Kilka slow o systemie wyborczym w
USA;
Jest on celowo tak niezwykle skomplikowany, ze poza politykami nikt nie jest w stanie zrozumiec jak naprawde dziala. Ponizej w skrocie podam kilka zadziwiajacych faktow na przykladzie praelekcji majacej na celu wybrania kandydata partii Demokratycznej.
Hilary Clinton wygrala w Iowa (pierwszy stan w ktorym mialo to miejsce) otrzymujac 49,8% bioracych udzial co zapewnilo jej 23 delegatow ktorzy beda na nia glosowali na ogolnonarodowej konwencji, Berni Sanders 48,6% i 21 delegatow. Wydawaloby sie, ze przy prawie remisie lizcba przyznanych delegatow nie powinna sie tak bardzo roznic, ale to "male piwo". Niektorych moze zdziwic, ze po tych pierwszych prewyborach Clinton ma juz 411 delegatow, podczas gdy Sanders ma ich 34. Skad sie wzielo tych 388 dodatkowych po stronie Clinton i dlaczego tak po macoszemu potraktowano Sandersa? Otorz tych 388 dodatkowych otrzymala Clinton dlatego, ze szefowie partii Demokratycznej uwazaja, ze ona lepiej niz Sanders reprezentuje program partii, Sanders widozcnie nie jest ich ulubiencem bo dostal tylko 13. Nazywa sie tych delegatow "superdelegates" i ich glosy na konwencji sa rownowazne z tymi ktorych przyznano kandydatom na podstawie wynikow wyborow. Do nominacji potrzeba 2382 delegatow.
Moze dziwic jakie sa powody dla ktorych tak to jest ustawione. Po pierwsze regulamin tych prawyborow ustala partia i nikt poza jej zarzadem nie ma na to wplywu. Jezeli komus sie nie podoba to nie musi do tej partii nalezec. Wedlug prawa partia polityczna jest prywatna korporacja i podlega takim samym prawom jak kazdy inny biznes. Formalnie wlascicielami sa czlonkowie partii, ale prawdziwa wladze sprawuje zarzad i jezeli komus jej zasady sie nie podobaja to moze usilowac je zmienic, ale tak naprawde to po prostu go z partii wyrzuca.
Co jest zadziwajace jak niewielu Amerykanow interesuje sie jak to naprawde wyglada. Media tez o tym nie wspominaja slusznie obawiajac sie, ze spoleczenstwo przestanie sie tym cyrkiem interesowac.