bandeodubin
Spec Kasyno
Witam. Mam problem ze swoim pracodawcą. Na samym początku układało się tak sobie, jednak nie narzekałem. W pewnym momencie zaczęły się schody. Po kolei.
Jest to firma budowlano-remontowa. Potrzebowałem jakiegokolwiek zatrudnienia, byle nie za 1300 m-c. Oferował 9 zł na godzinę, więc poszedłem, planowałem na zimę i tak przenieść się już do konkretniejszej firmy, najlepiej wrócić do branży pożyczkowej tak jak wcześniej, więc nie przeszkadzała mi tego typu praca. Byle była godniejsza kasa na utrzymanie. Jak to bywa w tego typu firmach, żadnej umowy nie podpisałem bo "szef" i tak takowej nie oferuje nikomu. Zresztą nie chciałem podpisywać, po co na te 3-4 miesiące a może mniej? Mniej kłopotu dla mnie. Firma składała się z szefa i jego brata, ja byłem 3 pracownikiem. Tu powstał problem, bo nie miałem kogo się zapytać jak jest z wypłacalnością itp. Nauczony życia zacząłem po około 2 tygodniach dopominać się pierwszej wypłaty. Padły oczywiście argumenty jak to u prostych ludzi "jeszcze nic żeś nie zrobił a już byś piniądze chcioł" no ale zgasiłem go argumentem ograniczonego zaufania. Ja nie mam umowy a w ciemni pracować nie chcę, żeby po miesiącu nie dostać nic. Był mi winny wtedy jakieś 500 zł (łącznie 6 dni pracy, w soboty nie pracujemy). Dał mi 400 i powiedział, że resztę przy następnej wypłacie. Więc jakby nie spojrzeć, ok. Nie przejmowałem się tą stówą, gdyż ważne, że w ogóle ma chęć płacenia. Jednak te pieniądze już praktycznie były stracone, gdyż miałem wydatki. Kiedy nazbierała się kolejna kupka plus ta stówa z poprzedniej wypłaty facet po kilku dniach pracy (6-7) wisiał mi już 700 zł. Pracowaliśmy dziennie po 12 i więcej godzin, a wcześniej po 5-8. Poprosiłem o wypłacenie. Najpierw potaknął, a potem zaczął mnie zbywać z dnia na dzień, że przelew, że cośtam... Następnie dnia pewnego nie jechali w ogóle do pracy przez miejsce gdzie zawsze mnie zabierali. Telefony na nic się zdały. Wieczorem złapałem go dzwoniąc z innego numeru. Przeprosił, bo tel w aucie zostawił i pożyczył kuzynowi bo gdzieś jechał i zapomniał dać znać. Po wielu naciskach zgodził się wypłacić mi kasę, mam przyjechać. Jak do niego dojechałem to znowu dał mi 400 zł a resztę obiecał potem. Już mnie to lekko wkurzyło. No ale nic. Znowu odbierał telefony i następnego dnia normalnie do pracy. Jednak tego samego dnia zaczął warczeć na mnie, że wypłatę powinienem dostawać 10-tego, że każdy tak ma, że mam się cieszyć. Nic, że zasłania się prawem tak jak mu wygodniej, no ale spoko. 10-tego wisiał mi 1200 zł. Oczywiście ani słowem się nie odezwał. Zagadany znowu zaczął warczeć, że przecież on też potrzebuje, nie tylko ja, on ma zusy itp. Nie wdawałem się z nim w dyskusję ani nic. Dzisiaj jest 11-sty. Po raz kolejny zagadałem, to znowu nawarczał na mnie. Zaczął sugerować też że mogę popracować jeszcze z miesiąc za darmo, jak mnie wywali to chu*ja mu zrobię jak umowy nie mam itp.
Powiem krótko. Obawiam się, że z tej wypłaty 10-tego znowu dostanę 400 zł a reszta "przy okazji". W dupie takie coś mam. Poprosiłem, żeby na wypłatę dał mi całość, do dnia w którym bym ją dostał, a on że nie, że nawet jak odejdę to za te 10 dni dostane dopiero w listopadzie, ale zobaczy jeszcze jaki przelew przyjdzie itp. Jutro znowu jadę. Tym razem biorę aparat, dyktafon i telefon z kamerą, żeby ponagrywać siebie. Co mam zrobić z typem? Jak wywrzeć presję? Co zrobić aby nie dać się oszukać? Oczywiście jak tylko dostanę kasę, nawet 1000 zł, to i tak uciekam. Co mam zrobić, żeby zmusić go do zapłaty? Doskonale wiem, że jak odejdę z pracy bez pieniędzy to w życiu tej kasy nie zobaczę, ani z inspekcją pracy nic nie załatwię jeśli tam mnie już nie będzie. Doradźcie coś. Wszystkie chwyty dozwolone, chcę wiedzieć o każdej możliwości. I o konsekwencjach w razie czego też.
Bardzo proszę o pomoc.
Jest to firma budowlano-remontowa. Potrzebowałem jakiegokolwiek zatrudnienia, byle nie za 1300 m-c. Oferował 9 zł na godzinę, więc poszedłem, planowałem na zimę i tak przenieść się już do konkretniejszej firmy, najlepiej wrócić do branży pożyczkowej tak jak wcześniej, więc nie przeszkadzała mi tego typu praca. Byle była godniejsza kasa na utrzymanie. Jak to bywa w tego typu firmach, żadnej umowy nie podpisałem bo "szef" i tak takowej nie oferuje nikomu. Zresztą nie chciałem podpisywać, po co na te 3-4 miesiące a może mniej? Mniej kłopotu dla mnie. Firma składała się z szefa i jego brata, ja byłem 3 pracownikiem. Tu powstał problem, bo nie miałem kogo się zapytać jak jest z wypłacalnością itp. Nauczony życia zacząłem po około 2 tygodniach dopominać się pierwszej wypłaty. Padły oczywiście argumenty jak to u prostych ludzi "jeszcze nic żeś nie zrobił a już byś piniądze chcioł" no ale zgasiłem go argumentem ograniczonego zaufania. Ja nie mam umowy a w ciemni pracować nie chcę, żeby po miesiącu nie dostać nic. Był mi winny wtedy jakieś 500 zł (łącznie 6 dni pracy, w soboty nie pracujemy). Dał mi 400 i powiedział, że resztę przy następnej wypłacie. Więc jakby nie spojrzeć, ok. Nie przejmowałem się tą stówą, gdyż ważne, że w ogóle ma chęć płacenia. Jednak te pieniądze już praktycznie były stracone, gdyż miałem wydatki. Kiedy nazbierała się kolejna kupka plus ta stówa z poprzedniej wypłaty facet po kilku dniach pracy (6-7) wisiał mi już 700 zł. Pracowaliśmy dziennie po 12 i więcej godzin, a wcześniej po 5-8. Poprosiłem o wypłacenie. Najpierw potaknął, a potem zaczął mnie zbywać z dnia na dzień, że przelew, że cośtam... Następnie dnia pewnego nie jechali w ogóle do pracy przez miejsce gdzie zawsze mnie zabierali. Telefony na nic się zdały. Wieczorem złapałem go dzwoniąc z innego numeru. Przeprosił, bo tel w aucie zostawił i pożyczył kuzynowi bo gdzieś jechał i zapomniał dać znać. Po wielu naciskach zgodził się wypłacić mi kasę, mam przyjechać. Jak do niego dojechałem to znowu dał mi 400 zł a resztę obiecał potem. Już mnie to lekko wkurzyło. No ale nic. Znowu odbierał telefony i następnego dnia normalnie do pracy. Jednak tego samego dnia zaczął warczeć na mnie, że wypłatę powinienem dostawać 10-tego, że każdy tak ma, że mam się cieszyć. Nic, że zasłania się prawem tak jak mu wygodniej, no ale spoko. 10-tego wisiał mi 1200 zł. Oczywiście ani słowem się nie odezwał. Zagadany znowu zaczął warczeć, że przecież on też potrzebuje, nie tylko ja, on ma zusy itp. Nie wdawałem się z nim w dyskusję ani nic. Dzisiaj jest 11-sty. Po raz kolejny zagadałem, to znowu nawarczał na mnie. Zaczął sugerować też że mogę popracować jeszcze z miesiąc za darmo, jak mnie wywali to chu*ja mu zrobię jak umowy nie mam itp.
Powiem krótko. Obawiam się, że z tej wypłaty 10-tego znowu dostanę 400 zł a reszta "przy okazji". W dupie takie coś mam. Poprosiłem, żeby na wypłatę dał mi całość, do dnia w którym bym ją dostał, a on że nie, że nawet jak odejdę to za te 10 dni dostane dopiero w listopadzie, ale zobaczy jeszcze jaki przelew przyjdzie itp. Jutro znowu jadę. Tym razem biorę aparat, dyktafon i telefon z kamerą, żeby ponagrywać siebie. Co mam zrobić z typem? Jak wywrzeć presję? Co zrobić aby nie dać się oszukać? Oczywiście jak tylko dostanę kasę, nawet 1000 zł, to i tak uciekam. Co mam zrobić, żeby zmusić go do zapłaty? Doskonale wiem, że jak odejdę z pracy bez pieniędzy to w życiu tej kasy nie zobaczę, ani z inspekcją pracy nic nie załatwię jeśli tam mnie już nie będzie. Doradźcie coś. Wszystkie chwyty dozwolone, chcę wiedzieć o każdej możliwości. I o konsekwencjach w razie czego też.
Bardzo proszę o pomoc.