Haiti, wyspa przeklęta
http://wyborcza.pl/1,98077,7460457,Haiti__wyspa_przekleta.html
Artur Domosławski
2010-01-16, ostatnia aktualizacja 2010-01-15 18:18
Haitańczycy chyba tylko cudem przetrwali kolejne huragany, powodzie, dynastię bestialskich dyktatorów i jednego bezsilnego mesjasza. Ale ostatniego trzęsienia ziemi, które pochłonęło sto tysięcy ofiar, mogą jako państwo i społeczeństwo nie przetrwać
Żyć na Haiti to jak żyć w więzieniu, z którego nie ma ucieczki.
Żeby wydostać się z wyspy, trzeba wypłynąć w morze (ale na czym? na samochodowej dętce? tratwie?). Ale Haiti to również więzienie politycznych władców, którzy nazbyt często okazywali się pospolitymi bandytami.
Przypomnienie tytułu głośnego filmu "Haiti, wyspa przeklęta", adaptacji powieści Grahama Greene'a, to truizm. Truizmy jednak - jak mawia pewien mędrzec - mają to do siebie, że nie przestają być prawdziwe.
Dla porządku dodajmy więc jeszcze jeden: Haiti to najbiedniejszy kraj zachodniej półkuli.
W więzieniu historii
Wyspa była pierwszym przyczółkiem konkwistadorów w Nowym Świecie. Hiszpańscy zdobywcy wyrżnęli miejscowych Karaibów i podbitych przez nich wcześniej Arawaków. Francuscy piraci założyli pierwsze miasta w zachodniej części wyspy; która wkrótce przeszła pod panowanie Francji. Sprowadzani z Afryki niewolnicy szybko stali się większością na wyspie. Uprawiali trzcinę cukrową, indygo, kawę i bawełnę. Często wybuchały bunty; w czasach napoleońskich tłumili je polscy legioniści. Kolejne rebelie doprowadziły na początku XIX wieku do powstania niepodległego państwa.
W wybuchających przez cały XIX wiek konfliktach na tle ekonomicznym i rasowym swoje interesy załatwiały dawne kolonialne potęgi.
Francja, przy wsparciu
USA, wymusiła na Haiti wypłatę 150 milionów franków w złocie w zamian za uznanie niepodległości kraju, co pogrążyło Haiti w długach, z których już nigdy miało nie wyjść.
Na początku XX wieku prezydent Wilson wysłał tu amerykańskich marines. Oficjalnym pretekstem inwazji była niestabilność kraju (nic tu nowego!) i "zabezpieczenie spłaty zadłużenia". Amerykanie przejęli kontrolę nad finansami państwa i sprawowali rządy wedle ówczesnych rasistowskich praktyk (1915-34).
"Doświadczenia Liberii i Haiti - tłumaczył Robert Lansing, sekretarz stanu Wilsona - pokazują, że rasa afrykańska pozbawiona jest jakichkolwiek zdolności do politycznego organizowania się i brak jej geniuszu rządzenia. Nie ulega wątpliwości, iż istnieje wrodzona tendencja do powrotu do barbarzyństwa i odrzucenia okowów cywilizacji, która jest sprzeczna z ich fizyczną naturą... Fakt ten czyni problem murzyński praktycznie nierozwiązywalnym".
Prasa amerykańska z lat 20. z entuzjazmem pisała o możliwościach inwestowania na Haiti: dniówka zdyscyplinowanego i pracowitego Haitańczyka kosztuje 20 centów; tymczasem np. w takiej Panamie aż trzy dolary.
Amerykanie odbierali chłopom ziemię, którą - tak jak w wielu innych krajach regionu - przejmowały amerykańskie korporacje. Opór miejscowych najeźdźcy topili we krwi; wyrżnęli kilkanaście tysięcy haitańskich buntowników. "Strzelaliśmy do nich jak do świń" - wspominał oficer uczestniczący w tłumieniu rebelii z lat 20., odznaczony później za haitańskie zasługi przez prezydenta Roosevelta.
Okupacja przetrąciła podbitym kręgosłup i zniszczyła zalążki - i tak wątłych - demokratycznych instytucji.
Druga połowa wieku to czasy opętanej niepohamawaną żądzą władzy minidynastii Duvalierów - najpierw ojca (1957-71), potem syna (1971-86), którzy uczynili z Haiti prywatny folwark, a z przeciwnikami prowadzili dialog za pomocą szwadronów śmierci.
Pierwszy Duvalier wykorzystał antyamerykańskie urazy Haitańczyków, jeszcze z czasów okupacji, i objął rządy pod hasłami powrotu do władzy czarnej większości. Ledwie zdobył władzę, stał się wiernopoddańczym aliantem Wuja Sama gwarantującym ochronę jego interesów na wyspie. W zamian Waszyngton systematycznie wspierał obu Duvalierów, CIA szkoliła haitańską bezpiekę, a wysyłani przez amerykańskich prezydentów marines chronili obu tyranów przed ludowymi rebeliami.
Gdy buntów nie dało się już powstrzymać, Ameryka uznała, że drugi Duvalier "stracił zaufanie" Haitańczyków - i poparła demokratyzację. W istocie Waszyngton nadal wspierał terror duvalierowskich sił bezpieczeństwa "bez Duvaliera".
Pasma politycznych nieszczęść kraju nie przerwał Jean-Bertrand Aristide, nowy przywódca, wcześniej katolicki ksiądz z kręgu teologii wyzwolenia, ekskomunikowany przez Watykan, za to część biedoty traktowała go jak mesjasza. Bezsilny wobec oporu ancien regime'u został po dziewięciu miesiącach rządów, w 1991 roku, obalony w zamachu stanu. Niechęć Waszyngtonu sprawiła, że wrócił na Haiti pod osłoną wojsk ONZ dopiero po kilku latach. Nie ukrócił ani korupcji, ani nepotyzmu. Jak poprzednicy dopuszczał się łamania praw człowieka. Gdy przeciw niemu wybuchł bunt, tym razem jego własnego ludu, wybrał wygnanie.
Jak wielu przywódców wygnańców miał szczęście, którego zwykli obywatele nie mają. Całe Haiti nie może udać się na wychodźstwo, choćby pewnie chciało.
W więzieniu sąsiedztwa
Z Haiti więzienia można ewentualnie uciec do sąsiedniej Dominikany - kraju na tej samej wyspie, tylko nieco mniej poturbowanego przez historię. Tam jednak Haitańczyków traktuje się jak podludzi. Czy teraz, po kataklizmie trzęsienia ziemi, Dominikana znowu - ja to często bywało - zamknie przed Haitańczykami granice?
Jeden z bohaterów powieści Maria Vargasa Llosy "Święto kozła", dominikański polityk z lat 30., mówi o Haitańczykach jako o "wygłodniałych i drapieżnych sąsiadach". "Pokonywali w bród rzekę Masacre i walili po to, aby okradać nasz kraj z rozmaitych dóbr, zwierząt, domów, pozbawiali pracy naszych robotników rolnych, bezcześcili naszą katolicką religię swoimi diabelskimi czarami, gwałcili nasze kobiety, niszczyli naszą kulturę, nasz język, nasze zachodnie i hiszpańskie obyczaje, narzucając nam swoje, afrykańskie i barbarzyńskie. Szef [dyktator Rafael Trujillo] przeciął ten gordyjski węzeł... Nie tylko usprawiedliwiał pamiętną rzeź Haitańczyków w trzydziestym siódmym roku, ale uważał ją za bohaterski wyczyn reżimu... Jakie znaczenie może mieć pięć, dziesięć, dwadzieścia tysięcy Haitańczyków, kiedy chodzi o ocalenie narodu?".
W 1937 roku doszło do masowych rzezi haitańskich imigrantów. „Chłopi, kupcy i urzędnicy denuncjowali ich kryjówki, wieszali ich i zabijali kijami. Czasem palili. W wielu przypadkach wojsko musiało interweniować, żeby powstrzymać ekscesy”. To dyktatorski rząd Dominikany dał sygnał do mordów, żołnierze posługiwali się maczetami, żeby wyglądało na spontaniczny ruch chłopski, a nie politykę państwową. Według przytaczanej przez Vargasa Llosę pogłoski, w czasie rzezi zmuszano czarnoskórych do wymawiania słowa perejil (pietruszka); tym, którzy nie potrafili, czyli mówiącym po francusku Haitańczykom, obcinano głowy.
Minęło trzy czwarte stulecia, lecz los wielu haitańskich imigrantów w Dominikanie jest niewiele lepszy. Co roku kilkadziesiąt tysięcy z nich - w Haiti bezrobocie sięga 75 procent - przedziera się nielegalnie do Dominikany, żeby dostać pracę przy ścinaniu trzciny cukrowej.
Scenariusz za każdym razem taki sam: najpierw na granicy zostają obrabowani przez strażników albo pospolitych złodziei; potem muszą oddać paszporty pracodawcy, a następnie harować po kilkanaście godzin dziennie za grosze. Wegetują w barakach pilnowani przez prywatne policje, na terenie otoczonym drutami kolczastymi, bez prądu i wody.
Po sezonie nie mają za co wrócić, nie starcza pieniędzy, by wykupić od strażników paszporty. Zostają w Dominikanie, w charakterze orwellowskich proli, podludzi. Płodzą dzieci, które nie mają prawa chodzić do dominikańskich szkół. Dzieci te, jak tylko podrosną, idą do pracy i utrzymują się, tak samo jak ojcowie, ze ścinania trzciny na wielkich plantacjach.
Sytuacja sezonowych robotników niewolników ma drugie i trzecie dno: handel ludźmi, a nawet ich fizyczną eliminację, gdy są już zbędni. Obserwatorzy ONZ alarmowali niedawno o rosnącej liczbie ofiar handlu "żywym towarem", o porzuconych po obu stronach granicy zamordowanych Haitańczykach pobitych na śmierć bądź zmarłych z wycieńczenia i głodu.
Są jednak i tacy, którym się poszczęściło - pracują w budownictwie, turystyce; i stać ich nawet na utrzymanie rodziny w Haiti. W obliczu prawdopodobnego najazdu rzesz Haitańczyków stare urazy Dominikańczyków wobec biedniejszych sąsiadów mogą się teraz odrodzić z wielokrotną siłą.
W więzieniu nędzy
W Haiti jest teraz demokracja, ale prawdziwsze byłoby twierdzenie, że to tylko demokratyczna dekoracja. Władz publicznych właściwie nie ma: przez dekady dyktatur, później półanarchii państwo ulegało rozkładowi. Blisko połowę budżetu stanowi pomoc z zagranicy: Kubańczycy ślą lekarstwa i nauczycieli, Wenezuela - ropę,
Brazylia kieruje siłami pokojowymi ONZ.
Do szkoły chodzi najwyżej co szóste dziecko, a połowa dziewięciomilionowego kraju to młodzi poniżej 21 roku życia; co czwarty Haitańczyk nie wie, kiedy zje następny posiłek. Z kolei każdy, kto posiada cokolwiek - dom, samochód - ma ochroniarza. Znawcy Haiti uważają jednak, że to nie zagrożenie na ulicach - wyolbrzymione przez media - jest plagą nr 1, lecz niepewność jutra, niedożywienie i katastrofalne warunki sanitarne.
Apokaliptycznie brzmi fragment reportażu "
Le Monde Diplomatique" z Port-au-Prince: "Handlarze koczują na każdym metrze kwadratowym asfaltu, między straganami kręcą się wędrowni sprzedawcy, biegają gromady dzieci... Dawny kolonialny port zamienił się w niekończący się, pozbawiony latryn plac targowy. Wzbijany przez tłum i wiatr znad morza kurz w połowie składa się z wyschniętych fekaliów...".
Handlarze ci to w dużej części wewnętrzni imigranci z terenów wiejskich spustoszonych przez klęski żywiołowe i dumpingowy import z Ameryki. Ulewy i wylewy rzeki Artibonite zabiły w ostatniej dekadzie tysiące ludzi (w 2004 r. pod lawinami błota zginęło ich ok. 3 tys.). Wyż demograficzny, kilkakrotny wzrost cen nawozów, fatalny stan systemów irygacyjnych, a wreszcie tani ryż z
USA do spółki z kataklizmami naturalnymi zrujnowały tysiące haitańskich rolników. Jedynym wyjściem było porzucenie gospodarstw i wędrówka do stolicy, gdzie zasilili populację slumsów w Port-au-Prince.
W mieście też nie ma pracy, też nie ma z czego żyć. Jeszcze raz - nie ma ucieczki.
Tylko nielicznym udało się stąd wyrwać. Trzy czwarte wszystkich wykształconych wyjechało do
USA, Kanady, Ameryki Południowej. Kto by chciał tu zostać? Bogate kraje, szczególnie francuska część Kanady, chętnie zapraszają wykształconych Haitańczyków, którym można zaoferować mniej płatną niż swoim obywatelom pracę, a ci i tak będą wdzięczni za los wygrany jak na loterii.
Na wyspie została biedota, która sama swojego losu nie odmieni. Oprócz kataklizmów naturalnych, nędzy, braku nadziei - i wszystkich innych nieszczęść - Haiti jest również pustynią umysłową. A teraz zatrzęsła się ziemia, kraj zniknął niemal z jej powierzchni i już nikt, naprawdę nikt nie wie, co będzie dalej.
Korzystałem z publikacji „
Le Monde Diplomatique - edycja
polska”: Christophe Wargny, „Haiti między widmem głodu a »ucieczką mózgów «" i Benjamin Fernandez, „Niewolnicy w raju Dominikany"; Greg Grandid, „Empire's Workshop"; Noam Chomsky, „Rok 501. Podbój trwa”; Mike Davis, „Planeta slumsów”, Mario Vargas Llosa, „Święto kozła”
źródło: GW
btw:
Wielu Haitańczyków, z którymi rozmawiał wysłannik Polskiego Radia, chciałoby, aby Stany Zjednoczone zwiększyły swoje wpływy w ich kraju. Zwracali uwagę, że żadnemu ich rządowi nie udało się rozwiązać problemów kraju i nie wierzą, by kolejny skorumpowany rząd zrobił dla nich coś dobrego. To, jak haitańskie władze zachowują się po trzęsieniu ziemi, jest dla nich kolejnym tego dowodem. - Niech nas zajmą i zrobią tu porządek. Mamy dość biedy i beznadziei - mówili młodzi mężczyźni. Trudno ocenić, jak duża część mieszkańców Haiti podziela ich poglądy, ale z rozmów specjalnego wysłannika Polskiego Radia z mieszkańcami tego kraju wynika, że są one dość powszechne.