"Setka", która wstrząsnęła polską piłką
100. - Władysław Grotyński
Wielki bramkarz wielkiej Legii, prekursor dalekich wyrzutów. Rozrywkowy bardziej niż reszta drużyny w sumie, a przecież Deyna i spółka – to nie były smutasy. Mistrz Polski 1969 i 1970, półfinalista (1970) i ćwierćfinalista (1971) Pucharu Mistrzów. Kiedy Górski objął kadrę, postawił właśnie na szalonego "Śrubę", ale ten wówczas, wskutek afery przemytniczej, trafił do więzienia. Później bronił w Zagłębiu Sosnowiec, ale to już nie było to. Zanim trafił do Legii, zapowiadał się na super hokeistę, albo dyskobola. Bodaj jako pierwszy w Warszawie miał Forda Mustanga.
99. - Erwin Wilczek
W latach 60. i 70. jeden z liderów Górnika Zabrze. Świetny przegląd pola, znakomita skuteczność. 9-krotny mistrz Polski i finalista Pucharu Zdobywców Pucharów 1970! Można rzec, iż to taki pierwowzór późniejszego asa zabrzan, Jana Urbana. W tym sensie, że najlepiej radził sobie operując między liniami pomocy i ataku. W barwach francuskiego Valenciennes król strzelców II ligi i architekt awansu do Division 1.
98. - Henryk Martyna
Obrońca o atomowym strzale. Nigdy nie odstawiał nogi. Mówili o nim: rycerz polskich boisk. W barwach Legii Warszawa zanotował ponad 150 występów w ekstraklasie. Kapitan reprezentacji na igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 r. Strzelec dwóch karnych w meczu z Rumunią (3:3). - Kopał tak mocno, że poprzeczki pękały - wspominają starsi kibice.
97. - Tomasz Rząsa
Czekał na telefon od Pawła Janasa i się nie doczekał. Selekcjoner niespodziewanie nie wziął go na MŚ 2006. - To największa przykrość, jaka mnie w życiu spotkała - mówił na łamach prasy. Występ na mundialu mógł być ukoronowaniem jego całkiem niezłej kariery. Z Feyenoordem Rotterdam zdobył Puchar UEFA 2002! Grał też w Szwajcarii, Austrii i Serbii, gdzie był ulubieńcem kibiców Partizana Belgrad.
96. - Marek Koźmiński
Przez dziewięć lat dzierżył tytuł strzelca ostatniej polskiej bramki w Serie A. Może się zresztą poszczycić całkiem udaną karierą. Stażem w lidze włoskiej bije wszystkich Polaków na łeb. Najpierw przywdziewał barwy Udinese, potem na lewej obronie, albo w pomocy grał w Brescii. Na koniec przeszedł jeszcze do II-ligowej Ancony, żeby mieć gdzie rozprostować kości przed finałami MŚ 2002. Srebrny medalista z Barcelony.
95. - Michał Żewłakow
W Belfaście strzelił samobója, ale nie dyskredytuje go to ani trochę. Karierę zrobił przecież sporą. Chyba nawet większą niż się spodziewano. Dwa razy triumfował w Belgii (Anderlecht) i trzy razy w Grecji (Olympiakos). W reprezentacji zagrał na dwóch mundialach. Przy dobrych wiatrach być może dociągnie do setki, jeśli chodzi o liczbę gier w kadrze.
94. - Marek Citko
Jesienią 1996 roku był na ustach całej Polski. W jednej sekundzie z piłkarza anonimowego przerodził się w bohatera. W konfrontacji z Anglią strzelił bramkę na słynnym Wembley. I chociaż nasza reprezentacja przegrała ten mecz, w cuglach wygrał plebiscyt TVP na najlepszego sportowca. Potem nastąpił jednak szybki zjazd. Brak transferu do Blackburn, kontuzja ścięgna Achillesa i wojaże po przeciętnych klubach Izraela i Szwajcarii.
93. - Mirosław Szymkowiak
Zawsze potrafił wyróżnić się z tłumu. Grał z polotem, finezyjnie. Do tego kapitalnie strzelał wolne. Sześciokrotny mistrz Polski - dwa razy z Widzewem, cztery razy z Wisłą, W Europie mu nie poszło, bo wybrał... Azję. Trabzonspor to specyficzne tureckie klimaty. Motor napędowy reprezentacji w latach 2003-2006.
92. - Jerzy Brzęczek
Końskie zdrowie i dryg do prowadzenia gry. Kilku selekcjonerów chciało z niego zrobić centralną postać kadry, ale chyba go to przerosło. Niemniej jednak był kapitanem srebrnej drużyny olimpijskiej z Barcelony, mistrzem Polski z Lechem i dwukrotnym mistrzem Austrii z Tirolem Innsbruck. Polak, który zgromadził najwięcej meczów na szczeblu ekstraklasy - w trzech krajach aż 599
91. - Waldemar Matysik
Na Mundialu 1982 pokazał, ile dla prawidłowego rozkładu akcentów znaczy w drużynie pomocnik jednostronny, klasyczny "przeszkadzacz". Biegać, walczyć, szarpać, zostawiać na boisku całe swoje serce i zdrowie. Ten typ tak ma. Niezbędny również w mocnym Górniku Zabrze, sprawdził się nawet w ligach Francji i Niemiec, w AJ Auxerre i Hamburger SV.
90. - Tomasz Łapiński
Skromny, ale uparty. Mimo licznych ofert nie chciał grać w zagranicznym klubie. W dodatku panicznie bał się samolotów. Na szczęście strach nie paraliżował go na boisku. Tu czuł się jak ryba w wodzie. Podpora defensywy Widzewa, z którym dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo Polski. Sukces święcił też z reprezentacją olimpijską - srebrny medalista igrzysk w Barcelonie (1992). Przez Legię tylko przemknął, bo warszawskie powietrze wyraźnie mu nie służyło.
89. - Tomasz Hajto
Barwny i kontrowersyjny. Nie znosi krytyki, za to sam często wali prosto z mostu. Z powodu licznych grzechów niezbyt lubiany przez kibiców. Trzeba mu jednak oddać, że karierę zrobił imponującą. W Schalke w zasadzie nie do przejścia, twardy jak skała. Wicemistrz i dwukrotny zdobywca Pucharu Niemiec. Bali się go wszyscy napastnicy Bundesligi. Kluczową postacią był także w polskiej kadrze. Z racji ponad 60 występów członek Klubu Wybitnego Reprezentanta.
88. - Michał Matyas
Wyborny napastnik, świetny technicznie. Uczestnik turnieju olimpijskiego w Berlinie (1936), as Pogoni Lwów, w jej barwach król strzelców ekstraklasy. Łącznie zdobył w niej 106 bramek. 100 przed wojną dla Pogoni, wynik poprawił w Polonii Bytom. Mogło być tego wszystkiego znacznie więcej, ale wojna zabrała mu najlepsze sportowe lata.
87. - Edmund Zientara
Polonia Warszawa, Gwardia Warszawa (Puchar Polski 1954), ale głównie Legia Warszawa (mistrzostwo i Puchar Polski 1956). Pomocnik grający szalenie inteligentnie (jak potem w Legii Blaut i Deyna). W reprezentacji od roku 1950 do 1961. Intelektualista, ale nie... szachista, jak swego czasu reprezentant Norwegii, Simen Agdestein. O niemal światowym poziomie Zientary informował nawet słynny "France Football".
86. - Teodor Peterek
Olimpijczyk z Berlina (1936), wysoki jak na przedwojenne czasy (182 cm) środkowy napastnik, świetnie grał głową. Wodarz dogrywał mu z zegarmistrzowską precyzją, Wilimowski robił swoje. To była firmowa trójka pięcioosobowego ataku tamtego Ruchu, kolekcjonera mistrzowskich tytułów. Peterek i Wilimowski kolekcjonowali tytuły króla strzelców. 154 gole Peterka to wciąż pierwsza piątka ekstraklasy!
85. - Dariusz Kubicki
Klasowy prawy obrońca. Przez osiem lat wierny Legii Warszawa, z którą w 1991 roku dotarł do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Prawdziwą lekcję futbolu dostał jednak dopiero w Anglii. Aston Villa, Sunderland - niewątpliwie miał się od kogo uczyć w elitarnej Premier League. W reprezentacji nieźle, ale bez fajerwerków. Wicemistrz Europy do lat 18, uczestnik mundialu w Meksyku w 1986 roku.
84. - Jerzy Podbrożny
W połowie lat 90. wielki snajper Legii Warszawa. Wcześniej świetnie radził sobie w Lechu Poznań, gdzie dwukrotnie wywalczył koronę króla strzelców. W sumie cztery razy sięgnął po mistrzostwo Polski i - z Chicago Fire - po prymat w Stanach Zjednoczonych. Jak mało kto uwielbiał strzelać ważne gole. Chociażby w meczu ze szwedzkim IFK Goeteborg, na wagę awansu Legii do Ligi Mistrzów. W piłce zakochany na umór. W wieku 40 lat kopał piłkę w Victorii Września. - Debiut wypadł średnio, bo jak wracałem do domu autem, zepsuła mi się skrzynia biegów - stwierdził
83. - Marian Ostafiński
"Lepszy pijany Gorgoń niż trzeźwy Ostafiński" – tę konstatację Kazimierza Górskiego należy traktować w kategoriach żartu sytuacyjnego. Bo to przecież Ostafiński partnerował Gorgoniowi na środku obrony w trzech meczach turnieju olimpijskiego 1972. I to Ostafiński trzymał tyły Ruchu Chorzów w jego wspaniałych latach 1973-1975, dzięki czemu Marx i reszta mogli poświęcać się akcjom zaczepnym.
82. - Henryk Szczepański
Bez specjalnego błysku w grze, ale silny, ambitny, usposobiony ofensywnie. Plus charyzma i dynamika, zresztą przydomek "Burza" wiele tu dopowiada. Z ŁKS Łódź mistrz i zdobywca Pucharu Polski, później filar Odry Opole. W kadrze od roku 1957 do 1965 niemal nieprzerwanie.
81. - Jacek Bąk
Trzeci pod względem liczby występów w reprezentacji Polski, ma ich 96. Solidny obrońca, ale wyjątkowo podatny na kontuzje. Głównie z tego powodu dorobek we francuskiej Ligue 1 zamknął na ciekawie wyglądającej liczbie 199. Przez sześć lat zawodnik Olympique Lyon. Nie był to jednak tak mocny zespół jak dziś. W styczniu 2002 roku przeszedł do RC Lens i niebawem w jego dokumentacji znalazł się przedziwny zapis: mistrz Francji 2002, wicemistrz Francji 2002.
80. - Jan Domarski
Optymalny środkowy napastnik na okres przejściowy, po ciężkiej kontuzji Lubańskiego, a przed rozkwitem Szarmacha. Tym bardziej, że Domarski był w Stali Mielec zgrany z Kasperczakiem i Latą. I właśnie oni trzej przeprowadzili na Wembley akcję, którą pan Janek zakończył w stylu: "przyszła, naszła, zeszła, weszła". Wcześniej wbił gola Walii, też w meczu eliminacji MŚ 1974.
79. - Henryk Maculewicz
Polski zwiastun Ronalda Koemana. Przerzuty nie gorsze niż słynny Holender, w obronie być może nawet i lepszy, a strzał tak samo atomowy, o czym przekonali się choćby bramkarze RWDM Bruksela i Zbrojovki Brno. Jacek Wiśniewski ze Śląska Wrocław skapitulował przy "bombie" Maculewicza zza linii środkowej. Przeszedł z Wisłą Kraków efektowną drogę do mistrzostwa Polski 1978 i zaraz po tym do ćwierćfinału Pucharu Mistrzów. Stoper, ale na Mundialu '78 obrońca boczny.
78. - Janusz Kowalik
Po cichutku z Cracovii uciekł do USA. By nie było afery, zaraz dał dużo dolarów na Cracovię. W 1968 roku, grając w Chicago Mustangs, został królem strzelców północnoamerykańskiej NASL. Zaowocowało to przenosinami do Holandii. Wtedy pojawił się temat powrotu Kowalika do kadry Polski. Nic z tego nie wyszło, ale o sensie takowych starań przekonał on sam, kiedy jako lewoskrzydłowy Sparty Rotterdam w tabeli strzelców sezonu 1971–72 ustąpił tylko "boskiemu" Johanowi Cruyffowi z wielkiego Ajaxu.
77. - Andrzej Rudy
Nieco dziś zapomniany, a przecież to jedyny polski piłkarz, który grał w seniorskiej drużynie Ajaxu Amsterdam. W drugiej połowie lat 90. zdobył z nim mistrzostwo i dwa razy Puchar Holandii. Wcześniej z Lierse SK został mistrzem Belgii. Ucieczka do RFN unicestwiła plany obsadzenia go na lata w roli głównego playmakera reprezentacji. Po powrocie do niej już bezbarwny.
76. - Henryk Miłoszewicz
Rówieśnik i partner Bońka z Zawiszy Bydgoszcz. Potem grał w ŁKS Łódź, w Legii poznał smak Pucharu Polski, z Lechem - mistrz i zdobywca Pucharu, zaliczył niezły epizod we francuskim Le Havre. W reprezentacji (tylko rok 1980) wykorzystywany stanowczo za mało, jeśli wziąć pod uwagę jego niesamowity polot w dyrygowaniu kolegami.
75. - Tomasz Wałdoch
Przez ponad dekadę świetny obrońca drużyn Bundesligi. Najpierw w VfL Bochum, potem w Schalke 04. Dwa Puchary Niemiec, wicemistrzostwo, występy w Lidze Mistrzów. Z 248 meczami zdecydowany rekordzista niemieckiej ekstraklasy, jeżeli chodzi o polskich piłkarzy. Srebrny medalista olimpijski z Barcelony, uczestnik World Cup 2002, członek Klubu Wybitnego Reprezentanta.
74. - Gerard Wodarz
Najlepszy lewoskrzydłowy czasów przedwojennych. Olimpijczyk z Berlina (1936), uczestnik MŚ 1938. Z jego dośrodkowań "żyli" Wilimowski i Peterek, wyborowi snajperzy Ruchu Chorzów (do 1939 – Hajduki Wielkie). Jak Pele rozkładał chusteczkę i trafiał w nią piłką z dowolnego punktu boiska, tak Wodarz robił to samo z... krzesełkiem. Jeśli chce się doskonalić precyzję zagrywek, możliwości jest mnóstwo.
73. - Ryszard Grzegorczyk
Jeden z najlepszych przed Deyną polskich playmakerów. Reżyser gry wielkiej Polonii Bytom (mistrzostwo Polski 1962, Puchar Intertoto 1965, Puchar Ameryki 1965), reprezentacji, a także RC Lens, z którym w wieku 36 lat dotarł do finału Pucharu Francji.
72. - Stefan Majewski
Niezbyt zdolny, ale szalenie pracowity i... dziecko szczęścia. Pierwszy polski piłkarz legalnie transferowany do Bundesligi - w 1984 z Legii do Kaiserslautern. U selekcjonera Piechniczka zarówno defensywny pomocnik (3:2 z NRD, Lipsk 1981), prawy lub lewy obrońca, jak i niespodziewanie stoper (klapa na Mundialu 1986). Tak czy inaczej, gola w wygranym 3:2 w 1982 roku meczu z Francją o trzecie miejsce na świecie nikt mu nie zabierze!
71. - Jacek Krzynówek
Jak trwoga, to do Krzynówka. Od kilku lat piłkarze reprezentacji hołdują tej zasadzie, bo pomocnik Hannover 96 lubi wziąć sprawy w swoje ręce i huknąć jak z armaty. Czasem sprawia wrażenie najbardziej prześladowanego zawodnika globu, ale ten fakt nie przeszkodził mu w zaliczeniu blisko dwustu meczów w Bundeslidze. Kibice doskonale pamiętają jego wyrównującą bramkę w meczu z Portugalią, jak również gole zdobyte w Lidze Mistrzów, w konfrontacjach z Realem Madryt, Romą i Liverpoolem.
70. - Tomasz Frankowski
Przez wiele lat wmawiano mu, że ma słabe warunki fizyczne. Ale "Franek" z politowaniem słuchał tych komentarzy i co chwilę pakował piłkę do siatki. Był jednym z bohaterów reprezentacji, która wywalczyła awans na mistrzostwa świata 2006. W barwach Wisły Kraków pięciokrotny mistrz Polski i trzykrotny król strzelców. Z Wisłą związany tak mocno, że pomylił szatnie, gdy przyjechał do Krakowa z Jagiellonią.
69. - Roman Kosecki
Rezydent ważnych klubów zagranicznych, ale zarazem lider niespełnionego pokolenia, jak zwie się reprezentantów z lat 1987-1995. Z Legią zdobył Puchar Polski, z Galatasaray - Puchar Turcji, z FC Nantes był półfinalistą Ligi Mistrzów, z Chicago Fire - mistrzem USA. Jednak najlepszy mecz rozegrał jesienią 1993, dla Atletico Madryt. Do przerwy, w stolicy, 3:0 dla Barcelony, po hat tricku Romario. Potem koncert dał "Kosa". Dwa gole strzelił, dwa wypracował i Atletico wygrało 4:3!
68. - Euzebiusz Smolarek
Przez chwilę, podczas eliminacji Euro 2008, nasz narodowy bohater. Ostatnio nieco podupadły, bo dokąd nie trafi, tam sadzają go na ławce rezerwowych. Kibice patrzą jednak wyłącznie przez pryzmat meczów reprezentacyjnych, a w tych niejednokrotnie stawał się ojcem triumfów. Po dwa gole strzelone Portugalii i Belgii oraz hat trick z Kazachstanem – tego zabrać mu nie sposób.
67. - Wacław Kuchar
Człowiek renesansu. Przed wojną jeździł na łyżwach, grał w hokeja i tenisa. Najlepiej szło mu jednak na boisku. Kopiąc piłkę w Pogoni Lwów rozegrał 1052 spotkania na różnym szczeblu i zdobył w nich 1065 bramek. Przy takiej statystyce wymięka nawet słynny Romario. W dodatku dwa razy król strzelców ligi i cztery razy mistrz Polski (1922, 1923, 1924, 1925). W reprezentacji przez długi czas kapitan.
66. - Maciej Żurawski
Niektórzy mówią, że to ogromny talent, który mógł podbić Europę. Trzeba jednak szczerze przyznać, że i tak osiągnął sporo. Z Wisłą cztery razy zdobywał mistrzostwo, dwa razy był królem strzelców. Liderował reprezentacji, a z Celticem został nie tylko mistrzem Szkocji, ale grał w Lidze Mistrzów. Być może zbyt uparcie chciano zrobić z niego pomocnika. "Żuraw" – to przecież snajper z krwi i kości. Strzeleckiego instynktu mogłoby pozazdrościć mu naprawdę wielu.
65. - Hubert Kostka
Miał być księdzem, został inżynierem i bramkarzem. Potem trenerem. Nie za wysoki, więc sporo się rzucał, ale w miarę upływu lat górę brały ustawianie się, "czytanie gry" i technika, dzięki czemu jego gra stała się bardziej wyrachowana. Z Górnikiem 8 razy mistrz i 4 razy zdobywca Pucharu Polski, finalista PZP 1970. Bohater mnóstwa ważnych meczów, 10-letnią przygodę z kadrą narodową ukoronował złotym medalem olimpijskim 1972!
64. - Artur Boruc
Tykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. Ostatnio wszyscy wieszają na nim psy, ale patrząc na dotychczasowe osiągnięcia byłego bramkarza Legii trzeba mieć dla niego ogromny szacunek. Swoimi interwencjami wielokrotnie ratował reprezentację Polski, a w barwach Celticu Glasgow wyrobił sobie taką markę, że przez moment chciały go najmocniejsze kluby Europy. W zasadzie, to dalej chcą i niewykluczone, że "Borubar" wróci jeszcze na szczyt.
63. - Ryszard Tarasiewicz
Jeśli nie ukochany przezeń Śląsk Wrocław, to tylko zagranica. Po świetnym sezonie 1989-90 w Neuchatel Xamax, dwa następne lata spędził w AS Nancy i grał tak dobrze, że wśród największych gwiazd tego klubu jest wymieniany obok Michela Platiniego i Aleksandra Zawarowa. W Śląsku nie osiągnął tyle, ile chciał, z kadrą również, ale był pomocnikiem wyrazistym, tworzącym grę i celnie strzelającym nawet z 40 metrów.
62. - Jacek Ziober
Młodsi kibice pamiętają go jako komentatora, ale przecież Ziober to bodaj najlepszy polski piłkarz przełomu lat 80. i 90. Gwiazda francuskiego Montpellier, który wówczas z powodzeniem radził sobie w Pucharze Zdobywców Pucharów. Wcześniej skrzydłowy ŁKS Łódź, a później hiszpańskiej Osasuny. W reprezentacji - błyskotliwy i solidny zarazem.
61. - Emmanuel Olisadebe
Nie mówi po polsku, ale umie strzelać gole. A w zasadzie - umiał i to w najważniejszym dla naszej reprezentacji momencie. Po otrzymaniu obywatelstwa raz po raz pakował piłkę do siatki w eliminacjach do MŚ 2002. W dużej mierze dzięki niemu Polska po 16 latach zagrała na mundialu. On sam jednak szybko osiadł na laurach. Grał jeszcze w Lidze Mistrzów w barwach Panathinaikosu Ateny, ale chwilę później kompletnie przepadł.
60. - Paweł Janas
Debiutował u Górskiego, u Gmocha względów nie miał, u Kuleszy miał, u Piechniczka długo miał. Na medalowych dla Polski MŚ 1982 tworzył ze Żmudą duet stoperów. Zaufanie Piechniczka stracił, kiedy wiosną 1983 wbił "swojaka" w meczu z Finami (tzw. zamknięcie Stadionu XX-lecia dla reprezentacji). I na następny mundial nie pojechał, mimo niezłej gry w Auxerre. Obrońca stroniący od gry ofensywnej.
59. - Włodzimierz Ciołek
Wyciągnięty z II-ligowego Górnika Wałbrzych do Stali Mielec, by na środku pomocy wypełnić lukę po wyjeździe Kasperczaka do Francji. Przy Lacie i Szarmachu rozwinął się i na Mundialu '82, jako dżoker, nie zawiódł. Peruwiańczykom wbił gola, medal dostał. Po powrocie do wałbrzyskiego klubu zdobył snajperską koronę ekstraklasy. Dobrym graczem został m.in. dzięki nieustannej zabawie z piłką w drodze z domu do szkoły i z powrotem.
58. - Teodor Anioła
Wielka postać Lecha Poznań. Trzy razy z rzędu (1949, 1950, 1951) – król strzelców ekstraklasy. Mimo to nierozpieszczany przez opiekunów kadry. Trudno bowiem było się przebić przez przedstawicieli szkoły krakowskiej czy śląskiej, których był przeciwieństwem. Potrafił za to przebić się przez obrońców - silny jak tur, brał ich na plecy. Jeśli drużyna grała na niego, odwdzięczał się golami. Nie jakiś wielki technik, ale przebojowy, trochę jak Didier Drogba, egzekutor z ciągiem na bramkę.
57. - Piotr Nowak
Pełen fantazji i polotu. Szczyt jego kariery przypadł na połowę lat 90. W świetnym stylu prowadził grę niemieckiego TSV 1860 Monachium i reprezentacji, której był kapitanem. Po pierwszym półroczu 1995 został przez dziennikarzy "Kickera" uznany za najlepszego środkowego pomocnika Bundesligi. Lubił też czasem jednak sobie pofolgować, odpuścić. Bywały mecze, w których nie zwykł zostawiać całego potu na boisku. Na stare lata pojechał do USA, gdzie dorzucił do kolekcji amerykański dublet 1998 w Chicago Fire.
56. - Marek Dziuba
Widzew, ale głównie ŁKS. Raczej niesłusznie pominięty w ekipie na Mundial '78, na następny pojechał, ale jako rezerwowy. Do składu przywróciła go tam dopiero "rewolucja Piechniczka". I łodzianin świetnie się wstrzelił. Super zagrał przeciw Belgii (3:0), jego flanką szły natarcia, które zdemolowały rywali. Medal MŚ trafił w dobre ręce.
55. - Kazimierz Kmiecik
Tylko on i Lubański cztery razy sięgnęli po snajperską koronę naszej ekstraklasy. W 1979 roku, z Wisłą, ćwierćfinalista Pucharu Mistrzów. Jednak najlepsze chwile miał jesienią 1976 przeciw Celticowi w Pucharze UEFA. Tam remis 2:2, w Krakowie 2:0, Kmiecik – trzy gole, Kenny Dalglish, wkrótce megagwiazda Liverpoolu, wyraźnie w cieniu. Mistrz olimpijski 1972, wicemistrz 1976, medalista MŚ 1974, ale jako dubler. Na takich mówi się: piłkarz klubowy.
54. - Andrzej Jarosik
W 1969 miał kapitalną końcówkę eliminacji Mundialu '70. W latach 1970 i 1971 – król strzelców ekstraklasy. Biegnąc z piłką sadził charakterystyczne susy, stąd przydomek "połykacz przestrzeni". Wystarczyło jednak, że na turnieju olimpijskim 1972, w ważnym meczu z ZSRR, odmówił trenerowi Górskiemu wejścia na zmianę, by skończył się Jarosik - chluba Zagłębia Sosnowiec.
53. - Jan Liberda
Hasło: Polonia Bytom, odzew: Liberda; i odwrotnie. Tylko w ekstraklasie grał tam od 1955 do 1971, nie licząc kwarantanny Polonii w II lidze i przerwy na własny epizod w AZ Alkmaar. Podarował Polonii dwa mistrzostwa, Puchar Intertoto i Puchar Ameryki. Napastnik ze smykałką do gry kombinacyjnej. Cofał w głąb pola, by stamtąd podać koledze wbiegającemu "w uliczkę".
52. - Bronisław Bula
Miniatura Deyny. Nie byłoby Deyny, byłby Bula - głosili fachowcy. Ale Deyna był, a ponieważ dwa grzyby w barszcz to o jeden za dużo, więc Buli uciekły wszystkie wzniosłe chwile kadry Górskiego. Na dodatek w Ruchu Chorzów miał Maszczyka i ich rywalizacja nie zawsze mogła się przekładać na współpracę. Reprezentacyjny niedosyt B.B. trochę zrekompensował sobie wykreowaniem pięknego okresu (1973-1975) w dziejach Ruchu.
51. - Jan Furtok
Niemal w pojedynkę, na czele GKS Katowice, ograł znacznie wyżej notowanego Górnika Zabrze w finale Pucharu Polski 1986. Jako napastnik Hamburger SV w roku 1991 został wicekrólem strzelców Bundesligi. Potem miał udane występy w Eintrachcie Frankfurt. Z 60 golami polski rekordzista Bundesligi. Czy to wszystko osłodziło mu wpadki niespełnionego pokolenia na niwie reprezentacyjnej?
50. - Jacek Gmoch
Miał 29 lat, kiedy jako świetny stoper Legii i reprezentacji wchodził w swój najlepszy okres. Nawet bossowie Realu czy Interu żałowali, że określenie "żelazna kurtyna" odnosi się również do futbolu. Niestety, niewinny mecz Kadra - Express latem 1968, niefortunne zderzenie ze... swoim bramkarzem, Marianem Szeją, i koniec kariery. Nie był wielkim talentem, ale dzięki pracowitości, ambicji i determinacji osiągnął klasę europejską.
49. - Roman Korynt
Choć wcześniej bokser, wcale nie był boiskowym zabijaką. Obrońca bazujący na przewidywaniu ruchów rywali, wyprzedzaniu ich, sprawności i skoczności. Największa legenda Lechii Gdańsk, jeden z najlepszych w Europie stoperów schyłku lat 50. Grał niezwykle elegancko. Reprezentacyjną karierę złamał mu list do kolegi z RFN, bo ten wzmiankę o braniu pewnych pieniędzy za grę wykorzystał w niemieckiej prasie do zakwestionowania amatorskiego statusu polskiej piłki.
48. - Maciej Szczęsny
Bramkarz, który miał wszystko, ale nie przekonywał wszystkich, szczególnie selekcjonera Strejlaua. Ten wolał miotać się między awaryjnymi Wandzikiem, Baką czy Sidorczukiem, a Szczęsny od roku 1989, co najmniej do 1996, nie miał sobie równych. Wyjazdowe remisy Legii - 1:1 z Barceloną, 2:2 z Sampdorią, 0:0 z Blackburn to były popisy Szczęsnego. Z Legią - półfinał PZP i ćwierćfinał LM, z Widzewem – grupa LM. Jedyny mistrz Polski w aż czterech klubach (Legia, Widzew, Polonia Warszawa, Wisła)!
47. - Jerzy Kraska
Twarz cierpiętnika, a na boisku symbol nowoczesności. Szkoda, że szybko karierę złamały mu kontuzje, bo wyprzedziłby epokę. Jak mało kto świetną grę w defensywie łączył z niesamowitą kreatywnością. W olimpijskim finale 1972 zagrał taką piłkę, że… ekranu zabrakło, ale Polska stworzyła groźną sytuację. Z Anglią (2:0 w 1973) pomocnicy Deyna i Kraska popisowo żywili atak precyzyjnymi podaniami i popisowo ryglowali przedpole Tomaszewskiego.
46. - Roman Lentner
Skrzydło zdecydowanie lewe. Jeśli w drużynie narodowej grał razem z Faberem, to ten biegał po prawym. Tak w 1962 dali Polsce efektowne zwycięstwo nad Belgią, 2:0, na Stadionie XX-lecia. Ale Lentner to także symbol rodzenia się potęgi Górnika, jego pierwszych podbojów międzynarodowych.
45. - Eugeniusz Faber
Skrzydłowy niczym z podręcznika. Prawa, lewa flanka - bez różnicy. Rzadko spotykana lekkość stylu gry, rajdy, centry, ale i ścinanie na strzał. Ponad sto goli dla Ruchu w ekstraklasie. Kiedy z bytomianinem Grzegorczykiem wyemigrowali do RC Lens, najpierw trzeba było ten Racing wyrwać z II ligi, a przygodę kończyli finałem Pucharu Francji 1975.
44. - Leszek Pisz
Największy wśród małych. Pan Wołodyjowski środka pola, który dla Legii strzelał bramki w elitarnej Lidze Mistrzów. Do tego dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo Polski. Jego rzuty wolne pamięta dziś każdy polski kibic, bo stopę miał tak zwinną, jakby... nocami reperował nią zegarki. W 1996 roku wyjechał do Grecji. W barwach AO Kavala został trzecim w ekstraklasie strzelcem sezonu 1998-99.
43. - Krzysztof Warzycha
Imponujący bilans w greckiej ekstraklasie: 244 bramki w 390 występach. Do tego pięć mistrzostw, pięć Pucharów Grecji i trzy tytuły króla strzelców. Legenda - mówią o nim kibice Panathinaikosu Ateny i zastanawiają się, czemu nigdy nie stał się główną postacią drużyny narodowej. Był za młody, żeby pojechać na mistrzostwa świata w 1986 roku, a za stary na World Cup 2002. Przed Panathinaikosem, w barwach Ruchu Chorzów, mistrz Polski i król strzelców. Z 310 łącznie trafieniami na szczeblu ekstraklasy dystansuje innych naszych piłkarzy o lata świetlne.
42. - Andrzej Juskowiak
Na boisku brakowało mu pewnej nutki szaleństwa, ale swoją robotę zawsze wykonywał należycie. Król strzelców i srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie, a wcześniej król ekstraklasy w barwach Lecha. Sporo strzelał też dla Sportingu Lizbona czy Olympiakosu. Najlepiej szło mu jednak w Bundeslidze (56 bramek, więcej ma tylko Jan Furtok).
41. - Stefan Florenski
Absolutny prekursor gry wślizgiem w Polsce. Jako prawy obrońca - pionier śmiałych wyjść do przodu. Później także stoper. W okresie 1957-1971, z Górnikiem Zabrze, aż 9-krotny mistrz Polski. Mistrz również w sztuce utrzymywania wysokiej formy. Grać świetnie jesienią 1957 w kultowym meczu Polska - ZSRR (2:1) i grać świetnie wiosną 1970, mając już 37 lat, w kultowym finale Manchester City - Górnik 2:1, mógł tylko nie byle kto.
40. - Dariusz Dziekanowski
Najlepszy piłkarz wśród plaboyów, największy playboy wśród piłkarzy. I bez cienia wątpliwości jeden z najlepszych polskich piłkarzy lat 80. Idol trybun przy Łazienkowskiej. Na boisku imponował przede wszystkich techniką oraz łatwością zdobywania bramek. Atuty te potwierdził po przenosinach z Legii do Celticu Glasgow, ale tam szybko zgasł. Dlatego między innymi bajka, którą pisał przez całą karierę, nie ma jednak happy endu. "Z takim talentem powinien osiągnąć znacznie więcej" - mówią po latach kibice.
39. - Jan Urban
Rozwój trochę spowolniony przez dylemat: pomocnik czy napastnik. Tytuły mistrza Polski z Górnikiem Zabrze, zapomniany po odejściu do Osasuny Pampeluna. I nagle, w przeddzień Sylwestra 1990, sygnał na cały świat: Real Madryt u siebie 0:4 z Osasuną, hat trick Polaka Urbana! W kadrze jeden z niespełnionego pokolenia, w La Liga - najlepszy Polak, w Osasunie - najlepszy cudzoziemiec. Na dwóch metrach kwadratowych ogrywał nawet trzech obrońców.
38. - Wojciech Kowalczyk
Bezpośredni i szczery do bólu. Do gry w piłkę zawsze podchodził na pełnym luzie. Już jako młokos potrafił zapewnić Legii awans do półfinału PZP 1991. Potem trzykrotnie zdobywał z nią mistrzostwo Polski. Do tego srebrny medalista igrzysk olimpijskich Barcelona 1992, gwiazda Betisu Sewilla i król strzelców ligi cypryjskiej w barwach Anorthosisu Famagusta.
37. - Jerzy Woźniak
Wyprzedzał swoją epokę? Skądże. Był o dwie do przodu! Choć ówczesne systemy, czyli pierwsza wielka Legia (1955-1956) i trochę później, nie stwarzały lewym obrońcom okazji do wykazania się w ofensywie, i ten zakaz potrafił obejść. Szybki, sprawny, umiejący huknąć z daleka, obdarzony niesamowitą wizją gry. W destrukcji też rewelacyjny.
36. - Janusz Żmijewski
Niesamowicie błyskotliwy skrzydłowy Legii z przełomu lat 60. i 70., tej największej. Niezrównany kompan, aż za ciekawy życia, stąd kłopoty poza boiskiem. Ale to on w 1968 kręcił Brazylijczykami jak oni naszymi, a rok wcześniej niemal solo ograł Belgię 4:2 na wyjeździe. Jesienią 1970, odwieszony na kwadrans przed meczem, wyeliminował Standard Liege w Pucharze Mistrzów. Wcześniej jego półfinalista.
35. - Andrzej Iwan
Niepokorny, barwny, kochający życie. Alkohol i hazard skutecznie wyleczyły go z marzeń o wielkiej karierze, co jednak nie oznacza, że nie był napastnikiem i pomocnikiem wybitnym. W 1978 roku pojawił się w Argentynie na mistrzostwach świata jako najmłodszy zawodnik turnieju. Trzykrotnie sięgał po mistrzostwo Polski - raz z Wisłą i dwa razy z Górnikiem. Grał też w VfL Bochum i Arisie Saloniki. Medalista mistrzostw świata w 1982 roku.
34. - Stanisław Terlecki
Następny wielki lewoskrzydłowy. Na boisku i poza nim łamał wszelkie schematy. Jego autobiografia to szok. Bohater eliminacji Mundialu '78, z finałów wykluczony przez kontuzję. Broniący Młynarczyka w aferze na Okęciu, zostawiony sam sobie przez widzewską frakcję buntowników. Piechniczek też nie powalczył o "Stana" i Espana '82 uciekła. Woleli nie wiedzieć, że na łódzkim uniwerku prowadzi strajk studencki. Za to w Cosmosie Nowy Jork porządził wespół z Neeskensem i Eskandarianem.
33. - Marek Kusto
Pod względem skali talentu i widowiskowości chyba nr 1 w polskiej piłce. Kapryśny jednak i nierówny. W Wiśle miał kolegów, wszystko, to zwiał do Legii. Przed trzema mundialami - ekstra forma, na nich już cień, więc nieco pograł tylko w 1982. Ale potrafił strzelić gola po dryblingu przez 3/4 boiska, po przerzuceniu sobie piłki nad bramkarzem, jak Pele w 1958. W KSK Beveren robił już za stratega, tam został pierwszym polskim mistrzem Belgii.
32. - Joachim Marx
Bula i Maszczyk rozgrywali, a Marx strzelał. Na tym trójkącie zasadzała się ofensywna siła wielkiego Ruchu Chorzów, stworzonego przez Słowaka Michala Vicana. Mistrz olimpijski 1972, ale przed MŚ 1974 zauważono, że kiedy przychodził na świat, jego rodzinne Gliwice jeszcze należały do III Rzeszy i z wyjazdu do RFN został wykolegowany. Udany finisz kariery w RC Lens.
31. - Andrzej Buncol
Taki "syn" Brychczego. Krótka piłka, pykanie, ale mnóstwo polotu. Bramkowe akcje z Bońkiem w meczach z Peru i Belgią po zapierających dech kombinacjach. Gdy przed Mundialem '82, w eliminacjach, nasi na Śląskim nie mogli złamań rosłych NRD-owców, to przy kornerze podbiegł ten nowy, zarazem najniższy na placu i główką ustalił wynik na 1:0. Wiosną 1988, z Bayerem Leverkusen, ten nieśmiały chłopak ośmielił się wygrać Puchar UEFA!
30. - Zygmunt Anczok
Wielki w Polonii Bytom, wielki w Górniku Zabrze, wielki w reprezentacji świata (benefis Lwa Jaszyna, 1971) i Polski. Jednak po olimpijskim złocie 1972 - komplikacje zdrowotne i… koniec wielkiej piłki. Szalenie elegancki lewy obrońca, naturalna zdolność do odbioru piłki, płynne włączanie się do natarć, ale finalizowali już inni.
29. - Adam Musiał
Następny cholernie mało pokorny. Ale i cholerny twardziel. Na Wembley grał z gorączką, ale rozstawiał Anglików najlepszymi zwodami w życiu. Nieustraszony lewy obrońca, nie pękał przed nikim na medalowych MŚ 1974. Po nich na zawsze wypadł z kadry, bo przywiezione wtedy BMW rozbił doszczętnie, siebie przy okazji też. Kiedy Wisła maszerowała po mistrza 1978, pokłócił się z trenerem Lenczykiem i na ratunek została tylko Arka.
28. - Zygmunt Maszczyk
Medalista 1972, 1974 i 1976. Geniusz Górskiego polegał na tym, że adiutantami Deyny na MŚ 1974 uczynił reżyserów gry na scenie klubowej. I Kasperczak (Stal) oraz Maszczyk (Ruch) podporządkowali się liderowi. Harowali w destrukcji, ale ich kreatywność była na tle innych ekip istotną wartością dodatkową.
27. - Lesław Ćmikiewicz
Wszechstronny - to nie zawsze komplement, ale tutaj tak. Na boisku przewidujący, sztukę odbioru piłki dostał z genami. W olimpijskim finale 1972 niespodziewanie, ale świetnie na pozycji forstopera, na ogół jednak - boczna pomoc. Elegancja i uśmiech godne… mistrza prowokacji. Walijczyka Hockeya i Anglika Balla "usunął" z boiska w eliminacjach MŚ 1974. Kiedy przed finałami się posypał (nadepnął stłuczoną butelkę), to już nie wrócił do wielkiej formy.
26. - Janusz Kupcewicz
Megatalent, ale wylądował zaledwie w Arce Gdynia, która tuż przed Mundialem '82 spadła do II ligi. Na Mundial resztką fartu pojechał, zaczął w głębokiej rezerwie. Po dwóch marnych meczach padła komenda: Boniek do ataku, "Kupiec" za Bońka. I odmienił drużynę. Fenomenalną grę podsumował golem w wygranym meczu o trzecie miejsce. Lepsze chyba pięć minut kosmosu i reszta nieważna, niż cała kariera ok, ale… bez jaj.
25. - Bernard Blaut
Pomocnik potrafiący rozegrać, ale i zabezpieczyć tyły. Flegmatyczny, ale wzór boiskowej mądrości. Myślał pięć ruchów do przodu, ostoja Legii w jej najlepszych czasach (1969-1972), reprezentacji także. Gdyby rezydował w Niemczech, "Cesarz" Beckenbauer raczej nie stałby się prekursorem nowoczesnego libero, lecz w najlepszym razie drugim. Po Blaucie rzecz jasna.
24. - Henryk Reyman
Pierwszy król strzelców ekstraklasy, z niepobitym do dziś rekordem - 37 goli. Patron stadionu swojej Wisły Kraków. Mocno zbudowany, przepychał się przez obrońców i piekielnie mocno strzelał. Fanatyk futbolu. Nie przeszkadzały mu nawet liczne obowiązki oficerskie. Olimpijczyk A.D. 1924.
23. - Henryk Kasperczak
Bez jego podań nie byłoby mistrzowskiej Stali Mielec 1973 i 1976, a szczególnie Lato nie byłby tym, kim był. Bez jego asyst nie byłoby najpiękniejszych goli (Szarmach, Deyna) w najpiękniejszym meczu biało-czerwonych, 2:1 z Włochami, w MŚ 1974. Na początku 1973 w Walii (0:2) odbijał się od rywali, zaś w jesiennym rewanżu (3:0) już rywale od niego. U selekcjonera Gmocha udanie grywał ostatniego z… trzech stoperów, odpowiadając za inicjowanie ataków.
22. - Jan Banaś
Napastnik o brazylijskiej technice, niesforny, polski George Best. Z Polonią Bytom w roku 1965 wygrał Puchar Intertoto i Puchar Ameryki. Z Zabrzem w 1970 miał finał PZP. Kadrze pomógł w awansie na igrzyska 1972 i MŚ 1974, ale na turnieje nie pojechał, bo oba były w RFN, a on urodził się w Berlinie i na dodatek kiedyś uciekł właśnie do RFN. Nie mógł więc pasować, choć skruszony wrócił. U schyłku kariery poniosło go jeszcze do ligi… Meksyku.
21. - Edward Szymkowiak
Refleks, linia - tak, przedpole, strategia - już mniej. Wychodziły jednak niedostatki wzrostu, choć był bramkarzem typu sprężyna, człowiekiem z gumy. Mistrz Polski w trzech klubach: Ruchu Chorzów, Legii Warszawa i Polonii Bytom, z nią też Puchar Intertoto i Puchar Ameryki. 16 października 1960 w ligowym hicie Polonia - Górnik Zabrze (3:0) obronił trzy karne!
20. - Antoni Szymanowski
Też medalowa sekwencja 1972, 1974, 1976. Prawy obrońca, ale dobry i na lewej, a jako libero: re-we-la-cja! Malkontent do kwadratu, przez co nie umiał się sprzedać. Powiódł Wisłę do mistrzostwa Polski 1978, za chwilę ta Wisła zrobiła furorę w Europie, ale on poszedł sobie do niemającej fanów Gwardii Warszawa, bo trener Lenczyk krzywo spojrzał. Dlatego Piechniczek wolał nie mieć na Mundialu '82 tych much w nosie swego imiennika.
19. - Mirosław Okoński
Wielki magik lat 80. Lech nie miał innych skrzydłowych z takim "pokrętłem". A Legia? Żmijewskiego, Gadochę, może Kustę. A Bundesliga? Rummenigge i jeszcze góra dziesięciu. Z Legią zdobywał "Okoń" Puchar Polski, z Lechem dublet i berło snajperskie, z Hamburger SV - Puchar RFN. I jeszcze mistrz Grecji z AEK Ateny. Wyznawcy tezy, że osiągnąłby więcej, gdyby unikał balang, zapominają, że wtłaczany w jakiekolwiek ramy tracił znacznie więcej niż po przebalowanej nocy.
18. - Jerzy Dudek
Po szczycie kariery stąpał w barwach Liverpoolu w maju 2005 roku. Dwa obronione rzuty karne w finale Ligi Mistrzów na zawsze okryły go płaszczem chwały. Trzeci, po Zbigniewie Bońku i Józefie Młynarczyku, Polak, który został klubowym mistrzem Europy. Z lepszej strony mógł pokazać się w reprezentacji, bo miał tam znacznie więcej meczów słabych niż dobrych. Nie przeszkodziło mu to jednak na stare lata przenieść się do słynnego Realu Madryt. Przechodząc latem 2001 z Feyenoordu Rotterdam do Liverpoolu za 7,15 mln USD ustanowił transferowy rekord Polski.
17. - Włodzimierz Smolarek
Senior najlepszej w polskim futbolu pary ojciec - syn. Naprawdę tęgiego grajka trzeba, by w wyścigu o miejsce na lewym skrzydle reprezentacji zdystansować na pozór bardziej klasowych Mirosława Okońskiego, Stanisława Terleckiego czy Marka Kusto. "WiceBoniek" był może od nich mniej finezyjny, bardziej "fizyczny", ale stabilniejszy. Autor polskich goli otwarcia w eliminacjach i finałach MŚ 1982 (medal!) i 1986. Po odejściu Bońka do Juventusu pociągnął Widzew aż do półfinału Pucharu Mistrzów!
16. - Jerzy Gorgoń
Roli stopera uczył się przy Ośliźle, sam potem uczył Żmudę. Z trenerem Górskim medalista 1972, 1974 i 1976, z Górnikiem choćby ten finał PZP. Potężny blondyn o bujnej czuprynie, postrach rywali. Stąd przydomek "Biała Góra". Armata w nodze przydawała się pod obiema bramkami, twarda głowa również, a mocna głowa - poza boiskiem. Jeśli wypił za dwóch, jeszcze nie było dramatu, zaczynał się przy "za czterech".
15. - Stanisław Oślizło
Stoper naprawdę prawie nie do przejścia. Wyczuwał chyba wszystkie zwody świata. Osiem razy mistrz i sześć razy triumfator Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze. Pod bramkę rywali ruszał rzadko, ale to on strzelił tego jedynego gola dla Polski w europejskim finale. Puchar Zdobywców Pucharów 1970: Manchester City - Górnik 2:1.
14. - Władysław Żmuda
Jedyny Polak z czterama startami na mistrzostwach świata. 21 meczów na mundialu - to pierwsza piątka globu. Trafił nagle, jako 20-letni stoper, do jedenastki Górskiego na MŚ 1974 i… już został. Od tego wejścia smoka postępów nie zrobił, ale też nie obniżył lotów. Długą stopą, niczym szuflą, wygarniał piłkę rywalom. W destrukcji świetny, w konstrukcji i egzekucji - niekoniecznie. Drugi mundialowy medal wywalczył w 1982, będąc kapitanem. Wicemistrz olimpijski 1976. Trzykrotny mistrz Polski (1977 ze Śląskiem, 1981-1982 z Widzewem). W reprezentacji Polski od 1973 do 1986 (91 meczów i 2 gole - to czwarty wynik po Lacie, Deynie i Bąku). Karierę kończył we włoskim US Cremonese.
13. - Zygfryd Szołtysik
Żaden giermek i cień Lubańskiego. Piękna samodzielna kariera. Od wicemistrzostwa Europy juniorów, przez mistrzostwa i Puchary Polski oraz finał PZP z Górnikiem, po mistrzostwo olimpijskie. Drybler, strateg, asystent, snajper. Gdzie to mieścił przy zaledwie 162 cm wzrostu?! Igrzyska 1972 zaczynał w rezerwie, ale był ojcem dającego finał zwycięstwa nad ZSRR, po czym świetnie wypadł w boju o złoto z Węgrami.
12. - Lucjan Brychczy
Ślązak, ale ikona Legii. 182 gole dla niej to wicerekord polskiej ekstraklasy. A dla kogo miał strzelać, skoro w 1959 roku nie dano mu odejść do Realu Madryt?! W 1970, wbijając Turkom z Galatasaray trzy gole, zapewnił Legii półfinał Pucharu Mistrzów. 36-letni facet! Z racji mikrej postury trener Janos Steiner z Węgier nazwał go "Kici", z racji stylu gry – "pikum pakum". Czyli: krótki drybling, klepka, kółeczko, strzalik.
11. - Gerard Cieślik
Mijają lata, a on wciąż trzeci (167 goli) snajper ekstraklasy i szósty (27) reprezentacji. Szybka noga, te sławetne strzały spod kolana, niesygnalizowane. I ten zryw, ta ruchliwość! Ikona Ruchu, jedyny wielki z lat 50., który nie dał się wcielić do wojska, czyli do Legii. Śląscy przodownicy pracy nie pozwolili. No i te dwa gole w pamiętnym Polska - ZSRR 2:1, jesienią 1957 w Chorzowie. Zapewniły mu wieczną sławę.
10. - Józef Młynarczyk
Inklinacje superzabawowe, ale i szczęście. Nazywa się Antoni Piechniczek. To on zrobił z "Kolby" bramkarza ligowca, a kiedy został szefem kadry, walczył o skrócenie dyskwalifikacji. Młynarczyk w formie to i linia, i przedpole, góra i dół. As najlepszej epoki Widzewa (od zatrzymania Juventusu w karnych po półfinał Pucharu Mistrzów), as trzeciej drużyny MŚ 1982. Kiedy Polska już o nim zapominała, między słupkami FC Porto wygrał Puchar Mistrzów, Interkontynentalny i europejski Superpuchar!
9. - Robert Gadocha
"Triki się go trzymają jak małpy wszy". To komplement jednego z niemieckich dziennikarzy, ale podobnych było znacznie więcej. W końcu do klasyki futbolu weszła anegdota: "Jak urodzi się syn, damy mu na imię Robert, a jak będzie córka, to Gadocha". To wszystko pokazuje popularność, jaką w latach 70. cieszył się lewoskrzydłowy Legii Warszawa. Ba! To był najlepszy lewoskrzydłowy świata. Na kolanach chodzili za nim działacze Realu Madryt i Bayernu Monachium. Postura topornego Roberto Carlosa, a drybling Ronaldinho, tego z najlepszych czasów oczywiście. Nazywali go "Piłat". Nic dziwnego. Bezwzględny, bezlitośnie wykorzystujący każdy błąd przeciwnika. Na MŚ 1974 co prawda bez bramki, ale z medalem za trzecie miejsce i siedmioma asystami. W dodatku mistrz olimpijski z Monachium (1972), z Legią dwukrotny (1969, 1970) mistrz Polski, półfinalista Pucharu Mistrzów 1970. W barwach FC Nantes mistrz Francji 1977.
8. - Ernest Pohl
Nikt nie strzelił w polskiej ekstraklasie więcej goli niż on (186), nikt nie zdobył więcej mistrzostw Polski niż on (10 – 2 dla Legii, 8 dla Górnika). W reprezentacji niezastąpiony, 40 goli w 49 meczach, choć ze względu na małe zdyscyplinowanie miewał w niej przerwy. Ale nawet starsi kibice z Wysp pamiętają, jak to w 1960 roku "bomba Pohla wstrząsnęła Szkocją" i Polska wygrała tam 3:2. Głoszono, że wyprzedzał epokę, urodził się za wcześnie. Miał wspaniale ułożony strzał, zadziwiał dynamiką, z egzekutora z czasem przeobraził się w wybitnego stratega, z napastnika w playmakera. Dzięki temu w Górniku zrobiło się miejsce dla Lubańskiego.
Patron stadionu Górnika Zabrze, umiejętnie choć nietypowo wprowadzał do zespołu młodzież. Sam wprawdzie "grzał" na potęgę, Lubańskiego i Szołtysika posyłał po flaszkę, ale jeśliby oni sami wzięli kroplę do ust, od razu by ich w Górniku nie było... Co komu wolno, to wolno - uważał ten prostolinijny, charakterny Ślązak. Niesamowicie wyrazisty, wręcz porażający charyzmą. Ernest to była instytucja!
7. - Andrzej Szarmach
Wołano na niego "Anioł", ze względu na kolor włosów, ale gdy w 1973 roku strzelił piękną bramkę głową w meczu z młodzieżówką RFN, wygranym przez naszych w Essen 3:2, pomocnik Jerzy Kasalik zauważył: "Jaki z niego anioł, to diabeł!". Ksywka ta przylgnęła do Szarmacha błyskawicznie, a on sam grał iście szatańsko. Wkładał głowę tam, gdzie inni baliby się wsadzić nogę. W polskiej ekstraklasie as Górnika Zabrze i Stali Mielec, wręcz genialny po emigracji do AJ Auxerre. W sezonach 1981–82 i 1982–83 został wicekrólem strzelców francuskiej ekstraklasy, w 1983–84 też był na podium. Jego 94 ligowe gole to nie tylko polski rekord we Francji, ale i najlepszy I-ligowy wynik w dziejach AJA. Był najlepszym obcokrajowcem francuskich klubów w latach 1981 i 1982.
Polscy kibice kojarzą go jednak przede wszystkim z popisów w reprezentacji. Trzecie miejsce na MŚ 1974 i 1982 i tytuł wicekróla strzelców na tym pierwszym turnieju to przecież nie przelewki. Snajperski instynkt potwierdził na igrzyskach olimpijskich 1976. Armada Górskiego w Montrealu sięgnęła po srebro, sam Szarmach został królem.
6. - Jan Tomaszewski
Bezkompromisowy. Bez przerwy balansuje na pograniczu dobrego smaku. Ale ma do tego prawo, gdyż bramkarzem był wybitnym, najlepszym w polskiej piłce. Nie ma kibica, który nie pamiętałby października 1973 i jego fantastycznej postawy na Wembley. "Człowiek, który zatrzymał Anglię" - komentowano. A on sam po kilku latach dodał: - Można grać tysiąc meczów i nic z tego nie wyniknie. Można też zagrać jeden mecz i od razu przejść do historii. Tak właśnie było ze mną.
Dołożył ogromną cegiełkę do trzeciego miejsce na MŚ 1974. Wtedy, jako pierwszy na jednym mistrzowskim turnieju, obronił dwa karne - Szweda Staffana Tappera i Niemca Ulricha Hoenessa, a słynny Pele stwierdził, że to najlepszy bramkarz świata. Dwa lata później, na igrzyskach olimpijskich w Montrealu, zdobył z reprezentacją srebrny medal.
Polski ligowiec w Śląsku Wrocław, Legii i przede wszystkim ŁKS Łódź, potem bramkarz Beerschotu Antwerpia w ekstraklasie Belgii i pierwszy Polak w hiszpańskiej Primera Division. Tam przywdziewał strój Herculesa Alicante. Wyczynowe bronienie zakończył w 1984 roku, ale ani myślał usuwać się w cień. Przystąpił do atakowania. Po dziś dzień tnie równo z trawą, barwnie komentując piłkarską rzeczywistość. A wszystko, jak twierdzi, dla dobra polskiej "skopanej".
5. - Ernest Wilimowski
Przed wojną czołowy napastnik świata, w Polsce absolutnie poza zasięgiem. W ciągu sześciu sezonów w Ruchu: 4 razy mistrz, 3 razy król, autor 112 goli (w tylko 86 grach) w ekstraklasie, jej rekordzista w jednym meczu - 10 goli (Ruch - Union Touring Łódź 12:1). Pierwszy, który w jednym meczu MŚ trafił do siatki 4 razy (1938, Polska - Brazylia 5:6 po dogrywce). Później kontrowersyjne występy dla Niemiec, ale potwierdzenie klasy - 13 goli w 8 meczach, dla Polski 21 w 22 meczach. Rudowłosy, obrońców mijał jak chciał, bramkarzy ośmieszał, wszystko z szyderczym uśmieszkiem. Sztukmistrz, swoje czasy wyprzedzał o dziesięciolecia.
6 czerwca 1936 mających co bardziej mocne głowy działaczy Warty Poznań postawiono w stan gotowości bojowej. Do Grodu Przemysława zjechał mistrzowski wtedy Ruch Hajduki Wielkie (od 1939 roku - Chorzów) i gospodarze postanowili spić Wilimowskiego, który za kołnierz nie wylewał. Biesiada trwała, nieco przed północą prezes Warty dostał telefon: "Przyślij drugą zmianę, bo Wilimowski świetnie się trzyma, a nasi już padli". Wreszcie ta druga zmiana powaliła wyśmienitego snajpera, źle jednak dobrano… czas akcji. Za późny, kiedy bowiem liczono, że "Ezi" w ogóle nie wybiegnie na boisko, albo wybiegnie mocno skacowany, on był jeszcze na rauszu, na fali, i… wbił Warcie trzy gole, dzięki czemu Ruch wygrał 4:3.
4. - Włodzimierz Lubański
Nie zawsze cudowne dzieci robią cudowną karierę. Tu na szczęście wszystko przebiegało harmonijnie, niezależnie od pewnego przeciążenia serca na etapie nastolatka. W efekcie mieliśmy pierwszego piłkarza, którego naprawdę znała Europa. Z Górnikiem: seryjny mistrz i triumfator Pucharu Polski oraz finalista PZP, dwukrotnie najlepszy snajper tego cyklu, czterokrotny król strzelców naszej ekstraklasy, czwarty w tabeli wszech czasów (155 goli). Najmłodszy zawodnik reprezentacji Polski (debiut w wieku 16 lat i 188 dni), najlepszy jej strzelec (50 goli). Pionier w naszym futbolu, jeśli idzie o... brak strachu przed kamerą i mikrofonem.
Ciąg na bramkę, ekspresja, kapitalne przyspieszenie, elegancja w grze - tym czarował kibiców, którzy go kochali, układano nawet piosenki. Na złotych dla Polski igrzyskach olimpijskich 1972 rywali zaskakiwał cudowny manewr wymienności funkcji z Deyną - ten wchodzący z pomocy do ataku, egzekutor Lubański cofający się, by organizować grę.
I to wszystko zaledwie do 26. roku życia. Ciężka kontuzja, zła diagnoza i zepsuta operacja zabrały mu dwa lata, zamknęły erę tego naprawdę wspaniałego Lubańskiego. Chwała mu, że potem, choćby dwoma golami w meczu Dania - Polska 1:2, pomógł w awansie na Mundial '78, że w ekstraklasie Belgii uzyskał (dla KSC Lokeren) prawie sto goli (237 w ogóle na tym szczeblu), że w barwach US Valenciennes sięgnął po snajperską koronę II ligi Francji.
3. - Grzegorz Lato
Najlepszy piłkarz wśród prezesów PZPN, jeden z dwóch tylko (wraz z Kazimierzem Górskim) prezesów, jacy grali w reprezentacji Polski. Przy kolegach z drużyny - luzak, pierwszy psotnik, naprawdę dowcipny. Za to "przy ludziach" – kompletny sztywniak. Jego ewolucja w kontaktach z mediami polegała na tym, że dawniej odpowiedzi na pytania zaczynał na ogół od zwrotu "Sytuacja jest tego rodzaju, że", a obecnie zaczyna od "Proszę pana", albo "Panie redaktorze". Może właśnie ze względu na tę nieśmiałość stosunkowo powoli wspinał się na piłkarski top. Ale kiedy już się wspiął, został tam przez lata. Najbardziej utytułowany, jeśli idzie o sukcesy z reprezentacją Polski. Złoty 1972 i srebrny 1976 medalista olimpijski, medalista mistrzostw świata 1974 i 1982, uczestnik finałów także w roku 1978. Jeden z niewielu, którzy do siatki trafiali na aż trzech mistrzowskich turniejach. Rekordzista meczów w reprezentacji Polski (104, przez statystycznych awanturników redukowane do 100) i rekordzista mundialowych goli dla biało-czerwonych (10), ale przepustkę do sportowej nieśmiertelności zapewnił mu tytuł króla strzelców MŚ 1974. "Grzegorz Lato tego lata to najlepszy strzelec świata!" – skandowała cala Polska.
Do tego na krajowym podwórku zdobywca ponad stu bramek w ekstraklasie, jej dwukrotny król strzelców, znaczący współtwórca potęgi Stali Mielec. Nigdy nie grał pod siebie, zawsze dla zespołu. Non stop się rozwijał. 1972 - jeszcze "wiatrak", 1974 – szybki jak wicher skuteczny prawoskrzydłowy, 1982 - po części strateg na pozycji prawego pomocnika.
2. - Kazimierz Deyna
"Deyna Kazimierz, nie rusz Kazika bo zginiesz!" Tak śpiewała Warszawa. I była w błędzie. Bo… zginął Kazik!
Oddajmy głos Kazimierzowi Górskiemu, który ocenił Kazimierza Deynę jako najbardziej utalentowaną, ale i najbardziej tragiczną postać w polskiej piłce: "Nie trzeba było znawstwa, by na pierwszy rzut oka rozpoznać w Kaziu geniusza, który z piłką robi wszystko i wie o niej wszystko. Powołałem go na swoje pierwsze zgrupowanie kadry w 1971 roku. Zanotowałem w zeszycie, że jest to piłkarz klasy światowej. Kazik potwierdził te przypuszczenia w stu procentach. Chadzał własnymi ścieżkami, lubił dobrą zabawę i kobiety (kto ich nie lubi?), ale nie miałem z nim kłopotów. Ciężko pracował na treningach i na boisku. Z pozoru kręcił kółeczka i przetrzymywał piłkę. Ale tylko on umiał zmieniać tempo gry, przenosić jej ciężar z jednej strefy do drugiej, odszukać najlepiej ustawionego partnera lub samemu zakończyć akcję. Mimo że był małomówny, miał posłuch. Był urodzonym liderem. Ale jak każdy geniusz, słabo był rozumiany przez otoczenie. Wstyd to przypominać, ale poza stadionem Legii wygwizdywany był wszędzie i to polska publiczność, w Chorzowie, zmusiła go do zakończenia reprezentacyjnej kariery. Po meczu z Portugalią, w którym właśnie strzał Deyny z rzutu rożnego dał Polsce awans do finałów mistrzostw świata. Deyna był niemal całe życie samotny. Kiedy stracił majątek w chybionych inwestycjach, załamał się, zaczął pić. Zostawili go i najbliżsi - żona, syn. Tragiczny koniec nie był trudny do przewidzenia. To, że zginął po pijanemu i to, że miał w kieszeni zaledwie 50 centów. Kilka tygodni przed tragedią widzieliśmy się po raz ostatni, gdy powołałem go do reprezentacji Polski oldbojów. Nie zawiódł, był prawdziwym kapitanem, a w meczach ze Związkiem Radzieckim i Włochami strzelił dwie kapitalne bramki. Pożegnał się z drużyną przepięknie!". Kaziu Deyna. Geniusz. Najwybitniejszy gracz w dziejach Legii. Z nią dwukrotny mistrz Polski, półfinalista Pucharu Mistrzów. Mistrz Olimpijski i król strzelców (jako pomocnik, 9 goli!) w Monachium 1972. Medalista mistrzostw świata 1974, gdzie pokazał kunszt arcymistrzowski i dowodził drużyną biało-czerwonych. A wcześniej bohater z Wembley. Oficer Wojska Polskiego. Wierny jednym barwom, dopóki w 1979 roku, już na futbolową emeryturę, nie wyjechał do angielskiego Manchesteru City. Tyle to wówczas znaczyło, co dziś Manchester United.
Pochodził ze Starogardu Gdańskiego. Urodzony pomocnik - orzekli trenerzy. Nikt się nie pomylił w tej ocenie. Choć miał też wady, lenił się, koledzy musieli za niego biegać. Nie był szybki. Ale szybko myślał. Z rzutów wolnych trafiał dokładnie tam gdzie chciał. I z karnych. Był pozbawiony nerwów. Jego strzały wykonywane jeszcze wtedy ciężką, skórzaną piłką nabierały nieprawdopodobnej rotacji. Nie było na nie mocnych. I to nie były kopnięcia w lidze. Nie, w niej nawet nie zwykł się przemęczać. Więc dlaczego kibice, poza Warszawą, go nie lubili? Bo jego zahamowania brali jako wyniosłość. Jego wstyd za butę. Nikt go nie rozumiał. Był postacią faktycznie tragiczną. Grał, żył, pił. Zginął 20 lat temu, 1 września 1989 roku w San Diego, gdy z ogromną siłą wjechał w prawidłowo zaparkowaną na poboczu autostrady w San Diego ciężarówkę. Najprawdopodobniej zasnął za kierownicą. A najpewniej nie miał też siły, żeby żyć. Bez pieniędzy, wyrzucony przez żonę z domu, bez jakiejś wyobrażalnej przyszłości. Wspomina Mariola Deyna, małżonka: "Dwa dni przed śmiercią spotkaliśmy się na kolacji. Obiecywał, że się zmieni. Prosił o jeszcze jedną szansę. Powiedziałam mu, że dam mu tę szansę, jeśli przestanie pić i zacznie się leczyć i pracować". Już nie zdążył. Można nie wiedzieć, że Deyna grał z numerem 9. Ale trudno nie wiedzieć, że dla Warszawy jest i pozostanie legendą. Bo świetnie grał, bo tragicznie i młodo zginął – jak sławni poeci, malarze, gitarzyści. Tego nie zabierze nikt. Mitu. W Warszawie powstaje nowoczesny stadion Legii. Trudno o bardziej godnego patrona. No bo Brychczy? Nie ten pułap. Górski? Akurat nie z Legią zdobywał sukcesy, z nią nie potrafił. Może Deyna? Entuzjastą jest prezes Legii Leszek Miklas. I ubolewa, że grób tak wybitnego Polaka znajduje się niemal na końcu świata, w kalifornijskim San Diego, gdzie w tamtejszych Soccers "Kaka" kończył karierę. Miklas zapala się do odwiecznego pomysłu, by sprowadzić ciało ś.p. Kazimierza do Ojczyzny. Wysyła nawet zapytanie do właściwych firm. Odpowiedź: ekshumacja zwłok to 10 tysięcy dolarów, transport 6 tysięcy. Legia zapłaci. Legia weźmie na siebie wszystkie koszty sprowadzenia - nie trzeba nawet przepraszać za wyrażenie - swej relikwii. Ale choć tego pragnęliby kibice i prezesi, rodzina Deyny się nie zgadza...
1. Zbigniew Boniek
Jako piłkarz - kompletny. Jako biznesmen - skuteczny. Jako człowiek - czarujący. Jako trener - hm, przemilczmy może! Albo lepiej oddajmy głos Bońkowi: "Ja byłem złym trenerem? A trzecie miejsce i medal mundialu w Hiszpanii to kto zdobył? Może Piechniczek?". Urodzony w 1956, roku odwilży, kiedy Polska ostatecznie zrzuciła stalinowskie jarzmo. Wychowanek Zawiszy (w rodzinnej Bydgoszczy, 1966-75), następnie gracz Widzewa Łódź (1975-1982), Juventusu Turyn (1982-1985) oraz AS Roma (1985-1988). W Polsce 172 mecze i 50 goli dla Widzewa, dwukrotny tytuł mistrza Polski (1981, 1982), we Włoszech z Juve mistrz (1984), zdobywca pucharu (1983), z Romą wicemistrz (1986). W reprezentacji Polski 80 gier i 20 goli. Największy sukces: trzecie miejsce w hiszpańskich finałach MŚ 1982, ponadto występy w 1978 i 1986 roku. Zdobywca Pucharu Mistrzów 1985 (dwa lata wcześniej finał), Pucharu Zdobywców Pucharów (1984) i Superpucharu Europy (1984). Trzeci piłkarz kontynentu w plebiscycie "France Football" 1982, wtedy również Sportowiec Roku w Polsce. Uff! A to przecież tylko początek. Bo także włoski trener Serie A (Lecce, Bari, Avellino), selekcjoner reprezentacji Polski (2002-2003), pierwszy kompetentny wiceprezes PZPN do spraw marketingu. Wielokrotny reprezentant Reszty Świata - między innymi w pożegnalnym meczu swego wielkiego przyjaciela z Turynu, obecnego prezydenta UEFA Michela Platiniego. Na boisku nazywano go "Rudy" bądź "Murzyn" (trenerzy prosili, żeby nie przezywać go rudzielcem, stąd "Murzyn" właśnie). Ale najczęściej nazywa się go krótko: "Zibi".
Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w Polsce. I pewne miejsce na liście stu najwybitniejszych piłkarzy świata. Milioner. Może od tego wszystkiego zawrócić się w głowie. Jemu się nie zawróciło. "Czy Boniek był lepszy od Deyny, Lubańskiego, Laty? Według mnie nie był" - mówił znakomity trener Kazimierz Górski. "Ale grał w lepszym okresie niż poprzednicy. W epoce telewizji, kiedy transmisji z pucharów i meczów międzypaństwowych nie słuchano już wyłącznie przez radio. Grał też we wspaniałym Juve i wyjechał w wieku 26 lat – inni mogli o tym tylko pomarzyć. Ale to nie umniejsza jego wielkości. On swoją piłkarską szansę wykorzystał najpełniej jak można, a pewnie i lepiej. Zawdzięczał to swoim cechom: woli walki, zadziorności, odwadze. Był widoczny nie tylko z powodu rudej czupryny. Miał szczęście w życiu, choć teraz porwał się trudnej roli działacza. A to nie to samo, co kiwnąć dwóch rywali, albo na odprawie taktycznej wziąć kredę do ręki. Dlatego trochę się o Zbyszka boję" – mówił Kazio. Ten sam Kazio, który co do Bońka właśnie pomylił się najbardziej w życiu. Jako pierwszy powołał go do kadry, już w 1976 roku. I tuż przed igrzyskami w Montrealu zrezygnował. "On miał wtedy 20 lat, na boisku robił co chciał, ale niestety nikogo się nie słuchał. Pomyślałem, że pojedzie jeszcze na niejedne igrzyska. A nie pojechał już na żadne". Co to był za piłkarz, ten Boniek? Najłatwiej opisać go tak: w zasadzie pomocnik, ale też napastnik i obrońca, na pewno grający trener, kompletny technicznie i ponadprzeciętnie wydolny, ambitny i uparty. No, już jak się spojrzy na tę charakterystykę, widać wyraźnie, że wyprzedził swój czas przynajmniej o jedno pokolenie. Albo i wiek, bo tak jak zasuwał w XX, tak dziś najlepsi kopią w XXI stuleciu. Gerrard, albo lepszy Lampard, a może Ballack? Od dzisiejszych Hiszpanów nie gorszy, od Włochów też. I dlatego, mając w gruncie rzeczy w komunistycznym kraju tak niewiele szans, aż tak mnóstwo wygrał. Darujmy sobie dokładne śledzenie szczebli kariery - najważniejsze, że były to schody tylko w górę. A przejście do drugoligowego wtedy Widzewa ("Za cztery tysiące dolarów, płatne w czterech ratach" – z uśmiechem wspomina Boniek) okazało się strzałem w dychę. Bo zespół z charakterem wychował człowieka z charakterem. Jakie to były czasy? Jednym słowem romantyczne. "Nieobecność na igrzyskach, mimo że Polacy zdobyli tam srebrny medal, specjalnie mnie nie zmartwiła. Bo w tym samym czasie wziąłem ślub z Wiesią, swoją szkolną koleżanką, a wtedy już studentką romanistyki z Poznania. W podróż poślubną pojechaliśmy do Kępna, do zajazdu 'Za miedzą'. Czemu tam? Bo nigdzie indziej nie dało się wtedy pojechać. Na wojaże po świecie mieliśmy czas. Ja przecież zaplanowałem, że dopiero w wieku 26 lat wyjadę do zagranicznego klubu. A skończyłem 20" – mówi.
Kiedy "Zibi" w 1982 roku ukończył wspomniane 26 lat, Polacy, pod wodzą trenera Antoniego Piechniczka, byli rewelacją mistrzostw świata w Hiszpanii. Dobrnęli do medalu. W półfinale przegrali z Włochami - "Zibi" był wtedy wykluczony za kartki. Tuż po mundialu ich drogi się jednak zeszły. Polska zgodziła się sprzedać swą gwiazdę – bo w komunistycznym systemie o transferach decydowało właśnie Państwo - za 1,6 miliona dolarów! Był to pierwszy przypadek, gdy zawodnik legalnie wyjeżdżał na kontrakt przed ukończeniem 30. roku życia. Wcześniej widzewiak, po wyeliminowaniu z europejskich pucharów przez RTS najlepszych europejskich drużyn, dostał ofertę nawet z Barcelony. Podziękował. Juve faktycznie okazało się lepszym wyborem. Grało w nim sześciu włoskich mistrzów świata (Zoff, Gentile, Cabrini, Scirea, Tardelli, Rossi), plus nowa megagwiazda Michel Platini! Polak czuł się tam dobrze, bo tupetu nie brakowało mu nigdy. "Od pierwszego dnia dosiadłem się do stolika, gdzie Platini, Tardelli i Rossi grali w karty. Jeszcze języka nie znałem, ale już dobrze rękami mówiłem" - wspomina. Sekret aż tak wielu sukcesów w pucharach? "Znany był fakt, że ja najlepsze swoje mecze miałem przy sztucznym świetle i pełnej widowni. Przezywano mnie 'Książę Nocy'. Wtedy zarażałem kolegów optymizmem. A Juventus ze mną i Platinim zaczął nie tylko puchary wygrywać, ale je po prostu kolekcjonować! Natomiast w lidze, w zwykłe niedzielne popołudnia już wcale taki dobry nie byłem" - mówi. Boniek jednak nie zwycięstwami zjednał sympatię fanów. Nie tym, że miał piorunujący strzał z prawej nogi. I nie tym, że potrafił zagrać i na środku ataku i na stoperze. Nie tym, że nikt nie potrafił wyprowadzić go z równowagi na boisku, bo poza nim bywało różnie. Boniek zyskał prestiż tym, że zakończył karierę też wzorowo. W szczytowym momencie, w kulminacji sławy i sukcesów. Planowo. Będąc wielką gwiazdą włoskiej ligi. Nie rozmieniał się na drobne, nie kopał w coraz słabszych drużynach. Wybrał nową ścieżkę kariery - biznes. Ale to już temat na zupełnie inne opowiadanie. Bo przede wszystkim Zbigniew Boniek najdoskonalszym polskim piłkarzem był. Bezsprzecznie.