Dotarliśmy do finału konferencji, w którym zmierzą się dwie najlepsze drużyny regular season. Obie przed sezonem były teoretycznie zdecydowanie przed resztą stawki na wschodzie i udowodniły to już w jego trakcie. Każdy, kto choć trochę śledzi NBA wie, jakie problemy przeżywała (nadal przeżywa?) Indiana. Nieporozumienia wewnątrz ekipy, która wcześniej zawsze stanowiła monolit, przyjście Turnera, wybryki łóżkowe Georga czy „kradzież” talentu Hibberta to tylko niektóre z problemów Pacers. Mimo to, potrafili oni uporać się z bądź co bądź najsłabszą drużyną playoffs, Atlantą w pierwszej rundzie, po czym wysłali na wakacje Wizards i naszego pieroga (kiełbasę?) Marcina Gortata. Na pewno większość forumka i całej Polski była w tej konfrontacji za Czarodziejami, ale wygrała jednak drużyna dojrzalsza i równiejsza na przestrzeni całej serii z czego ja osobiście się cieszę. Być może to, że Indiana ma od pewnego czasu pod górkę i wszystko przychodzi im z ogromnym trudem zadziała w potyczce z Heat na korzyść tego teamu? Nie raz i nie dwa mieliśmy przypadki w historii sportu, że to, co najpiękniejsze rodzi się w bólach. Atmosfera w zespole jest na pewno lepsza niż miało to miejsce kilka tygodni temu. Roy Hibbert ma przebłyski dobrej gry i potrafił momentami znów być postrachem w pomalowanym. To powoduje, że Indiana może patrzeć w niedaleką przyszłość z umiarkowanym optymizmem.
Heat, jak to Heat... Można powiedzieć, że dwie rundy przeszli mając zaciągnięty ręczny, a jak tylko pojawiały się chwile zagrożenia to potrafili natychmiast reagować i zwiększać intensywność szczególnie w defensywie. LeBron tak naprawdę zagrał jeden mecz w serii z Nets, w którym z ręką na sercu można powiedzieć, że się w 100% zaangażował. Zrobił w to w tym najbardziej odpowiednim momencie bo w game 4 przy prowadzeniu Miami w serii 2-1. Mistrzowie przeciwko Nets sprawiali wrażenie pewnych siebie i mających wszystko pod kontrolą. Przynajmniej ja doszedłem do takiego wniosku. Pierwszą rundę z Bobcats pominę bo tu nie ma o czym mówić. Bez Jeffersona, Bobki nie były nawet zespołem mogącym wprawić Heat w atmosferę playoffs.
No dobrze, to tak drogą wstępu do tego, co nas czeka już niebawem. Zdecydowana większość ludzi mająca styczność z NBA na co dzień czy też jej nie mająca stawia w roli zdecydowanego faworyta Miami Heat. Już teraz można zauważyć tendencję, która wyraźnie wskazuje kto ma w tej serii rozdawać karty. No właśnie. Czy słusznie? Wg mnie niekoniecznie. Myślę, że niektórzy mają krótką pamięć i zapominają, jak bardzo dla Miami niewygodnym rywalem są Pacers. Jeśli brać pod uwagę bilans spotkań z ostatnich dwóch lat pomiędzy tymi ekipami to mamy remis 7-7. Dlaczego dwa sezony? Bo Indiana stała się realnym zagrożeniem i contenderem właśnie od sezonu 2012-13. Rok temu w finale Wschodu, Heat pokonali Pacers 4-3. W tym sezonie ich bilans w regularze to 2-2. Oczywiście nie można tych ostatnich wyników brać za wyrocznię i wskazywać, jako znaczący argument za wyrównaną serią, ale te rezultaty z pewnością naświetlają trudności, jakie LeBron i spółka napotykają w starciach z Indianą. Skąd te trudności? Przede wszystkim brak odpowiedzi na frontcourt Indiany, a w szczególności Roya Hibberta, który zawsze sprawiał Miami wiele problemów. Myślę, że kluczową sprawą dla zespołu Franka Vogela będzie właśnie postawa tego zawodnika bo nie ma co się oszukiwać, bez jego punktów i markowej defensywy Pacers polegną. Mistrzowie zawsze mają problemy z ekipami, które dysponują klasycznym wielkim centrem i tak jest w przypadku Indiany. Hibbert do połowy sezonu prezentował się bardzo dobrze, ale od pewnego (dłuższego) czasu utracił wszystkie swoje walory i stał się graczem, który przeszkadzał, w grze, a nie ją napędzał. Jego minuty w końcówce RS zostały ograniczone do minimum, a i w pierwszej rundzie z Atlantą, Hibberta na parkiecie „nie było”. Poza drobnymi wyjątkami (game 7) Roy zaliczał fatalne występy, a reagować musieli nawet jego koledzy z zespołu m.in. West, którzy publicznie wypowiadali się o tym, jak bardzo potrzebują swojego podkoszowego, by móc osiągnąć zakładane cele. Hibbert przebudził się w serii z Wizards i co prawda nie były to notorycznie dobre występy to na pewno był zdecydowanie bardziej zaangażowany w grę zespołu. Potrafił rzucić w jednym spotkaniu nawet 28 pkt, zbierał! i nawet blokował co w czasie jego długiego letargu było nie do pomyślenia. Takiego Hibberta Indiana potrzebuje przeciw Miami. Agresywnego na tablicach, aktywnego w ofensywie, wymuszającego faule i skupiającego na sobie uwagę defensywy tak, by ewentualnie obwód mógł w odpowiednich momentach przejmować pałeczkę. W obronie Roy wciąż jest graczem, który ma bodajże najlepszy współczynnik, jeśli chodzi o chronienie obręczy także jeśli on będzie w formie śmiem twierdzić, że cała Indiana będzie w stanie się postawić Miami. Poświęciłem temu zawodnikowi najwięcej czasu, ale to tylko i wyłącznie z tego powodu, że jeśli Pacers marzą o czymś więcej niż finał konferencji (a marzą) to muszą w dużej mierze liczyć na swojego wielkoluda na którego w Miami nie ma odpowiedzi. Miał być Oden, ale z jego zdrowiem jest delikatnie mówiąc nie najlepiej. Idąc dalej... West ze swojego stałego wysokiego poziomu nie schodzi nigdy, Stephenson jest zawodnikiem, którego trudno rozgryźć i nigdy nie wiadomo co strzeli mu do głowy, ale na pewno jego postęp widać gołym okiem. Hill dla mnie jest po prostu za słaby na tą ekipę, ale na jego pozycji w Miami, Chalmers nie jest postacią, która mogłaby zdominować ten matchup. No i George, George, który zawsze na mecze z Heat się motywuje i potrafi wykrzesać z siebie to, co najlepsze. Nie ma co ukrywać, że bez jego dobrej postawy Indiana również nie ma co liczyć na cokolwiek, ale uważam, że akurat ten gracz stanie na wysokości zadania, co już nie raz potwierdzał. Ławka w Indianie w porównaniu do zeszłorocznych playoffs to też w mojej opinii plus dla tego zespołu. Bo jeśli napiszę, że w tamtej drużynie jedynie Augustin coś wnosił pozytywnego i to też nie zawsze to nie będzie wcale dużą przesadą. W tej chwili jest przede wszystkim CJ Watson, który zawsze wnosi trochę energii i nowych rozwiązań. Jest Scola, który, gdy ma dobry dzień potrafi czynić cuda w middle range, aczkolwiek jest strasznie niestabilny i stąd moje obawy co do jego osoby. Lepszy niż rok temu Mahinmi no i... Turner, którego przemilczę bo póki co nie zasłużył, bo cokolwiek tym bardziej dobrego o nim napisać. Nie ma co ukrywać, że ławka Pacers nie powala i ciężko stwierdzić, jak będzie wyglądać na tle Heat, ale zapewne niemrawo.
Co do Miami nie będę tu się rozpisywał aż tak bardzo bo każdy wie na co stać LeBrona. Ten człowiek potrafi wejść na poziom nieosiągalny dla innych zawodników, ale George udowadniał już, że stać go na choć częściowe ograniczenie poczynań Jamesa. Wade gra bardzo ekonomicznie, co nie może dziwić bo jego kolana są pod stałą i kompleksową obserwacją. Na pewno ze względu na jego dotychczasowy styl gry dość szybko się starzeje i trudno przewidzieć do czego jest zdolny. W ostatnim spotkaniu z Nets pokazał jednak, że potrafi być wiodącą postacią zespołu i choć zdarza mu się to coraz rzadziej to wciąż jest to niesamowicie groźny zawodnik. Wciąż zastanawiam się jak będzie wyglądało krycie Hibberta bo Bosh już pokazał, że nie jest w stanie tego robić. Tymczasem w serii z Nets całkowicie pomijany w rotacji został Haslem, który być może zostanie wskrzeszony, jako jedna z opcji defensywnych. Jest jeszcze Andersen, ale z kolei ten Pan ma problemy z kolanem i nie wyglądał, by był w swojej najwyższej formie z Brooklynem. Wbrew pozorom Miami też ma swoje problemy, a ich ławka potrafi mieć przestoje. Są co prawda Allen, który w tych najcięższych momentach nie zawodzi, Cole, Lewis czy Jones, ale moim zdaniem Ci zawodnicy nie gwarantują wystarczającej przewagi na tle Indiany, która pozwalałaby spać spokojnie Heat.
Jest jeszcze aspekt psychologiczny, który często się bagatelizuje przy jakichkolwiek przewidywaniach, czy typach. Tutaj też można patrzeć z perspektywy dwóch stron. Heat wygrali dwa mistrzostwa z rzędu i zapewne mają chrapkę na trzecie i o braku motywacji w tym przypadku nie ma mowy. Pacers już rok temu byli świadomi, jak mało im brakuje, by zdetronizować Heat z piedestału. Zabrakło niewiele, a patrząc na ich historię spotkań i ambicjonalne podejście do tej rywalizacji można przypuszczać, że kolejny raz poprzez ogromną motywację i wolę walki będą w stanie podnieść rękawice i pokusić się o przynajmniej wyrównaną serię. Ostatnia już kwestia to przewaga parkietu, która w niektórych przypadkach nie oznacza zbyt wiele. Jednak wszyscy ludzie związania z organizacją Pacers już kilka miesięcy temu u progu sezonu zapowiadali, że chcą być w uprzywilejowanej pozycji w razie finału konferencji. Pacers mimo wielu napotkanych trudności swój cel osiągnęli. W przypadku Game 7 to oni będą gospodarzem decydującego spotkania. Oczywiście do tego daleka droga, ale w poprzednim sezonie być może właśnie tego zabrakło, by wysłać Heat na przedwczesne wakacje.
Podsumowując, wciąż uważam, że faworytem w serii pozostają Miami Heat, ale również twierdzę, iż będzie to wyrównana konfrontacja. Ostatecznie nie będzie dla mnie żadną wielką niespodzianką, jeśli to Ci słabi Pacers, mający odpaść w pierwszej rundzie z Hawks z head coachem, który podobno był przez chwilę nawet na wylocie awansują do finałów NBA. Koniec końców niech zwycięży widowisko i oby ta seria była SERIĄ.
Powyżej wyraziłem mój pogląd oczywiście na całą tą batalię, ale idąc tym tropem mój typ na pierwsze spotkanie wędruje w kierunku gospodarzy. Nie po to Indiana chciała za wszelką cenę mieć przewagę parkietu na starcie rywalizacji z Heat, żeby już w pierwszym meczu w łatwy sposób ją oddać. Dla mnie close game.
Indiana Pacers - Miami Heat
Pacers +2,5
1,971
Pinnacle