Korupcja bez przebaczenia. Nawet po śmierci
Właśnie minęło 90 lat od wydania wyroków w najsławniejszym procesie o ustawianie meczów w historii amerykańskiego sportu.
W sierpniu 1921 r. ośmiu zawodników Chicago White Sox, którzy dwa lata wcześniej w porozumieniu z nowojorskim szefem żydowskiej mafii Arnoldem Rothsteinem umyślnie przegrywali mecze World Series (finały ligi
MLB), zostało uniewinnionych przez wielką ławę przysięgłych hrabstwa Cook. Na ten wyrok nie zważał jednak Mountain Landis, pierwszy komisarz, czyli szef najważniejszej ligi baseballu w
USA. Dzień po uniewinnieniu wydał własny werdykt: Eddie Cicotte, Oscar "Happy" Flesch, Arnold "Chick" Gandil, "Shoeless" Joe Jackson, Fred McMullin, Charles "Swede" Risberg, George "Buck" Weaver, Claude "Lefty" Williams zostali dożywotnio zdyskwalifikowani. Landis uznał, że tak powinien postąpić, aby ratować dobre imię ligi i baseballu.
O tym, kto brał udział w spisku, opowiedzieli rok wcześniej Jackson i Cicotte. Potem odwołali swoje zeznania, a pisemny stenogram z przesłuchań zniknął w tajemniczych okolicznościach z gmachu sądu. Stąd uniewinnienie. Landis, który sam był sędzią sądu najwyższego, uznał, że jako komisarza
MLB nie obowiązują go ścisłe sądowe procedury. Nie dzielił też włosa na czworo, kto jest bardziej winny, a kto mniej. "Dożywocie" dostał nawet Weaver, który wziął udział w pierwszym spotkaniu spiskowców, ale potem odmówił udziału w ustawianiu meczów. Landis skazał go, bo trzeciobazowy wiedział, co się święci, ale nie ujawnił tego.
"Shoeless" Joe Jackson (bosym nazwano go po jednym z meczów, w którym zrzucił niemiłosiernie cisnące go nowe buty i dokończył spotkanie w skarpetach), który gdyby nie skandal z 1919 r., byłby dziś wymieniany wśród 20 czy 30 największych gwiazd baseballu wszech czasów, do końca życia walczył o uniewinnienie. Twierdził, że nigdy nie wziął pieniędzy i nie wie, co stało się z 10 tys. dolarów (dla porównania - za cały sezon Jackson zarobił 6 tys.), które usiłował wręczyć mu Gandil - pomysłodawca i mózg całego przedsięwzięcia. "Bosy" dwa razy usiłował powiedzieć właścicielowi klubu Charlesowi Comiskeyowi o ustawieniu World Series. Najpierw jednak nie zastał szefa, a potem nie został przyjęty, bo ten już o wszystkim wiedział. Zresztą Comiskey zachował się w całej sprawie dwuznacznie. Nie ujawnił skandalu, bo nie chciał, by jego zespół - uznawany powszechnie za najlepszy w lidze (porażka w World Series 1919 była wielką sensacją) - stracił na wartości.
Fani Joego Jacksona apelowali o przywrócenie dobrego imienia baseballiście nawet po jego śmierci w 1951 r. (nie bez znaczenia było to, że biorąc pod uwagę statystyki, "Shoeless" był najlepszym zawodnikiem finałów, co miałoby wskazywać na jego niewinność). Kolejni komisarze
MLB pozostali głusi na te prośby.
Przypominam tę sprawę, bo w Polsce od kilku lat ciągną się procesy za korupcję w piłce nożnej. Piłkarze i trenerzy skazywani są na symboliczne kary w zawieszeniu lub kara w ogóle jest im darowana. Miarą demoralizacji całego środowiska jest to, że słowa trenera kadry narodowej na oficjalnej konferencji prasowej, że Łukasz Piszczek nie powinien przyznawać się do zrzutki na sędziów, ale powiedzieć, że była ona na jakiś bankiet czy coś podobnego, nie spotkało się z żadną reakcją piłkarskich władz, a większość kibiców na internetowych forach uważa, że namawiający do nieuczciwości selekcjoner ma rację.
Ponoć, gdy Joe Jackson wychodził z sądu po przyznaniu się do sprzedania meczów, mały kibic podszedł do niego i poprosił: "Joe, powiedz, że to nie było tak". Baseballista odszedł bez słowa.
Ja mam inną historyjkę. Trzy lata temu przysłuchiwałem się na lotnisku małoletnim piłkarzom, którzy wyjeżdżali chyba na międzynarodowy turniej. Chłopcy, którzy nie mogli mieć więcej niż 13-14, dyskutowali, czy tysiąc złotych im wystarczy, by sprzedać mecz.