Szejkowie weszli do gry
Trwa arabska rekonkwista Europy. Kolejnym jej polem, obok lotnictwa, stał się futbol. Coraz większej liczbie europejskich klubów piłkarskich będzie trudno obejść się bez pieniędzy znad Zatoki Perskiej
Najnowsza oferta to 1,5 mld funtów za Arsenal. Dziennik „The Telegraph” twierdzi, że tyle daje konsorcjum inwestorów z Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ale londyński klub, którego wartość w kwietniu tego roku amerykański „Forbes” szacował na nieco ponad 1,3 mld funtów, oświadczył, że nie jest na sprzedaż, a amerykański miliarder Stan Kroenke, jego główny udziałowiec, zamierza pozostać w Arsenalu przez długi czas. Najwyraźniej kwota, jaką mógłby obecnie uzyskać (830 mln funtów), nie robi na nim wrażenia.
Gdyby jednak doszło do przejęcia klubu, byłaby to największa taka transakcja na piłkarskim rynku, warta niemal dwa razy tyle, ile rekordowy – jak dotychczas – zakup klubu Manchester United przez miliardera z Florydy Malcolma Glazera (790 mln funtów w 2005 roku). Kto wie, czy szybciej nie dojdzie do przejęcia Liverpoolu FC przez Ooredoo, bogatego, kontrolowanego przez rząd telekomu z Kataru. Koncern chce kupić większościowy pakiet udziałów w należącym do amerykańskiej Fenway Sports Group klubie, którego wartość szacuje się na 670–700 mln funtów.
Od kilku lat trwa ekspansja arabskich inwestorów, głównie znad Zatoki Perskiej, na uznawanym przez wielu analityków za najlepszy na świecie angielskim rynku piłkarskim, choć także na hiszpańskim, francuskim, a ostatnio włoskim (AS Roma). Angażują w wybrane kluby ogromne kwoty, zwłaszcza zaś w zasilenie ich wybitnymi piłkarzami, żeby jak najszybciej sięgnęły po piłkarskie trofea w Europie.
Tak było choćby z Manchesterem City (MC), kupionym w 2008 r. za 230 mln funtów przez szejka Mansoura bin Zayeda Al Nahyana z Abu Zabi. Klub był w finansowej ruinie, trzy lata potem MC po raz pierwszy grał w intratnej Lidze Mistrzów, zdobył
Puchar Anglii, a w następnym sezonie odzyskał (po 44 latach) tytuł mistrza kraju. Szejk w samych nowych piłkarzy zainwestował 452 mln funtów. Ponad 350 mln dolarów wydał na takich graczy Nasser Al-Khelaifi, prezes klubu Paris Saint-Germain (PSG), który w połowie 2011 r. kupił fundusz Qatar Sports Investment za 130 mln euro. PSG dotarł do ćwierćfinału tegorocznej Ligi Mistrzów i było o nim głośno jak nigdy dotąd. Zagra w kolejnym sezonie
LM, bo po 18 latach zdobył mistrzostwo Francji.
Inwestorzy z Bliskiego Wschodu mają coraz większy wpływ na europejski rynek piłkarski. Jak mówi Dan Jones ze Sports Business Group, należącej do doradczo-audytorskiej firmy Deloitte, gdy gospodarki Starego Kontynentu zmagają się z presją recesji, apetyt klubów na pieniądze inwestorów spoza Europy rośnie z roku na rok. Dzięki nim mogą się rozwijać i wzmacniać. Z kolei dla środkowowschodnich firm i funduszy futbol, z jego popularnością i jakością prezentowaną przez czołowe ligi europejskie, jest świetnym narzędziem biznesowym do eksponowania i zwiększania rozpoznawalności arabskich marek (np. linii lotniczych Emirates czy Qatar Airways), promowania turystyki w tych krajach, a także supernowoczesnej infrastruktury sportowej nastawionej na najlepsze kluby i graczy świata. Z takiej infrastruktury w Dubaju korzysta m.in. Bayern Monachium podczas zimowych obozów treningowych.
Inwestorzy z Emiratów są głównie zainteresowani komercyjną stroną futbolu (sponsoringiem, organizacją turniejów, Royal
Football Fund wykupuje prawa do młodych piłkarzy z Afryki, Ameryki Łacińskiej i Europy), natomiast inwestycje katarskie mają realizować także narodowe cele. W szczególności zaś propagować futbol jako najlepszy sport do budowania tężyzny fizycznej Katarczyków, a dzięki organizacji mundialu w 2022 roku pokazać, że Katar jest nie tylko czołowym producentem płynnego gazu ziemnego, ale także atrakcyjnym kierunkiem turystyki sportowej.
Początkowo nieśmiałe, jak np. nabycie średniej klasy klubu Fulham przez egipskiego biznesmena Mohameda Al-Fayeda w 1997 roku za 6,25 mln funtów, arabskie inwestowanie w piłkę nożną nabrało rozmachu w kolejnej dekadzie, przenosząc się na bardziej utytułowane kluby. Także w innych niż angielska ligach. Największym problemem są
Niemcy, bo tamtejsze regulacje nie pozwalają zagranicznym inwestorom na przejęcie kontroli nad klubem piłkarskim. Oprócz drugoligowego TSV 1860 Monachium, w którym 49 proc. udziałów ma jordański przedsiębiorca Hasan Abdullah Ismaik, w żadnym innym klubie niemieckim nie ma arabskich inwestorów.
Niemcy krytycznie patrzą na ich zaangażowanie w europejski futbol. Hans-Joachim Watzke, prezes Borussii Dortmund, mówi wręcz, że takie finansowe zastrzyki są nie fair wobec dobrze zarządzanych klubów, które ich nie otrzymują. Stwarzają przewagę, która nie wynika z gry na boisku. Nowi właściciele klubów powinni więc być cierpliwsi w oczekiwaniu na piłkarskie sukcesy. Wtóruje mu Aurelio De Laurentiis, prezes klubu SSC Napoli. Jego zdaniem szejk Mansour kupił Manchester City dla osobistego kaprysu.
– Wielkie pieniądze nie gwarantują sukcesów w piłce nożnej, jeśli więc zacznie ich brakować, szejk kupi sobie nową zabawkę – mówi De Laurentiis.
Być może tak się stanie. Kolejny klub otrzyma wtedy finansowe wsparcie i – jak MC – wdrapie się na piłkarski szczyt. Choćby na jeden sezon. Futbol wymaga widowiskowości, czyli gwiazd, inaczej nie przyciągnie widzów. A pieniądze mają dziś inwestorzy spoza Europy.
I mają już Manchester City, Fulham, Nottingham Forest, Hull City. Teraz przymierzają się do Arsenalu i Liverpoolu, a mówi się, że mają też chrapkę na utytułowany Manchester United. W Hiszpanii należy do nich Malaga CF i Getafe CF, a podobno kupno kolejnego klubu negocjuje tam saudyjska firma Al-Marabie. Paris Saint-Germain przejął fundusz Qatar Sports Investments szejka Tamima bin Hamada Al Thaniego, zaś AS Romą zainteresowany jest jordański szejk Adnan Adel Aref al Qaddumi al Shtewi.
Nie chcemy kupić Arsenalu, by robić na nim pieniądze, ale by w niego inwestować – twierdzi cytowane przez „The Telegraph” anonimowe źródło w konsorcjum, które chce przejąć klub. Ale każda inwestycja wcześniej czy później powinna się zwrócić. W przypadku Arsenalu, podobnie jak Liverpoolu, najlepszym zwrotem byłby udział w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Ale przepustką do niej i rywalizacji z Barceloną, Realem Madryt, Bayernem Monachium czy PSG jest miejsce w pierwszej czwórce angielskiej
Premier League. Szansę na nie zwiększyliby wybitni piłkarze, których angielskie kluby musiałyby dokupić. Arsenal i Liverpool, którym ostatnio nie wiedzie się najlepiej, potrzebują więc – jak twierdzą brytyjscy analitycy – efektywniejszego zarządzania i mocnego doinwestowania.
Arabskie konsorcjum czeka więc na ruch udziałowców Arsenalu. Tymczasem klub podpisał nowy pięcioletni kontrakt z Emirates Airline wart 150 mln funtów, obejmujący sponsorowanie koszulek piłkarzy i kontynuację prawa do nazwy 60-tysięcznego stadionu klubu (Emirates Stadium). Zarówno za linią lotniczą, jak i za konsorcjum starającym się o Arsenal stoją rządowe fundusze Dubaju.
– Sponsoring to podstawowy oręż w podboju europejskiego futbolu przez arabskich inwestorów i często wstęp do przejęcia klubu – mówi Łukasz Buława, ekspert Deloitte.
Rozpoczęły go Emirates, pierwszym beneficjentem został Arsenal (w 2004 r.), ale hasło „Fly Emirates” mieli lub wciąż mają na koszulkach także piłkarze AC Milanu, Realu Madryt, PSG, Hamburger SV i Olimpiakosu Pireus.
Inwestorzy znad Zatoki Perskiej są mile widziani nawet przez kluby, które unikały korporacyjnego sponsoringu. Swój 111-letni zwyczaj złamała w 2010 r. FC Barcelona, której sponsorem za 150 mln euro została Qatar Foundation. Sponsorskie pieniądze pomagają klubowi utrzymywać tak drogich graczy jak Lionel Messi, a PSG zgłaszać zainteresowanie gwiazdorem Cristiano Ronaldo. Ale największy sponsorski kontrakt ma od 2011 r. Manchester City. Podpisał go z Etihad Airways. Za logo przewoźnika z Abu Zabi na koszulkach zawodników i na koronie stadionu (Etihad Stadium), na którym grają, klub dostanie 400 mln funtów w ciągu 10 lat.
Arabskiej ekspansji na rynku piłkarskim w Europie służy też skupowanie praw do telewizyjnych przekazów na żywo meczów czołowych lig. Katarska Al-Dżazira płaci 90 mln euro rocznie za pokazywanie poprzez swoje kanały beIN Sport rozgrywek francuskiej
ekstraklasy Ligue 1 w latach 2012–2016. Nabyła prawa do transmisji hiszpańskiej la Ligi, włoskiej
Serie A, Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej w latach 2012–2015 i Euro 2016 we Francji (a przedtem Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie). Ale nie wszystko poszło tak gładko. Rządowej Qatar Investment Authority, której prezesem jest szejk Tamim bin Hamad Al Thani (właściciel PSG), nie udało się przejąć szwajcarskiej agencji Infront Sports & Media.
Ten gigant kontroluje prawa telewizyjne do mundialu, siedmiu europejskich federacji (w tym niemieckiej), kilku klubów (m.in. AC Milanu) i reprezentuje 120 posiadaczy takich praw, którzy dostarczają razem 2,3 tys. dni wydarzeń sportowych rocznie. QIA przegrała z londyńskim funduszem private equity Bridgepoint Capital, który zapłacił za agencję około 600 mln euro. Al-Dżazira zaś nie zdobyła brytyjskich praw do transmisji meczów angielskiej
Premier League. Przez dwa kolejne sezony będzie to robić BSkyB Ruperta Murdocha. Katarczycy zapowiedzieli, że spróbują za dwa lata. A jest się o co bić.
–
Premier League jest najbardziej widowiskową piłkarską ligą w Europie, dlatego wzbudza zainteresowanie inwestorów – mówi Buława.
Z ostatniego, podsumowującego sezon 2011/2012, rankingu Deloitte
Football Money League, klasyfikującego kluby według ich przychodów, wynika, że z dni meczowych największe przychody mają kluby angielskie (najwięcej, bo 5 mln euro, ma z meczu Manchester United), co oznacza, że to na ich stadiony przychodzi najwięcej widzów.
Zdobycie brytyjskich praw telewizyjnych do
Premier League byłoby dla inwestorów z Kataru prestiżową inwestycją. I przepustką do innych rynków, choćby rynku nieruchomości. Katarski szejk Abdullah bin Nasser Al-Thani, który kupił klub Malaga CF, zdobył wart 550 mln dol. kontrakt na budowę portu dla superjachtów w pobliskim kurorcie Marbella. Royal Emirates Group, która przejęła Getafe, liczy na budowę kompleksu SPA w dawnej arabskiej rezydencji Wadi Ash pod Granadą.
– Jeśli jesteś obecny w piłce nożnej, masz kontakt z całym światem – uważa Abdullah Ghubn, wiceprezes Malagi, a analitycy mówią, że arabscy inwestorzy używają futbolowej dyplomacji do dalekosiężnych celów.
Inwestorzy z Kataru i Emiratów stali się częścią europejskiej piłki nożnej. Będzie o nich jeszcze głośniej. Zwłaszcza gdy przejmą Arsenal, Liverpool, a może nawet Manchester United.
forbes.pl