Poruszyliście powyżej bardzo ciekawą, a zarazem ważną kwestię w całej tej hazardowej "układance", mianowicie wpływ bycia "PRO" na funkcjonowanie w codziennym środowisku. Mam na tę kwestię osobisty pogląd, jednakże zaznaczam, że każdy może mieć własny, a dwa fakt, że tkwię w tym "po same uszy" z automatu dyskwalifikuje moją opinię, jako tę obiektywną, ale spróbujmy.
Na podstawie mojej osobistej historii mogę stwierdzić bezwzględnie, że
zakłady wpływają destrukcyjnie na funkcjonowanie w środowisku. Co mam tu na myśli? Poczucie pilności, pierwszeństwa stawiania meczów nad wszystkim innym. Owszem - kiedy nie grają moje rozgrywki funkcjonuje jak każdy inny, dobieram priorytety powiedzmy prawidłowo. Ale jeśli "w toku" są interesujące mnie mecze to mózg pochłonięty jest bez reszty tylko tym. Specyfika mojej pracy polega na analitycznym przygotowaniu się do turnieju/meczu, a potem na najlepszym wykorzystaniu oferty zaproponowanej przez buki. Dzień wcześniej przygotowuję jakby swoją ofertę/kursy na dane spotkanie/rozgrywki, następnie wyczekuje momenty pojawienia się oferty u pierwszych grywalnych buków, a dalej to już są kombinacje - co zagrać, za jaką stawkę, jak obejść limity, a nie narazić się na zbytnie dodatkowe ryzyko (przypomnę, mecze @1,01 też potrafią wtopić...). Gdy nakreślę w głowie plan przystępuję do działania, zazwyczaj napotkam jakieś problemy - niższy limit niż myślałem, szybki blok oferty etc. i znowu trzeba myśleć, analizować, podejmować decyzje, a na końcu działanie. Całość rozgrywa się zazwyczaj o poranku, kiedy to... trzeba obudzić dzieci, przygotować śniadanie, zaprowadzić do przedszkola - a nie daj Boże, że któryś z synów zachoruje, spóźni się do przedszkola = nerwowy dzień zagwarantowany. Przy wyższych stawkach zmiana kursu o 0,1 robi mega różnicę, więcej - szkoda pisać. Mówimy nie o "setkach", a bardziej o "tysiącach".
Tysiącach PLN różnicy w wygranej z powodu małej "niedyspozycyjności czasowej". A każdy wie jak zachowuje się oferta u buków, szczególnie na mało płynnych rynkach - jakim bez wątpienia jest
siatkówka.
Do tego towarzystwo. Wraz z dorastaniem jak każdy miałem swój krąg znajomych, z czasem zaczęło się sypać. Jeden chciał zarabiać tak jak ja - popłynął, pogrążył się w długach, wszyscy włącznie z jego rodziną zarzuty do mnie - mogłem pomóc, doradzić, cokolwiek. Oczywiście pomogłem finansowo w najtrudniejszych momentach, próbowałem "kryć" przed żoną i resztą. Wyniku każdy się pewnie spodziewa - straciłem zarówno Kolegę, jak i pieniądze.
Kolejny z paczki czuł nieodpartą frajdę deprecjonując mój sposób zarobkowy - przy każdej okazji docinki "to nie
praca", "ile można jechać na farcie", "w końcu się skończy". Podziękowałem za znajomość.
Następni znajomi, którzy w gruncie rzeczy byli dobrymi, skromnymi ludźmi, ale nie zarabiali i nie żyli na takim poziomie = siłą rzeczy nasze drogi się rozeszły.
Kolejna kwestia czas pracy, a życie
towarzyskie. Nie trzeba długo myśleć, by wpaść na to, że mecze rozgrywane są głównie weekendami lub w tygodniu popołudniu/wieczorem (w normalnych przypadkach, bo dochodzą jeszcze turnieje na innych kontynentach). Co robią wtedy "normalni" ludzie? Spotykają się na piwo/kawę, organizują imprezy rodzinne. Co robiłem ja? Pilnowałem kursów, przebiegu meczów
live, ewentualnych "kontr" kuponów, gdzie zbiera się ładna sumka i trzeba było jakoś zarządzać ryzykiem. Idziesz na jedno piwo z kumplem czy pilnujesz meczu, który kończy kupon na 20-30k? Jedziesz z dzieckiem na przejażdżkę rowerową, czy pędzisz do "ziemniaków" z rana, bo akurat wystawili ofertę, a za 0.5-1h będzie pozamiatane? Specjalnie przedstawiam tak "jednoznaczne" przykłady, ale pomiędzy m.in. takimi decyzjami człowiek się poruszał. Owszem napiszę teraz, że zawsze wybierałem rodzinę (kolegów niekoniecznie), ale czy nieraz nie miałem z tego powodu
"moralnego kaca" i nie przeliczałem w głowie ile to straciłem z tego powodu? Odpowiem bez bicia - miałem.
Pierwsze większe wygrane powodowały u mnie coraz większy "profesjonalizm" i zaangażowanie. Jeżeli pierwszy mecz danego turnieju dał mi zarobić - na każdy kolejny poświęcałem 2x tyle czasu na analizę. Nic nie mogło mi umknąć. Sprawdzanie każdego zawodnika z osobna, klubów w jakich grają, wieku, doświadczenia, statystyk - po prostu wszystko. Z czasem człowiek znalazł swoje automatyzmy, miejsca, gdzie większość danych była niemalże gotowa, ale każdy nowy turniej wiązał się z analizowaniem wszystkiego na nowo. Do dobrego turnieju trwającego powiedzmy - tydzień, ja potrzebowałem min 2-3 dni (po min 4-5h dziennie) na przygotowanie. Do tego granie
LIVE z wcześniej przygotowaną rozpiską wszystkich możliwych scenariuszy - co zrobię, gdy drużyna zacznie od 0-1, a wręcz 0-2? Ile mogę dołożyć? Jak wynik danego spotkania wpłynie na układ tabeli? Najwięcej działo się w ostatnich kolejkach grupowych, gdzie rozstrzygały się kwestie awansów, a mecze z racji na to... leciały jednocześnie.
wyobraźcie sobie śledzenie np 8 spotkań NA RAZ, biurko zawalone komputerami (na połowie streamy z przekazem meczów na drugiej połowie oferta różnych buków - bo przecież limity, a więc 1 komputer=1 konto...).
Pracowanie po 12-14h dziennie za najbardziej aktywnych czasów zdarzało się dość często, co wiązać się musiało w zasadzie z
nieobecnością domową. Do czasu jak nie było dzieci szło to zorganizować, później trzeba było zmienić nawyki.
Jaki jest efekt tych wszystkich doświadczeń? Na pewno
brak cierpliwości. Zauważyłem u siebie, że większość wydarzeń w życiu rozpatruję w kategoriach czasu - bez wątpienia nawyk nabyty z wyczekiwania na kursy i reagowania natychmiast, bo czas to pieniądz i każda sekunda się liczy... obecnie prace, które nie dają efektów od razu są przeze mnie postrzegane jako mało atrakcyjne. Nawet jak wiem, że coś potrafię zrobić, ale zabierze mi to powiedzmy dzień pracy - to mi się nie chce. Wolę zapłacić i niech ktoś inny się z tym bawi. Kolejna kwestia -
irytacja codziennymi problemami, "ja tu analizuje ważne mecze, nie mam czasu myśleć o tym, co zjeść na obiad" - coś w ten deseń.
Warto poruszyć tu również wspomnianą w poprzednich postach
kwestię dopaminy, czy tzw. systemu nagrody. Duże wygrane = uzależniają. Nie sama gra/obstawianie, ale wygrywanie. Jeżeli nie ma turniejów/meczów co pozostaje, by taki poziom chociażby przypominać? Podawano przykłady:
Alkohol, seks, narkotyki. Człowiek sobie zawsze wytłumaczy, że te problemy akurat jego nie dotyczą, ale faktem jest, że szuka się jakiegoś zamiennika. U mnie był to poniekąd zapewne alkohol. Nie alkoholizm (wiele rozprawek jest na ten temat, czy małe ilości również mogą uzależniać?), ale dobra, droga whisky po udanym turnieju jeszcze nikomu nie zaszkodziła prawda? Drineczek, maks dwa i spać.
A szkodzi. Wszystko, nawet w małych ilościach szkodzi. Nie wiem, czy to z powodu upływu lat, czy litrów wypitego przez ten czas alkoholu - ale zauważam
drastyczny spadek wydolności umysłowej w porównaniu chociażby sprzed 10 laty. Z tego co czytałem alkohol się do tego tylko przyczynia...
Owszem, można wiele z tych "argumentów" podciągnąć pod stresujące życie i prowadzenie własnego biznesu, pracy w korporacji na 1,5 etatu - nie mi to oceniać. Z mojej perspektywy "zawodowego" gracza wynika bezwzględnie, że wszystko w życiu ma swój koszt i moim kosztem zdobycia dobrych pieniędzy było w skrócie to wszystko powyżej.
Odbyłem w życiu wiele szkoleń, przeczytałem multum książek i poradników natury psychologicznej, a niektórych negatywnych wpływów, jak nie potrafiłem zawczasu zdiagnozować i wyeliminować, tak nie potrafię i dzisiaj. Prawdą jest, że im człowiek starszy, tym mądrzejszy, ale czasu się nie cofnie i wielu decyzji życiowych, które oparte były na wątpliwych fundamentach, można było uniknąć. Zawsze towarzyszyło mi obcowanie z ryzykiem, ale nie zawsze się to opłacało - jak pokazało życie.