Od zera do bohatera – tym przysłowiem można nazwać progres, jaki poczynili koszykarze Asseco Prokomu Gdynia pod wodzą Andrzeja Adamka lub jak kto woli po rezygnacji z funkcji pierwszego szkoleniowca Tomasa Pacesasa.
Za jego kadencji Prokom grając na obu frontach – Euroligi oraz VTB przypominał, w wielu meczach. zespół który został zbudowany, dwa dni przed rozpoczęciem tych rozgrywek.
Styl gry Prokomu ośmieszał samych zawodników oraz ich trenera.
Do tego jednak wrócę, w dalszej części swoich przemyśleń.
Chciałbym na wstępie sięgnąć do pierwszej fazy play-off i tego, jak szybko mój entuzjazm spalił na panewce.
22 kwietnia - pierwszy mecz ćwierćfinałowy w parze Zastal Zielona Góra – Czarni Słupsk.
Dawno nie pamiętam emocji, które towarzyszyły mi oglądając mecz
PLK, przed telewizorem.
Każde pytanie domowników lub dzwonek w telefonie – powodował u mnie niemałe zdenerwowanie, bo musiałem odrywać wzrok od tego widowiska. W tym meczu było wszystko!
Choć, w statystykach zobaczymy tylko pojedynek dwóch strzelców Waltera Hodge'a oraz Stanley'a Burella. Lider Zastalu rzucił ekipie ze Słupska 31 punktów, a rozgrywający gości miał na swoim koncie o dwa punkty mniej.
Długo nie czekając, na komunikatorze wyraziłem swoją radość Stingerowi z poziomu, jaki przyszło oglądać nam w
PLK. Na tyle poniósł mnie entuzjazm, że mecz pomiędzy Zastalem, a Czarnymi określiłem, że ten mecz niewiele odstaje widowiskiem na parkiecie od meczy wprost z najlepszej ligi świata.
Jeszcze tylu radości przy oglądaniu
PLK, wierzcie – nie miałem! Z tego wszystkiego, moje myśli zawędrowały tak daleko, że wierzyłem, że taki poziom widowiska na parkiecie zostanie podtrzymany w każdej z par, grających w play-off.
Stingerowi napisałem również bardziej żartem, że w
PLK sezon zasadniczy powinien zostać zniesiony i powinna być rozgrywana tylko faza play-off, by oglądać tak wyrównany i emocjonujący poziom meczy ???? .
W obu kwestiach nasze zdanie się zgadzało, a jednak nadeszły kolejne mecze i radość z oglądania
PLK, w moim odczuciu, znacznie się zmniejszyła...
TVP oraz
PLK TV kibicom polskiego basketu nie zaserwowała ani jednego meczu z ćwierćfinałowego pojedynku Asseco Prokom Gdynia – AZS Koszalin.
W pomeczowych relacjach oraz wypowiedzi fanów obu zespołów, nie widziałem wielkich wpisów „oh i ah”, więc myślę, że poziom mojego komentarza powinien utrzymać odpowiedni poziom obiektywizmu.
Pozostałe mecze już nie wzbudziły we mnie takich ogromnych radości z oglądania transmisji.
Polską koszykówkę śledzę ... będzie to już blisko dwucyfrowej ilości lat, więc tak, jak zmienny jej poziom, tak i szansa sięgnięcia po złoto w sezonie 2011/2012 przez Asseco Prokom Gdynia znacznie się zmieniła.
Ktoś wierzył przed piątym mecze, że Trefl tego dokona i nie pozwoli świętować Prokomowi koronacji na ich parkiecie?
Zdecydowanie tak. Najwięksi optymiści, zagorzali fani i pewnie kilka osób z rodziny Kowalskich oraz Nowaków.
Ja do dziś mam przed oczami sytuację, w której Łukasz „walę tróję” Koszarek, w ostatnich sekundach meczu, pudłuje rzut spod samej obręczy bez obrońcy, w czwartym meczu. Dokładnego stanu wyniku nie pamiętam, ale, gdyby akcja okazała się celna, to Trefl miałby wtedy bodajże stratę zaledwie dwóch punktów.
D rozgrywającego Trefla, w tej rywalizacji, ale i w pozostałych meczach play-off oraz sezonu zasadniczego nie można mieć żadnych pretensji. Kompletnie żadnych!
W obecnym sezonie, jest najlepszym polskim koszykarzem, który gra w naszej lidze.
W finałowej rywalizacji najwięcej zawodzi Filip Dylewicz.
Skrzydłowy, który spędził sześć sezonów w Prokomie razi nieskutecznością w ataku.
Z gry ma celne 22 rzuty na 72 oddane próby, co daje średnią 30%. Dla porównania, w półfinałach przeciwko ekipie ze Zgorzelca, „Dylu” grał ze średnią z gry na poziomie 43%.
I nikt mi nie powie, że tak niski poziom skuteczności skrzydłowego z Sopotu, to efekt gry obronnej rywali. Naprzeciwko niego, w sporej ilości minut gra Donatas „NBA” Motiejunas. Obu koszykarzy łączy jedno – słaba obrona, w grze jeden na jednego.
Tyle co rzucają, tyle samo oddają, więc oglądając dzisiejsze – piąte spotkanie finałowe, rozmyślałem sobie nad kwestią psychiczną liderów z Sopotu.
Wspomniałem o tym, że Dylewicz grał dla obecnego Asseco Prokomu Gdynia, a wcześniej Prokomu Trefl Sopot, zdobył z tym zespołem aż sześć tytułów Mistrza Polski.
Czy grając teraz przeciwko swojemu byłemu klubowi, Filip Dylewicz kolokwialnie mówiąc – nie spalił się psychicznie?
Obserwując przebieg jego kariery, ktoś może mnie wyśmiać. Przecież „Dylu”, w decydujących meczach finałowych, gdy grał przeciwko drużynie Turowa, „odpalał” trójki z „plecaka” i skutecznie tym podcinał skrzydła swoim rywalom.
Jednak presja i podteksty, w aktualnej rywalizacji jest znacznie więcej.
Idąc dalej. Charakter Dylewicza i Koszarka. W kilku momentach widać, że zgrzyta na parkiecie.
Są to niuanse, ale jednocześnie pokazujące, że obaj czują się liderami swojego zespołu na parkiecie.
Po swoich błędach reprezentanci Polski nie wysłuchują krzyków od kolegów z zespołu, jednak gdy błąd popełnia ktoś spoza w/w dwójki, gestykulacja rękoma oraz słowne – dosyć często padały ostre słowa. Najbardziej uwidacznia się, to w momencie, gdy Trefl ma przestój i ktoś spoza dwójki Koszarek – Dylewicz popełni stratę, wtedy się zaczyna. Nie wszyscy są tak doświadczeni i pewni swoich umiejętności. Dla mnie zagadką jest Łukasz Wiśniewski, po którym chyba najbardziej widać, jak zżarła go presja o złoto. Niczym nie przypomina koszykarka z rundy zasadniczej.
Harmonię w Treflu widać najbardziej, gdy tej ekipie wychodzi wszystko i wszystko „wchodzi”, dobijając rywala, wtedy obaj liderzy nie czując podirytowania, pozwalają grać kolegom bez nerwów.
Obserwując ten zespół, uwidacznia się różnica w charakterach obu koszykarzy. Koszarek, gra jak na prawdziwego lidera przystało. Kreuje zawodników, penetruje i bierze ciężar gry na swoje barki.
Dylewicz? W dzisiejszym meczu przypominał mi bardziej zawodnika pokroju Łukasza Majewskiego, niżeli tak doświadczonego skrzydłowego, który rozgrywał sporo meczy w Eurolidze, a na naszych parkietach zebrał sześć złotych medali. Nic „nie siedziało”, a on usilnie próbował oddawać rzuty, mając kolegów obok, na czystej pozycji – on nadal rzucał...
Dziś Filip z gry miał skuteczność 4/17! Choć, w ważnym momencie meczu trafił celnie z dystansu – to jednak mimo wszystko, Trefl potrzebuje tego zawodnika – grającego z jajami!
Koszarek i Dylewicz zapewne mają szacunek wobec siebie, więc Łukasz nie zbierze się w sobie i nie powie do swojego kolegi: graj twardo jak facet z jajami – patrz, jak to robię ja i się ucz!
Jednak ktoś musi Filipowi zwrócić koniecznie uwagę. Szczęście, że połowę roboty za Dylewicza wykonał dziś nieoczekiwanie... Marcin Stefański. O wiele bardziej przyjemniej i ciekawiej oglądało się tego koszykarza od Dylewicza, który swoim „CV” zżera „Stefana”.
Stefański pomimo braku przewagi wzrostu pod koszem, potrafił wręcz ośmieszać swoimi zagraniami znacznie wyższego od siebie, Adama Łapetę pod jego koszem.
Filipie oglądnij powtórkę z meczu i zobacz, że pod koszem też można grać w ataku.
Skoro mowa o Stefańskim, który wyszedł w pierwszej piątce – to trzeba zauważyć, że Karlis Muiznieks odrobił zadanie domowe i zaczął wprowadzać mądrzejsze zmiany.
3:2 i co dalej? Nie, nie, to nie wynik meczu
Polska –
Grecja. Euro2012 coraz bliżej, o piłce coraz głośniej, a finał
PLK nadal w cieniu...
W szóstym meczu, to Trefl będzie miał przewagę parkietu. Przewaga parkietu, w piątym meczu nic nie dała. Przecież dla wielu obserwatorów i ekspertów naszej ligi, to już miało być ukoronowanie Asseco Prokomu Gdynia przed ich widownią. Czyżby zespół z Gdyni poczuł się już mistrzami przed tym meczem?
Nikt zapewne tego nie potwierdzi. Choć, w ich grze było widać momentami brak szacunku do rywala.
Psychika...
Radość fanów, koszykarzy, działaczy, mistrzowska feta, szampan, fajerwerki... Wszystko zostaje odłożone... na czas nieokreślony.
Trefl uciekł spod topora. Prokom się pogrążył. Jak wypośrodkować ten stan rzeczy, w obu zespołach?
Odpowiedź niby jasna, bo brzmi doprowadzić do remisu na 3:3. Wiele może, w tym pomóc przewaga parkietu Trefla Sopot. Ten finał już tak zmienił swój bieg, że to wcale nie jest nierealne, a staje się ogromną szansą, by dobić rywala i sięgnąć po złoto.
Po upragnione złoto dla Trefla Sopot, by przypieczętować ich całosezonową walkę. Trefl przez niemalże cały sezon zasadniczy, potwierdzał i zbierał opinię, że są zespołem zgranym i kompletnym, który jest gotowy zdetronizować Asseco Prokom.
Jeśli zespół z Sopotu, nie dokona tego, w tym sezonie, to możemy zapomnieć, by ktoś w przeciągu najbliższych 3-5 sezonów był w stanie odebrać złoto Asseco Prokomowi.
Przed rozpoczęciem rywalizacji, mówiłem sobie, że to dla mnie 50/50. Przy 3-1, nieco zgłupiałem. Jednak coś mnie wewnątrz uspokaja. Publiczność.
Prokom grał u siebie piąty mecz? Znając rozpiskę meczy finałowych – nie musiałem się zastanawiać. Przeciętny Kowalski, oglądając mecz, gdy komentator mówi, że gospodarzem jest Porkom – może wpaść w zakłopotanie. Bo co z tego, że grają u siebie, skoro przez większość niż ponad pół meczu, to bardziej było słychać kibiców z Sopotu.
Co w przypadku, gdy Trefl wygra szósty mecz i stając przed szansą po złoto – wykorzysta ją?
Dla ligi, to powinno mieć dobre znaczenie. „Niedzielny” kibic, słysząc w wiadomościach, że Asseco Prokom zostaje Mistrzem Polski po raz 69, zareaguje: I znowu oni... ale ta liga jest słaba.
Tej lidze potrzebne jest „świeże powietrze”, niczym Brise w ToiToi na Woodstocku.
Liga nie może mieć jednego pretendenta, by już przed sezonem wałkować, że to zespół, który powinien 70 raz zgarnąć złoto.
Działacze Ligi powinni i tak złoty medal wysłać do Zielonej Góry. Młody zespół, a wg.mnie
PLK marketingowo zyskała o wiele więcej niż od zespołu grającego w Eurolidzie i VTB.
Zapytasz niedzielnego kibica o Waltera Hodge'a możesz być pewien, że ta osoba się nawet nie zająknie.
Gdy zadasz drugie pytanie, „co wiesz o Zastalu”? Wiem, że mieli w składzie zawodnika z NBA.
Prokom, w porównaniu z Zastalem, miał ich mnóstwo. Jednak Prokom ma na tyle obsadzoną markę w Polsce, że bez większych sensacji były przyjmowanie takie transfery.
Zastal sprzedawał, to wszystko w ładnej, medialnej otoczce, a liga korzystała.
Zatem Trefl od zera i tak się stał już dla mnie bohaterem, w tym finale, bo skazywani na porażkę, zachowują szansę na złoto.
Od zera do bohatera i z powrotem. Z zespołu, który kompromitował się stylem gry od
PLK po Euroligę, w play – off pokazali prawdziwą moc. Moc, która gasła w czwartym meczu w Sopocie, który gospodarze przegrali na własne życzenie. Piąty mecz, wygrana Sopotu. Prokom – dla wielu – nie dopiął formalności. Jeśli doprowadzą do siódmego meczu. Nawet, w przypadku, gdy na ich szyjach zawiśnie złoto, bohaterem i tak zostanie Trefl...
PS. Byłem osobą, która typowała over 154 i +8 Trefl, przed meczem. Choć również liczyłem, że Prokom dopełni formalności i swój artykuł ze swoimi przemyśleniami, miałem zamknąć po piątym spotkaniu, na Wasze nieszczęście będzie miał on kontynuację.
Jakie są Wasze opinie?
Telegraficzny skrót:
Największy wygrany ligi : Zastal Zielona Góra
Kompromitacja sezonu : PGE Turów Zgorzelec
Odkrycie sezonu : Adam Waczyński
Constant: sędziowanie. Tyle błędów, w meczach finałowych. Sędzia człowiek – rozumiem. Sezon zasadniczy – niech nabierają doświadczenia. W walce o złoto takie „byki”. Dokąd zmierza ta liga, skoro takie gafy strzelają sędziowie międzynarodowi!
Typplejer