Pepe - czy ktoś taki powinien grać w piłkę?
„
Piłka nożna nie jest grą dla grzecznych chłopców” – z pewnością nieraz słyszeliście ten utarty slogan. Marco Materazzi, Gennaro Gattuso, Roy Keane, Paolo Montero, Sinisa Mihajlovic, Robbie Savage, Diego Pérez – nazwiska tych boiskowych brutali zdają się tylko potwierdzać tę tezę. Każdy z nich ma coś na sumieniu, każdy podczas swojej kariery nazbierał sporo kartek, każdemu zdarzyło się wysłać na nosze rywala. Który z nich był najgorszy? Roy Keane kończący karierę Haalandowi? Czy Materazzi polujący na Del Piero albo koszący dwóch biedaków na raz? A może jeszcze kto inny? Każdy z nas ma swój subiektywny ranking. Jednak już za kilka lat ich boiskowe wybryki mogą zostać odstawione na boczny tor. A wszystko za sprawą Képlera Laverany Lima Ferreiry.
Tak jak Messi i Cristiano Ronaldo biją niesamowite rekordy ilości strzelanych bramek, tak piłkarz o sympatycznym pseudonimie Pepe wyznacza nowe trendy boiskowego chamstwa i brutalności. W niedzielę po raz kolejny przypomniał o sobie, ostro faulując Xaviego Torresa, a następnie niemalże niezauważalnie depcząc go po głowie. „W stylu Pepe”, chciałoby się powiedzieć...
Środkowy obrońca musi być twardzielem. Czy w poważnym futbolu zdarzają się "pizdusie" na tej pozycji? Ze świecą szukać. Vidić, Puyol, Ricardo Carvalho, Terry. Chyba tylko defensywni pomocnicy mogliby z nimi konkurować w skali Mohsa. W słowniku synonimów przy wyrazie „twardość” nie znajdziemy jednak „chamstwa” ani „bandytyzmu”.
Gdy w 2007 roku Pepe przychodził za niemałe (30 milionów euro) pieniądze z Porto do Realu Madryt, miał opinię jednego z najzdolniejszych defensorów w Europie. I przez pierwsze dwa sezony twardą, lecz dobrą i skuteczną grą udowadniał swoją klasę, zyskując miejsce w podstawowej jedenastce Królewskich. Choć początek nie był łatwy – w debiucie w meczu o Superpuchar Hiszpanii Real przegrał z Sevillą 3-5, a nasz bohater swoje beznadziejne zawody podsumował... czerwoną kartką.
W końcu nadszedł 21 kwietnia 2009 roku. Wtedy to Portugalczyk brazylijskiego pochodzenia w sposób bestialski sfaulował i skopał Javiego Casquero, a swój recital zakończył uderzeniem pięścią w twarz Juana Albina. Czegoś takiego większość z nas zapewne wcześniej nie widziała. Szok. Zdumienie. Jak to możliwe?
Kilka dni później udzielił "Marce" wywiadu, w którym skruszony mówił, iż „oszalał, na kilka minut stracił nad sobą kontrolę” oraz, że „nie ma ochoty wracać do gry w piłkę nożną”. Za swoje brutalne przewinienie został ukarany zawieszeniem na 10 meczów, które rozłożyły się na koniec sezonu 2008/2009 i początek następnego. W grudniu 2009 roku zerwał więzadła w kolanie, przez co pauzował do końca rozgrywek. Czas zatarł rany i gdy w połowie 2010 roku Jose Mourinho obejmował Real, a Pepe wracał do składu po feralnej kontuzji, wielu puściło w niepamięć jego boiskowe przestępstwo, uznając je za jednorazowy akt, który nigdy już miał się nie powtórzyć. Lecz on powrócił...
Barbarzyński atak na piszczel Daniego Alvesa w półfinałowym meczu Ligi Mistrzów to kolejny z fauli Portugalczyka, jakie piłkarski świat zapamięta na długo. Rewanżowy mecz o Superpuchar Hiszpanii i chamskie uderzenie w twarz Gerarda Pique „w ferworze walki” oraz skandaliczne przewinienie z niedzielnego meczu z Levante przywołują koszmary z kwietnia 2009 roku. Polecam obejrzeć poniższy filmik, szczególnie od 0:40 do końca. Nie trzeba być psychiatrą żeby zauważyć, że Pepe wpadł w amok, bitewny tumult. To zachowanie nie miało nic wspólnego ze sportem, bardziej przypominając dzikiego zwierzaka rzucającego się z wściekłością na swoją ofiarę.
Wszystkie najcięższe przewinienia Portugalczyka (faule na Javim Casquero, Dani Alvesie i Xavim Torresie) cechuje fakt, iż dokonywał ich będąc w stanie szału, ewidentnie próbując skrzywdzić rywala, a nie odebrać mu piłkę czy zatrzymać groźny atak przeciwnika. Tym właśnie różnią się jego boiskowe przestępstwa od wyczynów innych futbolowych rzezimieszków, o których mowa była na początku tekstu. Bo choć ich gra był często brutalna, chamska, to (no, może nie licząc pamiętnego faulu Roya Keane’a, kończącego karierę norweskiemu piłkarzowi) nawet najbardziej drastyczne faule były efektem walki, nie odstawiania nogi, ale raczej nie chęcią odebrania zdrowia przeciwnikowi. Przede wszystkim – były one w stu procentach świadome. A gdy tylko spojrzeć na zagrania Pepe, można uwierzyć jego słowom, że naprawdę „nie był sobą” i „na kilka chwil opuścił go rozum”. Czy wobec tego jest on poczytalny? Nasuwa się pytanie, czy ktoś taki powinien grać w piłkę. I to na najwyższym światowym poziomie. Gdyby takie zagrania prezentował chociażby w polskiej A klasie, to prędzej czy później dostałby od miejscowych chamów podczas jednego z meczów wyjazdowych. Natomiast, co jest paradoksalne, grając w Realu Madryt znajduje się pod parasolem ochronnym Jose Mourinho, który winę za przewinienia podopiecznego zawsze zrzuci na rzekome prowokacje piłkarzy w bordowo-granatowych koszulkach (tak, Levante ma te same barwy, co FC Barcelona) lub oszustwo jegomościa z gwizdkiem. Najciemniej pod latarnią?
Po ostatnim, zakończonym bijatyką (który to już raz?) meczu pomiędzy hiszpańskimi gigantami, Pep Guardiola powiedział, że „pewnego dnia to się może źle skończyć, gdy ktoś komuś zrobi krzywdę”. Słowa te odnosiły się do okropnego ataku Marcelo na nogi Ceska Fabregasa z końcówki meczu, lecz są jak najbardziej aktualne w temacie Pepe. Swoimi zagraniami coraz bardziej przesuwa granicę pomiędzy ostrą grą, a zwykłym bandytyzmem. Ba! On tę granicę wyznacza. I niestety, zapewne będzie tak aż do dnia, gdy któryś z jego rywali skończy na OIOM-ie...