Mam wrażenie, że w całej historii jest inny problem. Ten problem nazywa się Tomasz Lis. Naczelny „Newsweeka” wyraźnie przekroczył ostatnimi czasy granice. Idzie mi głównie o język, który coraz częściej jest napastliwy, brutalny, chamski, niekiedy knajacki. Ta niepohamowana agresja jest skierowana przeciw jednej stronie – przeciwko PiS-owi, Kaczyńskiemu, prawicy. Ta napastliwość i chęć dokopania pcha do błędów i naraża Lisa na brutalne kontry. Wystarczy przypomnieć nieprzemyślany atak na córkę Andrzeja Dudy w kampanii prezydenckiej. Lis potrafi w jednym komentarzu wymienić nazwisko Kaczyńskiego kilkanaście razy, zderzając je z najgorszymi przymiotnikami.
Nie sądzę, by była to obsesja. Myślę, że ostatnio jest to świadome działanie.
Wszystko wskazuje na to, że
wybory w przyszłym miesiącu wygra PiS. I, mając prezydenta pochodzącego ze swego obozu, weźmie pełnię władzy. Pod skrzydła stronnictwa Kaczyńskiego trafią spółki Skarbu Państwa, które są kroplówką dla wielu mediów. Pragmatyczni wydawcy „Newsweeka” nie będą o Lisa kruszyć kopii, wyleci zapewne z TVP. Legenda pierwszej ofiary czystek wracającej IV RP zapewne przyda się przy budowaniu nowego medialnego projektu, który będzie ostrzeliwał rządy PiS-u.
Dziś sytuacja wygląda następująco. Nawet gdyby „Newsweek” miał
film, na którym limuzyna z Kaczyńskim przejeżdża chłopczyka, to wiele osób w to już nie uwierzy. Uzna, że to kierowana obsesją manipulacja dziennikarza. I niekoniecznie będą to tylko, mówiąc językiem naczelnego „Newsweeka”, ludzie snujący się w „smoleńskiej mgle”.