 1926 Juventus zdobywa po raz drugi scudetto, który dla rodziny Agnellich był pierwszym z długiej serii: aż 24 na 25 zdobytych przez klub do sezonu 1997-1998.


Prezydent Edoardo Agnelli był urodzonym reformistą. Zaprzysięgły wróg magicznej różdżki, wprowadzał reformy opierając się na serii argumentów. Punkt pierwszy: komunikacja. Ponieważ nie było jeszcze TV, wieści o wyczynach bianconerich rozgłaszało radio, od Alp aż do Sycylii.

Punkt drugi: zgromadzić jak najwięcej ludzi wokół drużyny. I tak nie tylko pozwolono kibicom uczestniczyć w treningach ale również zostały zorganizowane mecze wieczorem, na iluminowanym stadionie, tak by każdy kto w dzień pracuje mógł obejrzeć mecz. Punkt trzeci: walczyć o to by kalendarz rozgrywek był lepiej zorganizowany. Podsumowując: okazał się fundamentalny dla futbolu w tamym okresie i przez następne dziesięciolecia.


Następne scudetto w 1930-31, w 1931-32, w 1932-33, w 1933-34 i 1934-35. Były to też lata dzieciństwa Gianniego kiedy zakochał się w tym sporcie. Przeżył okres w którym powstała &quot;strefa Cesarini&quot;, gol strzelony w ostatnich minutach przez piłkarza, który buszował po nocach, rano późno wstawał, ale był zawsze decydującym w finale. Przeżył powrót do gry Luisito Montiego, który w wieku lat 30-stu zdecydował się zakończyć karierę, a którego tata Edoardo i baron Giovanni Mazzonis przekonali nie wieszać jeszcze butów na kołku. Przeżył przejście Felice Borelego zwanego &quot;Motylkiem&quot;, zaledwie 17-letnim z Torino do Juve. Jednym słowem przeżył wszystko to co w owych czasach zaczęto nazywać &quot;stylem Juve&quot; i który największy komentator Carlin opisał: &quot;Bianconeri? Ludzie, którzy mało mówią, są twardzi do zniszczenia, którzy nie kochają przesadniego entuzjazmu i zbyt łatwych zwycięstw z dużą różnicą goli.&quot; Edoardo także w sporcie wpajał w dzieci powiedzenie: &quot;To co jest dobrze zrobione, można ulepszyć&quot;.

Niestety zmarł w katastrofie samolotowej w wieku 44 lat. Był 14 lipiec 1935 roku.

CZĘŚĆ 2
Edoardo Agnelli wybrał się odwiedzić starsze dzieci, które spędzały wakacje nad morzem, hydroplanem, którym sterował Ferrarin, najlepszy włoski pilot. I po mile spędzonym czasie na pływaniu, opalaniu się i pogawędkach, nastał czas powrotu. Mówił: &quot;Z samolotem Fiat i pilotem jak Ferrarin, jestem gotów latać dookoła świata.&quot; A jednak samolot skończył w Genovie i podczas lądowania zahaczył o szczątki okrętu i przekoziołkował. I podczas gdy Ferrarin zdążył się uratować, dla Agnellego zderzenie ze śmigłem było śmiertelne.


Zmieniła się od tego momentu historia Juventusu? Jest pewnym, że zaledwie 15-letni Gianni dostał propozycję od swojego dziadka: &quot;Juventus chciałby mieć ciebie w dyrekcji, w hołdzie dla twojego ojca. Podobałoby ci się?&quot; Chłopak odpowiedział spokojnie: &quot;Dziadku, zrób jak uważasz&quot;. Ale był uszczęśliwiony, gdyż Juventus był już w jego DNA. Słysząc taką propozycję Gianni odbiegł myślami o dziesięć lat wstecz, kiedy to jako najmłodszy wśród kibiców bianconerich, widział się transportowanym po raz pierwszy w życiu Fiatem 509 Torpedo na ulicę Marsiglia, w tamtych czasach świątynią juventino. Po raz pierwszy tata Edoardo chciał go przy sobie na meczu Juventusu. Zrobił na nim wielkie wrażenie dopiero zakupiony węgierski as Hirzer. &quot;Był doskonałym sprinterem. Tamtego dnia pojawiło się całe kierownictwo Juve żeby go poznać. By wystawić go na próbę zaproponowali bieg na 80 metrów (cała długość boiska). Wyprzedził wszystkich.&quot; Był to rok 1925 i Gianni był zaledwie 5-letnim brzdącem. A kiedy dziadek złożył mu tą propozycję był rok 1936 i mimo 15-stu lat o Juve wiedział wszystko, mocne punkty i &quot;pięty Achillesa&quot;.


Siedząc wśród Mazzonisa, Craveri, Zambellich i Levi, czyli wszystkich tych, którzy uważani byli za ojców piłki, asystowanych przez trenerów i techników, nie czuł się niczym skrępowany. Kiedy jednak dziadek zapytał się co myśli o tych zebraniach, usłyszał: &quot;Są jak wojenne narady. Decyduje się kary, premie, podejmuje się wszelakiego rodzaju decyzje. Mówi się naprawdę o wszystkim.&quot; On wysłuchiwał wszystkiego w milczeniu ale jednego był pewien: &quot;Traci się za dużo czasu.&quot; Wtedy to silny w swym doświadczeniu i mądrości dziadek Giovanni uciął krótko: &quot; Nawet jeśli w szkole podczas niektórych lekcji masz wrażenie, że tracisz czas, zapewniam cię, że nie ma lepszego sposobu na nauczenie się wielu rzeczy. Ty nosisz wielkie nazwisko, ale musisz na nie zasługiwać. Nie rodzi się z rangą. Trzeba na nią zapracować.&quot; Gianni wykazał jednak już wtedy pewne cechy, które upodobniały go do dziadka. Niecierpliwość w robieniu wszystkiego jak najlepiej. Awersja do gaduł i straty czasu, upór w byciu esencjalnym. A jako, że tata Edoardo miał zwyczaj zabierania dzieci na narty na Sestriere także po to by ugruntować zwięzłość grupy, Gianni coraz bardziej się do niego upodabniał w zręczności i sprycie unikania banalnych dyskusji. A styknięcie się na co dzień z Juve było najlepszą szkołą na zrozumienie sensu leadership i smaku zorganizowania drużyny. Pomijając fakt, że jego okno na futbol zdawało się otwierać w najlepszym momencie, kiedy to początek miały rozgrywki europejskie, Italia wygrała dwa razy Mistrzostwa Świata, a popularność futbolu stała się niezniszczalnym dziedzictwem.


Jednak Gianni był jeszcze za młody by podejmować ważne decyzje i zaważyć na losach Juve, a piąte miejsce w sezonie 1935-36 było dzwonkiem alarmowym. W marcu 1936 roku Roma pokonała Juve, który nie przegrywał od czterech i pół roku na własnym boisku. Klubem dyrygowało kierownictwo kolegialne, aż do początku lat czterdziestych. Siedziba z ulicy Marsiglia została przeniesiona na IV Novembre. I oto na kierowniczym fotelu zasiadł Piero Dusio, który oprócz piłki interesował się hokejem, łyżwiarstwem i koszykówką, podczas gdy pomiędzy Torino bianconerich coraz bardziej zaskoczonych i Torino granata fascynujących i zachwycających, rosła w siłę drużyna Valentino Mazzola, której nikt nie był w stanie pokonać. Juventus dostarczał nadal ważne elementy kadrze narodowej, tak jak ten Carletto Parola, który zachwycał trenerów i publiczność, ale wielki złoty pięcioletni okres, który zamknął się w 1935 roku, wydawał się dawnym wspomnieniem.

Jak go ożywić?


Z pewnością było zasługą Piero Dusio opieka nad Juve w tamtym trudnym i szarym okresie, a także jego decyzja rezygnacji ze stanowiska po to, by przybliżyć operatywnie Agnellich do Juve. Gianni miał wtedy 26 lat, właściwy wiek by móc spróbować własnych sił. &quot;Gianni, Juventus jest twój. Nie nadszedł już czas żebyś go odebrał?&quot; zapytał Dusio Adwokata. Było to wiosną 1947 roku. &quot;Zobaczymy&quot;, taka była odpowiedź, która w rzeczywistości zapowiadała wielką zmianę świętowaną kilka miesięcy później na zebraniu wspólników.


Tamtego dnia 22 lipca 1947 roku Agnelli uwiecznili definitiwnie swoją współpracę z klubem. &quot;Obowiązek, z którego nie można zrezygnować i który z czasem okazał się znaczący,&quot; wiele razy powtarzał później Adwokat. Co oznacza, że nawet jeśli przez kierownictwo przewijali się zaufani manager lub profesjoniści bliscy rodzinie, decydujący głos mieli zawsze Agnelli. Przejęcie przez Adwokata stanowiska otwierało nowe perspektywy, zaważyło na rynku transferowym, podwajało plany ulepszenia drużyny i marzeń o rywalizacji, nawet jeśli wszyscy zdawali sobie sprawę, na jaką potęgę wyrosło Torino, podczas gdy innym drużynom potrzebny był czas i nowi piłkarze by próbować rywalizacji. Ale oto 4 maja 1949 tragedia Supergry. Płakały całe Włochy bez względu na kolor koszulki czy flagi. Bez Toro rozgrywki nie były już te same. Lecz już od pierwszego dnia swojej prezydencji motto Gianniego wydawało się zamykać w sześciu słowach: &quot;Reagować szybko i się nie cofać.&quot; I wysunął idee które chodziły mu po głowie od dłuższego już czasu.

CZĘŚĆ 3
Podczas wojny Gianni Agnelli był w Afryce. Zaraz po rozejmie znalazł się w Bergamo z drużyną ze swojej dywizji Legnano grającej w turnieju V Armady. I jak tylko powierzono mu dyrekcję, natychmiast wymierzył w zwycięstwo, nawet jeśli później musiał się zadowolić trzecim miejscem. W każdym razie już od początku miał zwycięską mentalność, którą z czasem wszyscy potwierdzali: &quot;Dla Adwokata futbol był zawsze jak nauka, materia która opierała się na szczegółowej analizie techniki i perfekcyjnej znajomości piłkarzy&quot; i dlatego właśnie już od samego początku rynek transferowy odgrywał ważną rolę: zostali kupieni duńczycy Hansen (12 mln lirów, pensja 83 tys. Lirów, premie za mecz 20 tys. Lirów za zwycięstwo, 10 za remis) i Praest. Adwokat często wyróżniał błyskotliwość argentyńczyka Martino; przeżył rozwój kariery wspaniałego Giampiero Boniperti, młodego napastnika polecanego przez jednego lekarza z powołaniem talent-scout.

Było jasne, że pasja i przywiązanie do Juve nie będzie miało ograniczeń, a entuzjazm będzie szedł na równi z rezultatami. W ten sposób z całej serii różnych powodów, których za długo trzeba by było wyliczać, 18 września 1954 roku podał się do dymisji. Podsumowując w jednym zdaniu brzmiało to tak: &quot;Mam już dość. Zawiedli mnie i rezygnuję.&quot; I powierzył prezydencję trójwładctwu do którego należeli Enrico Craveri, Nino Cravetto i Marcello Giustiniani. &quot;Ale Juventus nie może istnieć bez Agnellich! Jak to się dla nas skończy?&quot;, pytał go Craveri. Odpowiedział: &quot;Rodzina Agnellich będzie nadal reprezentowana w konsylium przez mojego brata Umberto, który nie może w tej chwili objąć kierownictwa gdyż jest w wojsku ale myślę, że to najlepszy moment byście wykazali wasz sens odpowiedzialności, biorąc pod uwagę, że można zawsze liczyć na moją rodzinę, ale nic nie można będzie osiągnąć bez wzajemnej harmonicznej współpracy.&quot;


I tak 8 listopada 1955 roku Umberto Agnelli został prezydentem Juventusu. A słowa wypowiedziane przez Adwokata już rok wcześniej były eleganckim sposobem na uwolnienie dynastii od biurokracji. W przyszłości Agnelli mieli sami decydować kiedy, jak i przede wszystkim czy reprezentować rolę oficjalną na szczycie hierarchii klubu czy zostawić wszystko w rękach managerów i profesjonistów absolutnie zaufanych rodzinie. Ergo, jako właściciele-kibice, mieli największe prawo do wyjawiania własnych poglądów w każdym momencie bez obawy, że ktokolwiek będzie się krzywił. Decydujące były również osobistości typu inżynier Vittore Catella, niezniszczalny symbol Juve Giampiero Boniperti, profesjonaliści Vittorino Chiusano czy inni, których jeden po drugim uważano za odpowiednich ludzi w odpowiednim miejscu. A ponieważ u Adwokata także oko, wizerunek i relaks chcą mieć swój udział, oto jego filozofia: &quot;Ludzie chodzą na stadion by się dobrze bawić. Ja się bawię tak jak wszyscy inni.&quot;


&quot;Ma dwie wielkie pasje: futbol i komunikacja&quot;, pewnego dnia powiedział Edouard Seidler, redaktor L&#39;Action Automobile. Jeśli wierzyć Francuzom to właśnie on był asem wyciągniętym z rękawa, który nie tylko poradził ale i sprowadził beniaminka Michela Platiniego. Prawda czy nie, jak tylko zapytano Adwokata: &quot;Co pana najbardziej zadowala w życiu?&quot;, usłyszano w odpowiedzi: &quot;Zobaczyć grającego przez 10 min Platiniego&quot;. Piłkarz mógł wylądować w Interze, ale Stara Dama była szybsza i bardziej zdecydowana by sprowadzić go do Turynu. Adwokat mógł się nawet chwalić: &quot;Platini przyszedł do Juve za kawałek chleba, później to on dorzucił foi gras.&quot;

Adwokat nigdy niczego nie robił by zatuszować swój zapał znawcy. Prawdopodobnie miał swoje powody by tak się zachowywać: nie istnieje żaden kibic bianconerich, który lepiej od niego mógłby opowiedzieć intrygi zakulisowe, zasługi i winy, blaski i cienie tego wszystkiego co w Juve stało się legendą, zaczynając od scudetto, poprzez Puchar Włoch, Ligę Mistrzów, Superpuchary, Puchar Zdobywców Pucharów, Puchar UEFA, Puchar Interkontynentalny, Superpuchary Europejskie, nawet scudetto &quot;Primavera&quot;. Dla Adwokata stadion był zawsze czymś w stylu saloniku gdzie pomiędzy jednym i drugim żartem, powiedzonkami latynowskimi, przyjemnie gawędził z gośćmi, okazjonalnymi gwiazdami, dziennikarzami. Jeśli spróbujecie poszukać w archiwach różnych gazet lub TV znajdziecie zdjęcia z Delle Alpi, lub z innych miejsc gdzie przedstawiony jest jako autentyczny globtrotter poliglota (w Nowym Yorku czuł się dokładnie jak w Turynie), z politykami, działaczami związkowymi, ekonomistami, osobistościami z TV czy artystami.


Na jednym zdjęciu z Palmiro Togliatti. Na innym z Carlo Donat-Cattin itp. Dla kogoś kto jest przyzwyczajony mało jeść i pić, utrzymując linię gimnastykując się o siódmej rano i aktywnie uprawiając sport (głównie narty - &quot;dla mnie to jak chodzenie czy pływanie&quot;), na stadion mają prawo wejścia także dwaj protagoniści zwani - widowisko i socjalizacja. Dlatego, też znalazł się ktoś kto wypowiedział na ten temat własną hipotezę: &quot;Juventus dla Adwokata to nie tylko antyczna, rodzinna miłość, ale również trait d&#39;union by dać się pokochać innym&quot;. Jeśli do tej hipotezy dołączymy pewne walory &quot;prawdy&quot;, powinno się zgodzić, że rodzina Agnellich zrobiła l&#39;en plein biorąc pod uwagę, że w rankingu Abacus kolory bianconerich mają ponad 11 milionów fanów, absolutnie pierwsze miejsce w hit parade kibiców.


Swiadomość posiadania takich legionów prawdopodobnie dała siłę, która pozwoliła Gianniemu podejmować wszelkie decyzje bez wahań i uciekania się do chwytów parzysty lub nieparzysty czy wróżenia sobie z płatków, tak jak do tego są często zmuszeni zwykli śmiertelnicy. Na przykład kiedy w 1984 pomimo tego, że jest republikaninem, gdy zmarł król Umberto polecił grać Juventusowi z czarną opaską, wcale nie przejmując sią tym, że co poniektórzy z lekko zardzewiałym mózgiem mieliby problemy ze zrozumieniem tego wymownego gestu humanistycznego i sportowego. Zrobił to z dwóch powodów. Pierwszy: na cześć pamięci taty Edoardo, wielkiego przyjaciela w owym czasie następcy tronu, twórcy trasformacji Juventusu z prowincjalnej drużyny w potęgę narodowego futbolu. Drugi: król był zawsze kibicem Juve, który przenosił swoje czarno-białe DNA na młodsze pokolenia. I Adwokat o tym nie zapomniał.

Kto go znał przypisywał mu zawsze pamięć niemal jak ....Pico della Mirandola.

Opowiadają, że Gianni Agnelli nigdy nie potrzebował notesików do opisywania swoich wrażeń. Doceniał wielkiego Johna Charlesa. Rozrzewniał się nad klasą Omara Sivori, któremu z tymi podkolanówkami ściągniętymi na buty wystarczył jeden zwód by zmylić obronę przeciwnika, czy Rinaldo Fioravante Martino, numer osiem na prawej flance, który był dla niego pilkarskim artystą z aksamitnym dotykiem. Zauważył Zbigniewa Bońka i nie spoczął póki nie sprowadził do Turynu ten anarchiczny talent, posłuszny tylko własnemu porywającemu instynktowi. Jeśli chcielibyśmy ułożyć listę piłkarzy, którzy podczas tych dziesięcioleci podobali się Adwokatowi wyszłaby z tego długa lista z Anastasim, Causio, Bettegą, Bonsinsegną, Cabrinim, Gentile, Scireą, Zoffem, Baggio, Ravanellim, Viallim, Vierim, Del Piero itd...

Jednak jedna scena połączyła różne epoki: na stadionie Adwokat często uwidaczniał swoją złość czy radość jak najzwyklejszy kibic i nie ważne czy to potem przeobraził na swój sposób w humor czy ironię.

CZĘŚĆ 4
Jak przystało na porannego ptaszka, nie było sezonu w którym Adwokat punktualnie nie wydzwaniałby do trenerów i piłkarzy z zapytaniem co robią i co myślą. I także w tych rozmowach było widoczne jakim jest zapalonym supermanagerem i kibicem. &quot;Zawsze chce wiedzieć co się dzieje w drużynie&quot; opowiadał Marcello Lippi kiedy był w Juve podczas swojego cyklu &quot;wygraj wszystko&quot;. &quot;Chce nawet znać szczegóły niektórych rozwiązań taktycznych czy przyczynę chwilowych problemów drużyny... Jesteśmy zadowoleni z tego, że gramy futbol, który mu się podoba i zdobywamy trofea, z których jest dumny...&quot;


Co znaczy, że w momentach zastoju, czyli kiedy Juve nie zdobywa scudetto czy innych pucharów, a przede wszystkim źle gra, Adwokat daje o sobie znać, nawet jeśli jego poranny, telefoniczny upust jest zdala od kamer i dziennikarzy. By dać piłkarzom motywację ubiega się do najróżniejszych chwytów łącznie z podkreśleniem wiary w siebie, dumy i serca. &quot;Kiedy asystował w meczu Inter-Parma na San Siro,&quot; opowiadał Lippi &quot;powiedział, że prędzej Ferrari zdobędzie swój pierwszy mistrzowski tytuł niż Juve wygra scudetto. Później jednak udało nam się wyprzedzić Ferrari w tej ciekawej kompetycji. I wtedy adwokat był blisko nas.&quot;


Kiedy trzeba było zdramatyzować czy przede wszystkim dodać otuchy, często uciekał się do żartów. Kiedy był w Nowym Jorku poddany delikatnej operacji serca, po przebudzeniu się zapytał jak się skończył mecz w Turynie z Parmą decydujący w 1995 w zobyciu 23-go scudetto. Jak mu powiedzieli, że 4-0 podkreślając, że gole strzelili Vialli, dwa Ravanelli i Dechamps, uśmiechnął się rozbawiony: &quot;Dechamps? No, jeśli on również strzelił to znaczy, że to jest napewno scudetto!&quot;


Nigdy nie zaprzepaścił swojego zainteresowania internacjonalnym rynkiem transferowym. W niektórych przypadkach nawet przesadził, wtykając za bardzo nos nie tam gdzie trzeba. &quot;Bardzo trudno jest zawsze zrobić dobry interes,&quot; powiedział a propo&#39;s Ronaldo &quot;Nie sądzę żeby ten takim był. Ronaldo jest najlepszym piłkarzem, myślę, że najlepszym jaki jest w tej chwili w obiegu. Pewnie, jest największym napastnikiem, ale to wcale nie znaczy, że z nim zaraz trzeba wygrywać, chyba żartujemy.&quot;


Tak więc nie było mowy o tym żeby kiedykolwiek Adwokat nie poinformował się co się dzieje na rynku transferowym bianconerich. Na przykład, po słabym początku Zidane&#39;a w Turynie, adwokat kilka razy dręczył Platiniego telefonami: &quot;A ten Zidane to prawdziwy, czy podrzuciliście mi jakąś marną kopię?&quot;. Platini uspokoił go mówiąc: &quot;Spokojnie panie Adwokacie. Z czasem się zaaklimatyzuje i jeszcze mi pan podziękuje.&quot;


Według niektórych Agnelli był nie raz widziany na trybunach honorowych, jako obserwator z prawdziwego zdarzenia śledzący tego czy innego piłkarza. Ale jak przystało na wielkiego przedsiębiorcę zawsze pozostawiał wolną rękę prezesom Juventusu, pozwalając im nie odkrywać wszystkich kart unikając w ten sposób presji psychologicznej. Doskonałym przykładem może być tu &quot;sprawa Vieriego&quot;. 16 maja 1997 roku powiedział: &quot;Nie sądzę żeby Vieri odszedł. Tacy jak on są niezbędni w Juve&quot;. Potwierdził to 20, 27 i 30 maja Luciano Moggi: &quot;Vieri jest nietykalny&quot;. I znowu Gianni Agnelli 30 czerwca: &quot;Powiedziałem Moggiemu, że chcę znać prawdę. Odpowiedział, że na Vieriego nie ma ceny tak jak i na Brigitte Nielsen...&quot;. A jednak Christian Vieri kilka dni później został sprzedany za 34 mld do Atletico Madryt. Jednak nawet w tym przypadku Adwokat nie wyparł się swoich managerów. Ale, że pozostawał nadal super-kibicem Juve, pierwszym z 11 mln na wykazie danych Abacusa, nie omieszkał im przy okazji doszczypać, czy aby się trochę nie pośpieszyli. Podsumowując, po raz kolejny Gianni pokazał, że miał wszystko na oku, nawet jeśli nie dawał po sobie tego poznać udając, że go to nie interesuje. Tak, więc nie było ruchu Juve, które by umknęło jego uwadze.


A jak to jest w końcu z domniemanym naciskiem psychologicznym we włoskim futbolu, łącznie z arbitrami w stosunku do Juve, faktem o którym polemizowało się przez lata? Cesare Romiti opowiadał: &quot;Któregoś razu Agnelli powiedział mi: Nie martwię się faktem, że Juve może być faworyzowany czasem przez arbitrów, bo to znaczy, że ma swój wyjątkowy urok...&quot; Ktoś kto znał dobrze Adwokata wiedział, że w tym zdaniu jest zawarta cała jego ironia. Inny sposób na stwierdzenie, że kto zawsze wygrywa wzbudza zawiść i zazdrość, a stylu i świętości Juve nikt nie ma prawa podważać.


Prawie zawsze opalony, otoczony pięknymi kobietami, nigdy nie zwracał uwagi na odległość czy nie zawsze perfekcyjną formę fizyczną (spowodowaną wypadkami) byleby tylko obejrzeć mecz ukochanego Juventusu. W roku 1944 podczas próby dołączenia do wojsk sojuszniczych zderzył się jadąc ciężarówką z innym samochodem na drodze do Arezzo. W tym wypadku złamał prawą nogę i kostkę. I znowu podobny wypadek: w 1952 na Costa Azzura zderzenie z tirem, złamanie szczęki i powtórnie prawej nogi w siedmiu miejscach. Podczas wakacji w Saint Moritz w 1981 najechało na niego dwóch narciarzy, powodując złamanie kości piszczelowej i strzałkowej prawej nogi. Dalej, w 1987 przez źle zawiązane sznurowadło przypadkowo upadając złamał sobie kość udową w Villi Frescot w Turynie. I w końcu w listopadzie 1997 wchodząc do swojej willi potknął się łamiąc sobie lewą nogę. I mimo wszystko te niefortunne wypadki nie powstrzymały go, czy to w domu podczas rekonwalescencji czy to w szpitalu, za pomocą radia i gazet śledzić poczynania jego ukochanej drużyny.



W dniu swoich osiemdziesięciu lat honorowanych przez gazety, radio i TV znalazł się ktoś kto nadał mu miano: &quot;Adwokat Juventus&quot;. Jak to? Jakim prawem ktoś się waży stawiać &quot;Signor Fiat&quot; na drugim miejscu? Tak się składa, że przy wielu okazjach gdy w grę wchodziły rozmowy dotyczące samochodów odpowiadał: &quot;Jeśli chce mi pan zadawać pytania techniczne to mam tutaj 2000 inżynierów, którzy mogą dać perfekcyjną odpowiedź&quot; , ale kiedy chodziło o rozmowy dotyczące futbolu nikt nie mógł się z nim równać. Więc dlaczego oprócz &quot;Signor Fiat&quot; nie może być również &quot;Adwokat Juventus&quot; czy czy &quot;Signor Juve&quot;?


Giovanni Agnelli zmarł 24 stycznia 2003 roku po ciężkiej chorobie. Żegnało go tysiące ludzi. Piłkarze uczcili jego pamięć minutą ciszy przed spotkaniami 18 kolejki Serie A.

___
JuvePoland.com​



http://vimeo.com/couchmode/28918549
 
martinbm 0

martinbm

Użytkownik
http://takdlakadry.pl/news/229/Kamil_Grosicki_Brakujacy_element Czy Kamil Grosicki to brakujący element w układance Franciszka Smudy?
Piłkarz tureckiego Sivassporu nie spuścił z tonu po udanym poprzednim sezonie w nowym klubie i w obecnych rozgrywkach gra jeszcze lepiej. Asystuje, strzela, jest czołowym piłkarzem drużyny i to głównie dzięki niemu, broniąca się w ubiegłym sezonie przed spadkiem drużyna, zajmuje obecnie niespodziewanie szóstą pozycję.
I choć wiele osób długo będzie wypominać Kamilowi dawne grzechy pozasportowe, z obawą, że zawodnik do nich wróci, sam zainteresowany przyznaje, że to już przeszłość: - Wydoroślałem, ustatkowałem się, wiele spraw przemyślałem. Tak już mam i nie wypieram się, że nie zawsze wszystko było z moim życiem w porządku. (...) Niektórych w ogóle nie interesuje moja kariera sportowa i zawsze pytają o przeszłość. Męczy mnie już przekonywanie, że się zmieniłem.
 
Do góry Bottom