A Roni nic sobie nie robi po raz kolejny z Dinga i go ogrywa ???? Oto relacja z pewnej strony:
Ronnie O'Sullivan na dobre staje się prześladowcą Ding Junhuia. Zawsze, kiedy pojawia się coś pozytywnego w grze Chińczyka, obrywa obuchem w łeb. Teraz będzie musiał otrząsnąć się po porażce 3-5 w ćwierćfinale w Szanghaju. Drugi popołudniowy mecz przyniósł wygraną Johna Higginsa z Ryanem Dayem 5-1.
W sierpniu 2006 roku Ding Junhui jeszcze jako nastolatek zdobył swój trzeci rankingowy tytuł pokonując w finale Northern
Ireland Trophy Ronniego O'Sullivana. Pół roku później skończyło się już sromotnym laniem od tego samego rywala w finale
Masters na Wembley. Ding opuszczał salę ze łzami w oczach słysząc rasistowskie okrzyki szowinistycznej londyńskiej publiczności. Trzy miesiące później debiut w mistrzostwach świata Ronnie zamienił mu w piekło miażdżąc go 10-2.
Minęły ponad dwa lat, w trakcie których Ding Junhui mógł nabrać trochę oddechu i postarać się zapomnieć o traumatycznych dla jego psychiki przejściach w Wembley Arena. To właśnie tamto zdarzenie, jak twierdził menedżer Chińczyka, zatrzymało rozwój kariery młodego snookerzysty. Ćwierćfinał Shanghai
Masters rozgrywany w kraju Ding Junhuia wydawał się idealną okazją do przegnania złych duchów.
Udawało się... tylko przez jednego frejma, którego Chińczyk wygrał 96-0. Drugą partię Ronnie wykradł mimo brejka 58 ze strony zawodnika gospodarzy. W trzeciej Anglik odstawiając się wbił przypadkową czerwoną, z czego zbudował wygrywające podejście. Dominację podkreślił setką w następnej partii i na przerwę schodził prowadząc 3-1.
Po wznowieniu Ding robił, co mógł, żeby się podnieść. Przy 37 w brejku zdecydował się na otwarcie czerwonych. Wpadła mu biała. Na stole było jeszcze osiem czerwonych, z których pięć kompletnie wyłączonych z gry. O'Sullivan podszedł i do wyjaśnienia sprawy potrzebował zaledwie dwóch uderzeń. Tylko tyle zajęło mu ułożenie sobie wygrywającego układu i załamanie do reszty Ding Junhuia. 70 punktów w podejściu i 4-1. Wirtualnie mecz był już skończony. Nie tylko 22-letni Chińczyk nie byłby w stanie przyjąć takiego ciosu ze spokojem.
Paradoksalnie utracenie szans nawiązania równorzędnej walki sprawiło, że urodzony w Wuxi snookerzysta nabrał dystansu do meczu. Brejki 61 i 99 pozwoliły poprawić wrażenie, ale na awans szansy już nie było. 83 punkty O'Sullivana w ósmej partii zakończyły mecz wynikiem 5-3 dla Anglika. Ding raz jeszcze opuszczał salę ze spuszczoną głową po meczu, po którym znowu może szybko się nie pozbierać.
- Przystąpiłem do meczu z nastawieniem, że muszę zagrać o klasę lepiej niż w poprzednich rundach - przyznał O'Sullivan. - Ding spisywał się świetnie i wiedziałem, że to może być moje ostatnie spotkanie w turnieju. Takie podejście pomogło mi zachować skupienie.
- Myślę, że przebieg meczu był dziwny. Ding jako pierwszy dobierał się do bil w każdym frejmie, ale to ja wygrywałem - podkreślił Ronnie. - Na pewno jest on mocno rozczarowany, bo może mieć poczucie, że powinien był wygrać. Nierzadko frejmy rozstrzygają się na pojedynczych bilach. Szanse trzeba podnosić wtedy, kiedy przychodzą. Ding jest wspaniałym snookerzystą, ma na czym budować karierę i jest w dużo lepszej formie psychicznej niż dwa lata temu. Potrzebuje jednak turniejowego zwycięstwa, żeby w pełni odzyskać pewność siebie - zauważył O'Sullivan na krótko po odebraniu Chińczykowi pierwszej szansy na tytuł w sezonie 2009/2010.
Ding Junhui nie chciał jednak przyznać, że wiarę w końcowy sukces utracił wcześniej, niż zapadło rozstrzygnięcie. - Nie jestem rozczarowany, bo potrafiłem utrzymać koncentrację przez cały mecz. Był to zresztą najlepszy pojedynek, jaki rozegrałem w turnieju. Prawdą jest jednak, że miałem trochę pecha - dodał na zakończenie.
Ronnie O'Sullivan 5-3 Ding Junhui
0-96(38,57), 70(34)-62(58), 97(64,33)-25, 101(101)-16, 75(70)-37, 0-122(61), 0-120(99), 100(83)-26
W półfinałach zagrają:
o 8:30 polskiego czasu
Liang Wenbo - Shaun Murphy
o 13:30 polskiego czasu
Ronnie O'Sullivan - John Higins