Tak z perspektywy czasu, to chyba możemy żałować, że za naszych czasów nie powstały orliki. Byliśmy chyba ostatnim pokoleniem (przynajmniej ja), dla którego dzień rozpoczynał się na dworze (a konkretniej to na boisku) i właśnie tam kończył.
Ja miałem osiedlowe boisko pod nosem. Wakacje były fantastyczne. Rano szybkie śniadanie, bo ekipa już tam była. Potem granie, obiad na który mama wołała z dziesięć razy, dalej granie, chwila przerwy, granie, kolacja, jeszcze jakieś gierki i spać. Nikt nie wiedział wtedy jeszcze o jakimś tam internecie, a rzadko kto miał komputer. I w życiu nie chciałbym zamienić dzieciństwa na inne. To były absolutnie piękne czasy.
Generalnie oprócz zwyklych meczów grało się w tzw. "warszawę", w "dziadka", trenowało rzuty wolne, a nawet dośrodkowania z rożnego. Nie zapomnę jak przyjeżdżał co roku kolega z Niemiec. Sven miał na imię. Codziennie graliśmy razem w piłkę. On uwielbiał Schalke, ja zaczynałem pałać sympatią do BVB. Sven miał młotek w nodze, ja technikę. I tak się grało dzień w dzień, a nawet zrobiliśmy ze starych firan siatkę na bramkę. Teraz ktoś by powiedział, że wiocha, ale dla nas to była kapitalna sprawa.
Wspomnień jest sporo, więc jak coś ciekawego mi się przypomni, to napiszę ????