>>>BETFAN - BONUS 200% do 400 ZŁ <<<<
>>> BETCLIC - ZAKŁAD BEZ RYZYKA DO 50 ZŁ + GRA BEZ PODATKU!<<<
>>> FUKSIARZ - 3 PROMOCJE NA START! ODBIERZ 1060 ZŁ<<<

Ciekawe artykuły

M 27,2K

madangelo

Forum VIP
Znak jakości Q
Dał remis z Chelsea i zwycięstwo ligowe nad Chievo. Ważne gole Fabio Ouagliarelli przypomniały mądrość przysłowia: cudze chwalicie, swego nie znacie.
Podczas letniego mercato Juventus na gwałt poszukiwał do ataku gwiazdy międzynarodowego formatu. Na początku padały duże nazwiska, z Holendrem Robinem van Persiem, Urugwajczykami Luisem Suarezem i Edinsonem Cavanim czy Czarnogórcem Stevanem Joveticiem na czele. Szybko okazało się, że były to jednak niedostępne góry i kolejne przymiarki sprawiały wrażenie robionych na siłę: żeby tylko kogoś kupić. Padło na Duńczyka Nicklasa Bendtnera, który w niczym nie wydawał się lepszy od napastników będących już w kadrze, jak Alessandro Matri, Fabio Quagliarella, a nawet Vincenzo Iaquinta.
Z szóstki snajperów do dyspozycji Antonio Conte w najgorszej sytuacji byli dwaj ostatni z wymienionych. Obu zresztą klub starał się pozbyć. Jednak Iaquinta nie dał namówić się na kolejne wypożyczenie, a transfer do innego klubu oznaczał dla niego rezygnację z gigantycznych zarobków gwarantowanych mu przez Juve jeszcze przez okrągły rok. Nic też nie wyszło z przymiarek wymiany Quagliarelli na Giampaolo Pazziniego, kiedy ten jeszcze był w Interze, choć akurat napastnik Bianconerich nie miałby nic przeciwko temu. W ten sposób po Napoli i Juventusie zaliczyłby kolejny wielki klub w biografii. Chcąc nie chcąc, został w Turynie i godził się na rolę rezerwowego. La Gazzetta delio Sport nie raczyła nawet umieścić jego zdjęcia i charakterystycznej notki w wydanym przed sezonem skarbie kibica. Quagliarella był i zarazem jakby go nie było.

Gol na Stamford Bridge to być może kolejny przełom w karierze Fabio Quagliarelli, który w tym sezonie miał być tylko żelaznym rezerwowym Juventusu.
W trzech pierwszych kolejkach pokazał się tylko na krótką chwilę, kiedy w meczu w Udine w 75 minucie zmienił Sebastiana Giovinco. Do Londynu pojechał jak na wycieczkę, mając niemal zerowe szanse na to, że podniesie się z ławki rezerwowych. Jednak Conte zaskoczył wszystkich i właśnie Quagliarellę wprowadził na boisko jako pierwszego. Juventus przegrywał 1:2, była 74 minuta, kiedy napastnik wszedł do gry, zatem niewiele czasu na zmianę złego wyniku. Dla Fabio jednak wystarczająco dużo. Po prostopadłym podaniu od Claudio Marchisio znalazł lukę między nogami Petra Cecha (później opowiadał, że bramkarz Chelsea jest tak wielki, że to była to jedyna możliwość) i trafił do bramki. Co więcej - gdyby po jego uderzeniu z półobrotu lewą nogą piłka nie odbiła się od poprzeczki, a wpadła w okienko, to powstałby problem z wybraniem piękniejszego gola tamtego wieczoru: czy Brazylijczyka Oscara, czy rezerwowego mistrzów Włoch.
Zresztą uderzenia, jakim w środę zachwycił piłkarski świat nowy pomocnik Chelsea, charakteryzują właśnie Quagliarellę. Jakby nimi była usłana jego droga do wielkiej kariery. Trudno zliczyć, o ilu to jego bramkach włoscy komentarzy mówili capolavoro (arcydzieło) i dodawali przymiotniki w stylu: incredibile, magnifico, impossibile, których nawet nie trzeba tłumaczyć. W ojczyźnie Quagliarella cieszy się opinią specjalisty od absolutnie wyjątkowych goli i tak jest od lat, kiedy grał w Sampdorii, Udinese, Napoli i Juventusie.

Już właściwie na dzień dobry z Juventusem strzelił cudownego gola piętą na Stadio Friuli i na razie zakończył swoje popisy w sobotę. Jego nożyce z Chievo to był następny z serii eurogoli. Zresztą akurat do Chievo ma szczęście. Dwa sezony temu w Weronie popisał się nie mniej efektowną przewrotką, a być może jeszcze większego wyczynu dokonał w barwach Sampdorii, kiedy bramkarza Chievo pokonał strzałem z ponad 40 metrów. To była najpiękniejsza bramka sezonu 2006-07.​
Napisać, że to napastnik kompletny, to napisać banał, w jaki niektórym trudno uwierzyć, ale tak jest! Quagliarella jako napastnik umie wszystko i ciut więcej. Wszystko, ponieważ świetnie odnajduje się w polu karnym, gdzie wysoko skacze i radzi sobie w pojedynkach główkowych albo w akrobatyczny sposób składa się do przewrotek i swojej specjalności numer jeden - strzałów z woleja, umie też ustawić się tam, gdzie spadnie akurat piłka. A ciut więcej, ponieważ niewielu jest napastników w Europie tak chętnie i tak dobrze strzelających z dystansu, i to z dużego dystansu.
Czasami mówi się żartobliwie i z przekąsem, ale nie bez racji, że Quagliarella brzydzi się brzydkich i banalnych goli. Bo goli w stylu Filippo Inzaghiego nie strzelił zbyt wielu i trudno zrozumieć, jak napastnik, który bezbłędnie trafia w nieprawdopodobnvch sytuacjach, potrafi spartolić te bardzo klarowne.

Do Juventusu przychodził w 2010 roku z Napoli, gdzie jakoś nie potrafił dogadać się z trenerem Walterem Mazzarrim. Zrobił tam miejsce dla Edinsona Cavaniego. Juventus wypożyczył go za 4,5 miliona i następnie dopłacił 10,5. Podczas pierwszego sezonu przeżył wzlot i upadek. Niemal do półmetka wszystko układało mu się znakomicie. W 17 meczach zdobył dziewięć bramek i był najskuteczniejszym piłkarzem zespołu. Zaimponował wiele razy, ale najbardziej w Catanii, gdzie sędzia nie uznał mu prawidłowo zdobytej bramki (piłka przekroczyła linię bramkową), a Quagliarella jak gdyby nigdy nic w następnej akcji strzelił tak, że już nie było wątpliwości. Dobrą passę przerwała kontuzja - w pierwszym meczu 2011 roku z Parmą zerwał więzadła krzyżowe prawego kolana. Z tą kontuzją, której leczenie zabrało mu długich sześć miesięcy, połączył się kryzys całej drużyny. I nawet nie pomogło ściągnięcie w trybie awaryjnym Alessandro Matriego z Cagliari.​
Kiedy powrócił do normalnych treningów, zastał inną rzeczywistość. W klubie rządził Conte, zmieniła się taktyka, rozrosła konkurencja o postać Mirko Vucinicia, wysokie notowania u trenera miał Matri, a u kibiców Alessandro Del Piero. Siłą rzeczy Quagliarella zajął miejsce w drugim szeregu i rzadko grał w podstawowym składzie. W sumie uzbierał 23 występy, w których tylko cztery razy trafił do siatki.
Drugoplanowa rola w klubie odebrała mu miejsce w reprezentacji. A i w niej miewał wielkie momenty. Jak na Litwie w eliminacjach Euro 2008, kiedy strzelił dwa gole - oczywiście piękne, zza pola karnego. Jak na Mistrzostwach Świata w RPA, kiedy w meczu o życie dla Azzurrich ze Słowacją wszedł na boisko w trakcie drugiej połowy i zrobił więcej niż wszyscy kadrowicze razem wzięci podczas całego fatalnego turnieju: wypracował gola Di Natale, sam efektownym lobem zaskoczył Jana Muchę, po jego strzale obrońca wybił piłkę z linii bramkowej i jeszcze sędzia nie uznał mu gola z powodu minimalnego spalonego. W styczniu skończy 30 lat, ma więc czas, żeby powiększyć reprezentacyjny dorobek.
Tym bardziej że od meczu z Chelsea rozpoczęło się jego drugie życie w Juventusie. Znów w roli bohatera pięknych goli, akcji i zwycięstw.

Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna (39/2012)​
 
darius010 1,3K

darius010

Forum VIP
Najgorszy scenariusz? Polski klub awansuje do Ligi Mistrzów

Skończyło się eldorado i dokładanie przez właścicieli pieniędzy. Powstanie nowoczesnych stadionów i Euro 2012 nie zwiększyły też znacząco liczby kibiców na trybunach tak jak w Niemczech po mistrzostwach świata w 2006 roku (w Polsce frekwencja wzrosła tylko o 6 proc. - do 8,8 tys. widzów na mecz). Z opublikowanego właśnie raportu firmy Ernst &amp; Young wynika jednak, że - paradoksalnie - kluby T-Mobile Ekstraklasy rozwijają się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Ich przychody wzrosły w 2011 r. o ponad 19 proc.

- Niełatwo jest znaleźć inną branżę, która rozwija się równie dynamicznie w czasie kryzysu finansowego - mówi Bogusław Biszof, nowy prezes zarządzającej rozgrywkami na najwyższym szczeblu spółki Ekstraklasa SA.

Przychody klubów wyniosły w ubiegłym roku (raport dotyczy roku kalendarzowego, a nie sezonu) 441,6 mln zł w porównaniu z 371,1-milionowymi wpływami odnotowanymi rok wcześniej. Największe generuje Legia Warszawa, która w ciągu ostatnich dwóch sezonów zwiększyła je dwukrotnie. Obecnie wynoszą one ponad 67 mln zł. Na drugim miejscu uplasowała się Wisła Kraków (ponad 64 mln zł), a na trzecim Lech Poznań (ponad 50 mln zł).

Na drugim biegunie znalazły się: Piast Gliwice (poniżej 3 mln zł), Pogoń Szczecin (prawie 6 mln zł), ŁKS (ponad 6,5 mln zł) i Podbeskidzie Bielsko-Biała (6,6 mln zł), co raczej nie powinno zaskakiwać, zwłaszcza w przypadku dwóch pierwszych klubów.

Tegoroczne beniaminki nie były przecież zasilane m.in. przychodami z transmisji telewizyjnych w Canal+. Co ciekawe, Piastowi udało się mimo to prawie potroić wartość przychodów w stosunku do poprzedniego roku, co jest zdecydowanie najlepszym wynikiem w zestawieniu.

Najważniejszą pozycją w przychodach wciąż są wpływy ze sponsoringu i reklamy, które wyniosły w 2011 r. 156,3 mln zł (36 proc. całości). Rok wcześniej było to 130,8 mln zł. Bardzo istotne są także przychody ze sprzedaży praw do transmisji TV. - Jeszcze kilkanaście miesięcy temu mecze ekstraklasy w telewizji miały szansę dotrzeć do nieco ponad miliona gospodarstw domowych w Polsce. Teraz swoim zasięgiem obejmujemy nawet 8 mln gospodarstw. Coraz więcej kibiców oczekuje wygodnego i elastycznego dostępu do meczów za pomocą smartfona, tabletu czy komputera - tłumaczy Biszof.

Niestety, wraz z przychodami klubów rośnie również ich zadłużenie. W sumie zamknęły poprzedni rok stratą w wysokości 119 mln zł (o 6 mln zł wyższą niż rok wcześniej). Konsekwencją są rosnące zobowiązania finansowe. Łączne zadłużenie polskich klubów wynosi obecnie ok. 645 mln zł (ponad 110 mln zł więcej niż w 2011 r.) W tym samym czasie ich aktywa wzrosły tylko o 27 mln zł (ok. 336 mln zł). Oznacza to, że statystyczny klub ekstraklasy posiada majątek, który pozwala na pokrycie jedynie połowy jego zobowiązań.

Twórcy raportu podkreślają ponadto, że w obecnym sezonie ekstraklasę czekają poważne biznesowe wyzwania. Rosnące przychody ekstraklasy są przede wszystkim efektem dobrej gry Legii i Wisły w Lidze Europy oraz działań restrukturyzacyjnych w kilku klubach, a nie poprawy frekwencji na stadionach czy lepszego zarządzania. - W tym roku nie mamy reprezentanta w rozgrywkach grupowych Ligi Europy, więc przychody klubów mogą nie być aż tak imponujące - mówi Krzysztof Sachs z Ernst &amp; Young (jeden z autorów opracowania). Jego zdaniem kluby potrzebują wzmocnień nie tylko na boisku, ale także w... działach marketingu i sprzedaży. Na dowód podaje przykład Niemiec, gdzie średnia sprzedaż klubowych koszulek dorównuje dziś średniej pojemności tamtejszych stadionów - 50 tys. W Polsce jest to - dla porównania - ok 4 tys. Niezbyt imponujący wynik, nawet biorąc poprawkę na mniejszą pojemność naszych obiektów.

- A przecież w całej Polsce tysiące ludzi identyfikuje się z klubami. Wystarczy spojrzeć na liczbę zarejestrowanych kart kibica. Legia ma ich prawie 200 tys. Lech zbliża się do setki. Podobnie Wisła. Spójrzmy zresztą na trybuny, gdzie niemal każdy kibic ma koszulkę lub szalik. Ile z nich zostało kupionych w oficjalnych sklepach. Kluby mają rozbudowane piony sportowe, ale na działach marketingu i sprzedaży do tej pory raczej oszczędzały - podkreśla Sachs.

Na koniec mówi, że - znów paradoksalnie - awans polskiego klubu do Ligi Mistrzów, na który czekamy od 16 lat, wcale nie musi wyjść ekstraklasie na dobre. - Może zachwiać konkurencję. Dziś mamy trzy do pięciu klubów zdolnych wygenerować roczne budżety w granicach 40-70 mln zł. Jeśli jeden z nich dostałby nagle dodatkowe kilkadziesiąt milionów od UEFA za udział w LM i mądrze je zainwestuje, to liga zrobi się nudniejsza, bo taki klub będzie przez kilka lat poza zasięgiem reszty. Będzie jak w Hiszpanii, gdzie rywalizacja o tytuł toczy się ostatnio tylko między Barceloną a Realem Madryt.

polskatimes.pl
 
edi8 9,1K

edi8

Forum VIP
Armstrong zakładał się o swoje wygrane:
&quot;Co grozi Armstrongowi? Pewnie mu oficjalnie odbiorą zwycięstwa w Tour de France, choć takie skreślania nie mają sensu. Dla statystyków, kibiców i komentatorów, bo już zainteresowani kasą mają o co walczyć. Czytam w depeszy Polskiej Agencji Prasowej, że dotkliwe mogą być finansowe konsekwencje dyskwalifikacji siedmiokrotnego triumfatora Wielkiej Pętli. Decyzje jeszcze nie zapadły, ale Francuska Federacja Kolarska zapowiedziała już w końcu sierpnia, że będzie domagać się zwrotu nagród wypłaconych Armstrongowi podczas Tour de France i innych imprez w tym kraju, których łączna suma wynosi 2,95 miliona euro. O zwrot jeszcze wyższej sumy – 7,5 miliona dolarów – występować będzie zapewne amerykańska firma SCA Promotion, w której Armstrong „obstawiał” swoje zwycięstwa w Tour de France. Po pierwszych doniesieniach o ewentualnym dopingu Amerykanina SCA zawiesiło wypłatę wygranego zakładu. Armstrong wystąpił jednak do sądu, który po długotrwałym procesie uznał w 2006 roku jego argumenty i w efekcie kolarzowi wypłacono łącznie 7,5 miliona dolarów. Zarządzający SCA Promotion Bob Hamman oświadczył, że jeśli oskarżenia potwierdzone zostaną na drodze sądowej, podejmie starania o odzyskanie tej kwoty.&quot;
http://starzyalejarzy.blog.pl/2012/10/12/wpadl-na-amerykanskiej-poczcie/
.
 
macieqleo 5,3K

macieqleo

Użytkownik
Harnaś jest sponsorem Widzewa Łódź, w którym gra 17-letni Mariusz Stępiński. Dlatego z jego koszulki usunięto logo piwa - ale dopiero po kilku meczach, które zagrał Stępiński, i tylko do maja 2013, kiedy zawodnik skończy 18 lat.
Słuszna decyzja?

Wirtualnemedia.pl
 
darius010 1,3K

darius010

Forum VIP
Co z tym Bońkiem? Wszystkich nas załatwi

Każdy mnie pyta, jak to będzie z Bońkiem. Nic nie będzie. Jedyne co uzdrowi, to... własne finanse.

Koleś z Włoch mówi, że on ostatnio zgłosił do Urzędu Skarbowego dochód 40 tys. euro (podobno jest tam do wglądu). No to jak facet z trójką dzieci i wnukami zarabia mniej ode mnie, znaczy, że jest na głodzie....

Tak, tak, to były żarty. Zbyszek chciałby uzdrowić futbol, i ja jestem za jego kandydaturą. Ale tylko tylko z jednego powodu. Nie było lepszej. Jako trener - klęska z Łotwą i ucieczka, nie tyle z Okrętu, co z Seszeli.

Jako właściciel Widzewa - zarzuty siedemnastu kupionych meczów przez ten klub. I niespłacone długi. Facet, który grał z łodzianami w Lidze Mistrzów, &quot;Grajek&quot;, zły najwyraźniej na &quot;Rudego&quot; mówi: &quot;Przez niego siedzę teraz na ławce&quot;.

Nie chodziło mu o ławkę rezerwowych, tylko ławkę oskarżonych...

Rudokracja - tak nazwałem nowe rządy w Polsce. Rudy premierem, rudy prezesem. Zupełnie mnie to nie przeszkadza, oby do przodu. Każdy kibic wierzy, że lekko los się odmieni. Ale co ma się odmieniać? Stadiony mamy. Piłkarze, hm, właśnie Lewandowski walnął gola Realowi, Legia liderem, Polonia redivivus, i na trybunach zero zabitych, w przeciwieństwie do wycieczek młodzieży po Tatrach...

Boniek jaki będzie? Na tle Laty - nieobecny. On lubi Europę, samoloty i co najgorsze - potakiewiczów. Jest to człowiek, który nie toleruje krytyki. Nie chcę mówić, że jest mściwy, ale pamiętliwy. Mogę sobie żartować, bo on wie, że ze mną żartów nie ma. Zibi Boniek. człowiek, który mówił, że wzorem winna być dla nas piłka włoska. Okazała się przykładem kantów, megakorupcji, odebranych tytułów, także jego Juve. Zibi, żywa reklama hazardu, ma być prezesem związku i klubów w kraju, w którym jest zakaz hazardu. Zibi, w kraju który chciałby je...ć PZPN, miałby przekonać naród, że trzeba - jak nasz rodak z Rzymu - kochać wszystkich, zwłaszcza nieprzyjaciół swoich.

To jak pytanie do mojej córki, czy tata mógłby nie pić piwa...

Ona mówi: - Nie da się.

Zbyszek ma nie zwalniać ludzi z centrali, z okręgów - nie da się. Już zaczął. Podziękował Listkiewiczowi, który miał być wiceprezesem do spraw zagranicznych. Z racji kompetencji - takie stanowisko należało mu się jak psu zupa. I Zibi zgodził się z tym, mówiąc, że to świetny kandydat, ale...

Że ma inną wizję.

Marka Koźmińskiego, z tej samej włoskiej rodziny, o którym mówią, że ma sto firm i miliony dolarów, a do pracy w Związku idzie wyłącznie dla wychowywania młodzieży.

W kuluarach chodził w piątek jakiś gostek i mówił, że młody Koźmiński, owszem, ma miliony, ale kredytów...

Nie chcę was straszyć, ale Zbigniew Boniek uzdrowi polski futbol, jeśli jak najmniej będzie się do niego wtrącał. Bo polski futbol ma się dobrze. I nie naprawi świata, chyba że zacznie lewitować albo się teleportować...

Ze Zbyszka już się zaczynają śmiać. On, kiedy Lato wygrywał wybory poprzednie, powiedział koledze, jak nie został wybrany: &quot;Chciałeś rower, to sam pedałuj!&quot;.

Wczoraj koledzy, którzy przegrali z nim w demokratycznych, czyli najgłupszych, jakie być mogą wyborach, ukuli hasło, mając na uwadze, że Zibi po Rzymie porusza się skuterem:

- Chciałeś skuter Zbyszku, no to posuwaj!

Paweł Zarzeczny

http://www.polskatimes.pl/artykul/687393,co-z-tym-bonkiem-wszystkich-nas-zalatwi,id,t.html
 
darius010 1,3K

darius010

Forum VIP
Czemu chcemy wyprać mózg Roberta Lewandowskiego?

Od czasów Marka Citki nie było piłkarza, który budziłby tyle emocji co Robert Lewandowski; od czasów Janów Furtoka i Urbana nie było takiego, który w silnej, zachodniej lidze znaczyłby tak dużo. I od dawna nie było też takiego, który miał tak wiele do stracenia przez chciwego menadżera, głupich dziennikarzy i zaślepionych nazwami wielkich klubów kibiców.

Kiedy &quot;Lewy&quot; miał zadebiutować w Bundeslidze, mój ówczesny szef w „Futbol Newsie”, Jacek Kmiecik, wysłał mnie do Dortmundu. To było dwa lata temu. Borussia przegrała z Leverkusen 0:2, a Robert mecz zaczął na ławce rezerwowych; ostatecznie zagrał trochę mniej niż pół godziny.

Na pomeczowej konferencji prasowej pokłóciłem się z trenerem Jurgenem Kloppem. Poszło o pozycję &quot;Lewego&quot; na boisku. Szło to jakoś tak:
– „Lewy” powinien grać jako ostatni napastnik.
– Ale ja nie zmienię ustawienia dla jednego zawodnika – mówił Klopp.
– Ale warto dać mu szansę…
– A na jakiej pozycji grał Lewandowski w meczu z Kamerunem? I przegraliście 0:3! A na jakiej z Hiszpanią?
– Meczu nie przegrał Robert, tylko cała reprezentacja.
– Jeźdź Pan do Polski i pisz co chcesz!

I tak dalej.

Wtedy pomyślałem, że „Lewy” będzie się musiał mocno napocić, żeby przekonać do siebie Kloppa. Tytuł najlepszego piłkarza sezonu Bundesligi i 22 strzelone bramki były tak odległą wizją, jak praca Franka Smudy w Bayernie Monachium. Lewandowskiemu się jednak udało. Dziś jednak dziennikarze i kibice są na dobrej, bardzo dobrej drodze, żeby ciężką, dwuletnią pracę &quot;Lewego&quot; zepsuć. Trwa pranie mózgu Lewandowskiego.

Dlaczego?

Kolega z BBC Sport zacytował niedawno Kloppa w swoim tekście o Lewandowskim przed meczem z Man City. „Nie mam problemu z Robertem, ale jego menadżer nie jest w mojej drużynie”.

Szkoleniowiec mistrzów Niemiec tą wypowiedzią dał jasny sygnał, że jego zdaniem Czarek Kucharski, swoją drogą lepszy biznesmen niż piłkarz i poseł, mąci w głowie „Lewego” mamiąc go wizjami kolejnych transferów. Ja również zauważyłem, że Robert ostatnio jest strasznie rozkojarzony. Ale czy może być inaczej, jeżeli co tydzień wszyscy pytają: Chelsea? MU? A może – jak ostatnio – Real?

Nie chcę atakować Czarka, bo budowanie zainteresowania mediów to jak najbardziej część jego pracy, ale wydaje mi się, że w pewnym momencie zawierucha plotek i kontrolowanych przecieków wymknęła się mu spod kontroli. I my także uwierzyliśmy, że prawie każdy szkoleniowiec na świecie wieczorem modli się do swojego boga prosząc: &quot;Panie, daj mi zdrowie i tego Lewandowskiego. Albo nie! Najpierw niech będzie Lewandowski&quot;.

Pomówmy jednak o konkretach: nieładnie zaglądać komuś do portfela, ale Lewandowski w Dortmundzie kasuje rocznie 1,25 mln. euro plus premie. Razem wychodzi ok. sześciu milionów złotych. Dodatkowo Robert ma kontrakty reklamowe z Coca Colą, Gillette i Nike – łącznie jest z tego kolejna bańka, w euro. Po podwyżce, jaką oferuje mu prezes Joachim Watzke Polak może zarabiać 3-3,5 mln. euro, ale wciąż chce więcej – 5 (tyle samo ile mają Reus i Goetze). Kucharski ma swoją rację twierdząc, że jeżeli Robert jest najlepszym piłkarzem ligi, ma prawo zarabiać tyle samo co najlepiej opłacani zawodnicy BVB. Z drugiej jednak strony jeden z pracowników klubu powiedział mi w maju, że Watzke stwierdził, iż nie dopuści do sytuacji, kiedy… Polak zarabia więcej niż Niemiec.

Myślę, że panowie spotkają się w połowie drogi i stanie na jakichś 4 milionach. Tyle w Niemczech nie ma (i nie miał) żaden polski piłkarz – ani Kuba, ani Piszczek, ani Polanski. 4 miliony euro to dwa razy więcej niż w Celticu miał Boruc, najlepiej opłacany piłkarz ligi szkockiej, i więcej niż w Realu miał Dudek. To naprawdę kupa kasy. To nawet więcej niż zarabia Paweł Zarzeczny ????

Całe lato dziennikarze donosili, że Robert może zagrać w Manchesterze City, United, Realu Madryt, Chelsea, Juventusie i Bayernie Monachium (z tego co mówił sam „Lewy” istniała oferta z Bayernu, za 20 mln. euro). Niedawno &quot;Daily Mail&quot; znów zaczął kręcić tę karuzelę, przypominając o MU, a po meczu z Realem hiszpańska telewizja Intereconomia ogłosiła, że Lewandowski zastąpi pięć razy lepszego od siebie Radamela Falcao w Atletico Madryt.

Każdy z tych klubów może bez problemu dać Robertowi wymarzoną „piątkę” rocznie. Załóżmy więc hipotetycznie, że pierwsze trzy oferty są faktem. A więc:
MC: Lewandowski vs. Dżeko, Aguero, Tevez, Balotelli
MU: Lewandowski vs. Rooney, Welbeck, Chicharito, van Persie
Real: Lewandowski vs. C. Ronaldo, Benzema, Higuain

Jeżeli więc Mancini/Ferguson/Mourinho nie zechcą grać czterema napastnikami (a nie zechcą), finansowa sytuacja „Lewego” w każdym z tych zespołów będzie świetna, lecz jego pozycja sportowa wyglądałaby:
a) mówiąc dyplomatycznie – umiarkowanie słabo
b) mówiąc szczerze – chujowo

Nawet w Bayernie, który naprawdę chciał Lewandowskiego, byłoby mu dziś cholernie ciężko wygryźć ze składu Müllera, Gomeza czy Mandžukicia– a jest jeszcze Pizzaro.

Dlatego czas chyba najwyższy aby realnie spojrzeć na sytuację i przestać bujać w obłokach. Fakty są takie, że BVB jest dziś dla „Lewego”, ale i dla innych polskich piłkarzy także, ziemią obiecaną, albo nawet rajem. Nasi reprezentanci znają tamtejszy język, zarabiają godnie, grają w pierwszym składzie klubu walcząc o wysokie cele, słuchają hymnu Ligi Mistrzów na murawie, a nie przed telewizorem, mają też blisko do Polski i na kadrę latają razem, a więc jest z kim pogadać (chociaż Kuba i „Piszczu” prywatnie nie znoszą „Lewego”, ale to historia na inny tekst). Jeżeli któryś z nich zechce odejść, będzie musiał wszystko naprawdę dobrze przekalkulować. Przed laty był już jeden nienażarty, który przekombinował i ostatecznie też musiał opuścić swój raj. Gość miał na imię Adam.

Kiedy jeszcze przed Euro przeprowadzałem wywiad z Mario Goetze, ten kilka razy podkreślał, że jeżeli jest w Dortmundzie coś, co jest pewne, to jest to brak pewności. I tak właśnie jest. Klopp rozgrywa w swojej głowie kolejne mecze, pojedynki, bitwy, potyczki niemal bez przerwy. Jakiś czas temu na ławce usiadł właśnie Robert – Klopp udowodnił mu, że nie jest świętą krową. I już w następnym meczu, z MC, „Lewy” zagrał naprawdę nieźle, a w niedzielę strzelił jeszcze bramkę Hannoverowi. Bo Klopp zna Roberta jak mało kto. Sprawdza się to, co cedził co mnie dwa lata temu po porażce z Leverkusen: &quot;Nikt w Polsce nie wie, jak dobrym piłkarzem Robert może być&quot;.

Ciężko będzie znaleźć Robertowi kolejne miejsce, gdzie będzie równie mocno szanowany przez kibiców jak w Dortmundzie, gdzie zespół i trener będą stawiać na niego równie mocno, gdzie może być prawdziwym liderem. Dlatego zacznijmy cieszyć się tym co mamy, zamiast wyobrażać sobie gruszki na wierzbie.

Na jednym z niedawnych zgrupowań kadry „Lewy” przyznał, że w Dortmundzie czuje się jak w domu. A przecież jak wiadomo – wszędzie jest dobrze, ale w domu najlepiej. Dajmy mu się tym domem cieszyć.

staszewski.natemat.pl
 
darius010 1,3K

darius010

Forum VIP
&quot;Kocham Polskę&quot;



München - Urodzony w Bielefeld, syn sportsmenki i byłego piłkarza, 187 cm wzrostu, 19 lat, napastnik i wielka nadzieja polskiej piłki. Od 2012 zawodnik 1.FC Köln. Szturmem wszedł do pierwszej drużyny kultowego klubu. Kacper Przybyłko w rozmowie z bundesliga.com.

bundesliga.com/pl
 
Do góry Bottom