Nikt chyba nie może zaprzeczyć, że Mika Kojonkoski zna się na skokach jak nikt inny na świecie. Wie o nich o wiele więcej niż Walter Hofer i Miran Tepes, olbrzymia większość trenerów, może z wyjątkiem Aleksandra Pointnera. Nie mówiąc już o działaczach FIS i nie tylko. Gdy odchodził z reprezentacji Norwegii zgłosił radykalny projekt zmian w swoich ukochanych skokach, ale go na razie nie posłuchano, brnąc w ślepy zaułek. A Mika chciał ratować dyscyplinę zsuwającą się w przepaść! Nie dość, że uprawiana jest przez garstkę ludzi, to ze względu na ich umiejętności przeżywającą dramatyczny kryzys!
Fiński trener zdaje sobie sprawę, że za chwilę może być katastrofa, że odwrócą się sponsorzy, a media będą mieć dość żałosnych widowisk i ich zainteresowanie spadnie niemal do zera. Któż bowiem będzie chciał finansować i relacjonować przeraźliwie nudne zawody stojące na podwórkowym poziomie? Dlatego właśnie Mika Kojonkoski zaproponował likwidację żałosnych konkursów kwalifikacyjnych, w których połowa zawodników nie jest w stanie doskoczyć do setnego metra na obiektach pozwalających uzyskiwać odległości blisko 140-metrowe, do 40 a nawet do 30, a w drugiej serii konkursów o Puchar Świata do czołowej piętnastki. Bo o tylu mniej więcej skoczkach można powiedzieć, że potrafią robić to, co jest ich głównym zajęciem.
Fin widzi to, czego nie chcą dostrzec władze międzynarodowej federacji, Walter Hofer, Miran Tepes et consortes. Dostrzega coraz większe pustki na trybunach skoczni w Finlandii, Norwegii, Czechach, Szwajcarii, Francji, zmniejszającą się liczbę widzów w Niemczech, a nawet w absolutnie dominującej Austrii. Dostrzegł zniecierpliwienie szefów wielu stacji (z nielicznymi wyjątkami) stacji telewizyjnych, tracących publiczność zasiadającą przed ekranami, bo kto chce oglądać paraplegików w rozpaczliwym stylu lądujących na 90 metrze, podczas gdy najlepsi skaczą po 130 metrów. 200 widzów na trybunach w Kuusamo czy Lillehammer winno być dzwonkiem alarmowym, a także potwierdza przemyślenia Kojonkoskiego. On świetnie pamięta, ja zresztą też, 100 tysięcy widzów oblegających skocznie na wzgórzach Saupauseelka w Lahti w 1989 roku. A minęły zaledwie 22 lata…
Ja się temu odwrotowi zainteresowania nie dziwię, doskonale rozumiem publiczność. Sam już nie mogę patrzeć na „nielotów, którzy jeszcze kilkanaście lat temu nie mieliby prawa wstępu na wielkie areny, musieliby się zadawalać podwórkowymi zawodami. Mika tęskni, widownia tęskni, ja tez za czasami gdy skakali Engan, Wirkola, Kankonnen, Nykanen, Felder, potem Ahonen, Małysz, a inni niemal im dorównywali. Dlatego obiema rękami podpisuję się pod projektami Miki, bo tak jak jemu, nie chce mi się oglądać, nie, nie będę wymieniać nazwisk. Lista ich ostatnio zbyt długa…