Wojna z automatami o niskich wygranych może kosztować Skarb Państwa setki milionów złotych.
W czwartek, 5 lipca br. tuż po godzinie 14.00 w Sądzie Okręgowym w Bielsku – Białej zapadł wyrok w sprawie spółki Aplauz reprezentowanej przez Wiktora Zakrzyńskiego radcę prawnego z kancelarii Budnik Posnow & Partnerzy kontra Skarb Państwa reprezentowany przez Dyrektora Izby Celnej w Katowicach.
Sędzia odrzucił apelację Izby Celnej od wcześniejszego wyroku Sądu Rejonowego w Bielsku – Białej, który nakazał jej wypłatę ponad 36 tysięcy złotych wraz z odsetkami z tytułu zatrzymania pod koniec roku 2009 jednego tylko automatu o niskich wygranych. To pierwszy w Polsce prawomocny werdykt w podobnej sprawie. I jak się należy spodziewać, prawnicy reprezentujący spółkę Aplauz nie powinni mieć problemów z jego egzekucją.
Jego znaczenie polega na tym, że po ponad dwóch latach od wejścia w życie restrykcyjnej ustawy hazardowej spełniają się ostrzeżenia tych, którzy podnosili, iż działania Służby Celnej, która miała dobrać się do skóry właścicielom spółek działającym na rynku automatów o niskich wygranych nie zawsze były zgodne z prawem. Teraz przyjdzie za to płacić. Szacuje się, że w latach 2009 – 2012 funkcjonariusze Służby Celnej oraz policjanci działający na polecenie prokuratury zatrzymali od 3 do 4 tysięcy takich urządzeń. Oczywiście sprawy w sądach będą ciągnęły się latami, lecz odszkodowania od Skarbu Państwa mogą sięgnąć nawet 700 mln zł.
Krucjata Tuska
Po wybuchu „afery hazardowej" i oskarżeniu czołowych polityków Platformy Obywatelskiej o nielegalny lobbing, premier Donald Tusk osobiście stanął na czele krucjaty wymierzonej w „jednorękich bandytów" i zapowiedział eliminację tej „patologii". Sejm, mimo wielu krytycznych uwag, błyskawicznie przyjął restrykcyjne prawo i od 1 stycznia 2010 roku celnicy, strażacy, inspekcje: sanitarna i budowlana dziarsko wzięły się za zwalczanie hazardu. Jednocześnie Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku zintensyfikowała i rozszerzyła prowadzone od ponad roku śledztwo dotyczące branży automatów o niskich wygranych.
Widocznym przykładem aktywności kompetentnych organów były zatrzymania „jednorękich bandytów" przez celników oraz funkcjonariuszy CBŚ działających na zlecenie prokuratury. Do magazynów trafiło wówczas ponad tysiąc tych urządzeń. Podejrzewano, że działają one niezgodnie z zapisami nowej ustawy. W przypadku, gdyby stwierdzono, iż faktycznie służą one „wysokiemu" hazardowi, ich właściciele mogli utracić koncesję, co w praktyce oznaczało zakończenie przez nich działalności gospodarczej.
W 2010 roku funkcjonariusze CBŚ na polecenie białostockiej prokuratury dokonali też serii przeszukań w pomieszczeniach zajmowanych przez spółki, zabezpieczając przy tym komputery i dokumenty księgowe. Wydawało się, że te skoordynowane działania w krótkim czasie doprowadzą do wyeliminowania z polskiego krajobrazu automatów o niskich wygranych.
Media pełne były doniesień z frontu walki z patologiami a na stronach internetowych Izb Celnych można było znaleźć informacje o „aresztowaniu kolejnych jednorękich bandytów". W tym klimacie nikt nie zawracał sobie głowy ostrzeżeniami prawników, którzy dowodzili, że działania te w konsekwencji mogą doprowadzić do wypłaty znacznych odszkodowań, bowiem ich zasadność, delikatnie mówiąc, była bardzo wątpliwa. Wszak spółki będące właścicielami automatów działały leganie, płaciły podatki a należące do nich urządzenia posiadały wszelkie wymagane prawem certyfikaty.
Jako podstawę do masowych „aresztów" owych urządzeń celnicy najczęściej podawali podejrzenie iż dany automat służy de facto „wysokiemu hazardowi". Twierdzenie to oparte było o tzw. „eksperyment" – czyli grę kontrolną dokonaną przez celnika. Prawo do jego przeprowadzenia zapisano w przyjętej przez Sejm w 2009 roku ustawie hazardowej.
Działania Służby Celnej wzmacniało śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Apelacyjną w Białymstoku, które w pewnym momencie objęło wysokich urzędników Ministerstwa Finansów. Zarzuty usłyszała wicedyrektor Departamentu Służby Celnej Annie C. Ich szczegóły nie są znane, nieoficjalnie mówi się, że dopuściła się jakoby przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przy wydawaniu decyzji o rejestracji nowych urządzeń.
Zarzuty postawiono także osobom pracującym Jednostkach Badających, które z upoważnienia resortu finansów zajmowały się badaniem automatów przed dopuszczeniem ich do działania.
W roku 2010 liczba leganie działających automatów o niskich wygranych zmniejszyła się o połowę. Powody były różne. Nowy wysoki podatek uczynił w wielu przypadkach korzystanie z nich nieopłacalnym. Część utraciła wymagane prawem zezwolenia, a nowych urządzeń nie rejestrowano. Właściciele spółek obawiali się też kolejnych akcji kompetentnych organów.
Sądowa droga przez mękę
Przy wszystkich mankamentach i niedoskonałościach
Polska jednak jest państwem prawa, w którym sądy odgrywają istotną rolę. Już na początku 2010 roku spółki skierowały do sądów pozwy dowodząc iż działania celników i policjantów w wielu przypadkach były bezzasadne. Zwracano uwagę na fakt, że Służba Celna nie może bez decyzji prokuratora lub sądu rekwirować rzeczy, a nawet prowadzić przeszukań. Nie jest też uprawniona do orzekania, czy automat działa, czy nie działa zgodnie z prawem, ponieważ najczęściej zatrzymywane urządzenia posiadały wszelkie wymagane zgody i certyfikaty.
Zdarzały się sytuacje, w których podpis tego samego celnika figurował na dokumencie o dopuszczeniu urządzenia do użytku i na późniejszej decyzji o zatrzymaniu go jako nielegalnego. W trakcie rozpraw funkcjonariusze mieli poważny problem z wyjaśnieniem sądowi takich sytuacji. Nieoficjalnie przyznawali, że przyszło im działać na polecenie z góry.
Pierwsze wyroki nakazujące zwrot automatów ich właścicielom zapadły wiosną 2010 roku. Kolejnym krokiem, na który zdecydowali się prawnicy było skierowanie do sądu pozwów o odszkodowania z tytułu utraconych przez spółki korzyści.
Prof. Piotr Kruszyński z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego pytany wówczas przez Dziennik Gazetę Prawną o konsekwencje tych procesów stwierdził, że firmy mają duże szanse je wygrać. – Jeżeli sąd zakwestionował decyzję administracyjną, to przyznanie odszkodowania jest tylko formalnością – twierdził. Pytanie o to samo Ministerstwo Finansów dowodziło, że - „opinia publiczna oczekuje od resortu zwalczania patologii na rynku automatów o niskich wygranych". W budynku przy ulicy Świętokrzyskiej 12 w Warszawie nikt nie przejmował się przyszłymi wyrokami. Być może zakładano, że kombinacja działań prokuratury i celników doprowadzi do tego, iż procesy o odszkodowania będą ciągnęły się latami.
Podobne założenie nie było pozbawione podstaw. W trakcie licznych spraw sądowych, zarówno tych o zwrot bezzasadnie zatrzymanych automatów, jak i o odszkodowania, prawnicy reprezentujący Skarb Państwa bardzo często podnosili argument, iż jest zbyt wcześnie na wydanie ostatecznego wyroku, bowiem o tym czy automat działał leganie czy też nie, zadecyduje w przyszłości sąd. A na razie w sprawie toczy się postępowanie prowadzone przez białostocką prokuraturę.
Te i inne okoliczności sprawiły, że przez ponad dwa lata w kwestii odszkodowań za bezprawnie lub bezzasadnie zatrzymane automaty nie zapadł żaden prawomocny wyrok. Liczba spraw, które trafiły w tym czasie na wokandy sądów administracyjnych i cywilnych dawno przekroczyła kilka setek. Znamienne, że prawie wszystkie wyroki, które w nich zapadły, okazały się korzystne dla właścicieli zatrzymanych urządzeń. Sądy nakazywały zwrot urządzeń ich właścicielom. Już tylko to winno być sygnałem dla Służby Celnej i Prokuratury, iż dotychczasowy model „zwalczania patologii" przynosi skutki odwrotne do zakładanych i kto wie czy za jakiś czas sam nie okażą się „patologią"?
Nic takiego się nie stało, automaty nadal są zatrzymywane przez celników, ich właściciele kierują sprawy do sądów, te nakazują ich zwrot, po czym sytuacja się powtarza. Należy przy tym podkreślić, że chodzi o urządzenia, które w przeszłości otrzymały wszelkie wymagane prawem certyfikaty i zezwolenia.
Co ciekawe, celnicy, by uzasadnić swe działania przed sądami powołują się na ekspertyzy kilku biegłych, którzy stwierdzają w ekspertyzach, że zatrzymane urządzenia nie spełniały wymogów ustawy hazardowej z 2009 roku. Sądy nie podzielają ich argumentacji, a mimo to Izby Celne nadal korzystają z usług wspomnianych biegłych.
Kilka tygodni temu na łamach „Przeglądu" opisaliśmy przypadek spółki z Zamościa, która podzieliła się z prokuraturą wątpliwościami co do działań biegłego sądowego pana Remigiusza Rydza. Sprawa została umorzona, choć prawnicy reprezentujący spółkę nie rezygnują i odwołują się od tej decyzji. Pikanterii sprawie dodaje fakt, iż biegły Remigiusz Rydz decyzją Prezesa Sądu Okręgowego w Częstochowie sędziego Roberta Grygiela dopiero 8 grudnia 2011 roku uzyskał rozszerzenie specjalności o zakres „automaty do gier". Wydając wcześniej opinie dotyczące zatrzymanych przez celników i prokuraturę automatów był biegłym sądowym o specjalizacji „informatyka i telekomunikacja"!
Jak podkreślił w uzasadnieniu decyzji sędzia Grygiel – „Pan Remigiusz Rydz przedstawił listę instytucji dla których wykonywał opinie na zlecenie. Te instytucje to: szereg Urzędów Celnych w Polsce, Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku, Komenda Główna Policji – SBS Zarząd w Białymstoku, Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie." Ocena jego pracy była pozytywna.
Okazuje się, że wspomniane kompetentne organy korzystały z usług biegłego sądowego, który całkiem niedawno zdobył specjalizację „automaty do gier"!
W tych okolicznościach nie powinien dziwić fakt, że dla oceny pracy pana Remigiusza Rydza nikt nie pytał ile spraw sądowych związanych z automatami o niskich wygranych, w których występował on jako biegły, zakończyło się wyrokiem korzystnym dla tych, którzy go zatrudnili. Nie powinno być także zaskoczeniem, iż w przegranym przez Izbę Celną w Katowicach procesie w Bielsku - Białej pan Remigiusz Rydz wystąpił po stronie celnikom. Takie są realia „walki z patologiami", które państwo Polskie toczy od roku 2009.
Forexy, „czasówki" i inne...
Natura nie znosi próżni. Prokuratura i celnicy walcząc z właścicielami automatów o niskich wygranych nie dostrzegli, że opuszczone przez nich miejsca zajęli inni, dla których wymogi ustawy hazardowej nie są obowiązującym prawem. Nikt dokładnie nie wie ile nowych urządzeń, tym razem zręcznościowych, lub oferujących dostęp do największego na świecie rynku transakcji walutowych
Forex zastąpiło tzw. „jednorękich bandytów". Spotkałem się z szacunkami, które mówią o 20 – 30 tysiącach takich urządzeń. To szczególny rodzaj rywalizacji między celnikami i prokuratorami z jednej strony a prawnikami reprezentującymi interesy tych, którzy zdecydowali się zaoferować Polakom nowe formy rozrywki. Jakiś czas temu w pubach i na stacjach benzynowych pojawiły się tzw. „kioski internetowe" oferujące dostęp do gier hazardowych umieszonych na serwerach znajdujących się poza granicami naszego kraju. Kioski znikły, gdy zapadły pierwsze niekorzystne dla ich właścicieli wyroki sądowe. Teraz popularność zdobywają automaty zręcznościowe, które nie wypłacają pieniędzy oraz tzw. „automaty forexowe" dające możliwość inwestowania na rynku
Forex w jednosekundowe opcje walutowe za pomocą "platformy inwestycyjnej" izraelskiej spółki Csani. Ekran owej „platformy inwestycyjnej" wygląda identycznie jak w popularnych automatach o niskich wygranych – czyli są wisienki, siódemki i inne symbole graficzne.
Celnicy podejrzewają, że w tym przypadku może chodzić o hazard. I tak właśnie jest, bowiem rynek transakcji walutowych to hazard w najczystszej postaci, tyle, że zajmuje się nim Komisja Nadzoru Finansowego a nie Służba Celna. Przyjdzie zatem poczekać na wyroki sądowe w sprawach zatrzymanych „automatów forexowych". Jeśli sądy nakażą ich zwrot właścicielom, gdyż uznają, że nie podlegają one ustawie hazardowej z 2009 roku, wolno spodziewać się, że ich liczba w Polsce wzrośnie. Ich właściciele nie mają zamiaru płacić wysokich podatków i zapewne nie będą płacili. Taki jest niezamierzony przez ustawodawcę uboczny efekt wejścia w życie surowego prawa. Państwo na własne życzenie stworzyło „szarą strefę", z którą teraz musi walczyć. Z tym, że przychodzi mu to z coraz większym trudem.
Marek Czarkowski
materiał ukazał się w tygodniku "Przegląd"