Uwaga, będzie długie
.
Popieram przedmówców, tu nie będzie miejsca na jakiekolwiek odpuszczanie meczu, nawet w perspektywie finału CdR kilka dni później. Wygrana w
El Clasico jest dla tych drużyn czymś więcej niż tylko trzema dopisanymi do ligowej tabeli punktami. Przede wszystkim jest to prestiż i pokazanie swojej wyższości nad rywalem. Dlatego nie może być tu mowy o zagraniu w stylu: "Niech Cristiano odpocznie przed pojedynkiem o
Puchar Króla" albo "Xavi i tak dużo gra, a są przed nami istotniejsze pojedynki". O nie nie, tutaj każde działo wjedzie na pole bitwy przy zagrzewających do boju bądź deprymujących okrzykach zgromadzonej, głodnej krwi publiki.
Sytuacja personalna "Królewskich" jest niemal idealna. W sobotę nie będzie mógł zagrać jedynie Granero, ale umówmy się, patrząc na piłkarzy jakimi dysponuje Mourinho, brak Granero będzie zmartwieniem jedynie dla Jerzego Dudka, któremu odpadnie jeden stały kompan z ławki rezerwowych. Poza tym wszyscy są zwarci i gotowi, by zemścić się na rywalach za listopadowe upokorzenie.
Zgoła odmiennie maluje się sytuacja Barcelony. W ataku zabraknie jedynie Bojana, który jednak tym, że nie pojawi się na boisku może zmartwić głównie trenera rywali (aczkolwiek trzeba Bojanowi oddać, że ostatnimi czasy wydawało się, że przypomina mu się, co to jest to okrągłe, toczące się coś i co z tym czymś trzeba zrobić). Schody zaczynają się, gdy spojrzymy na linię pomocy, w której zabraknie fantastycznie grającego Javiera Mascherano (a już w ogóle źle to wygląda, gdy dojdziemy do formacji obronnej). Choć Argentyńczyka zastąpi zapewne Busquets, który doskonale uzupełni katalońskich bliźniaków – Xaviego i Iniestę. Tylko co z tą obroną... Pod nieobecność kontuzjowanego od dłuższego czasu Puyola i Abidala, w środku obrony grał Busquets z Pique (który szczęśliwie powoli wraca do normalnej formy bo sercowym zamieszanie z Shakirą), a w roli defensywnego pomocnika występował Mascherano, który jak już wspomniałem, w sobotę nie zagra (a czego nie wspomniałem – nie zagra z powodu nadmiaru żółtych kartek). W takim niezbyt fortunnym zbiegu okoliczności, Guardiola ma kilka wyjść, z czego każde kolejne jest gorsze od poprzedniego. Pierwsze, według mnie najbezpieczniejsze, to ustawienie na bokach obrony Alvesa i Adriano (ale to jest oczywiste i powtarza się w każdym wariancie), środek obrony tworzyłby Pique (on też jest w każdym wariancie) i Busquets, natomiast defensywnym pomocnikiem byłby w takim ustawieniu Seydou Keita. W kolejnych dwóch (a zarazem i ostatnich) propozycjach, jako defensywny pomocnik grałby Busquets, natomiast obok Pique na środku obrony zagrałby ktoś z dwójki Milito/Fontas. Ciężki jednoznacznie stwierdzić, który z nich wywołałby więcej stanów przedzawałowych u wszystkich Cules. Czy byłby to niedoświadczony w ciężkich bojach, dopiero przebijający się z drużyny rezerw Fontas, czy też okazałby się nim Milito, będący ostatnio tak pewną ostoją defensywy Barcelony, jak ostoją demokracji w Polsce jest Jarosław Kaczyński. Niedoświadczony Fontas, czy powolny jak mucha w smole Milito (wbrew pozorom bardzo tego piłkarza lubię, co ja poradzę że ostatnio za jego sprawą środek obrony bardziej niż do Barcelony pasowałby do reklamy sera szwajcarskiego). Na bramce oczywiście niespodzianki być nie może, zagra Valdes.
Pięć do zera. To nie tylko wynik ostatniego spotkania pomiędzy zainteresowanymi zespołami, ale także bilans meczów Guardioli w roli trenera z „Królewskimi”. Do tej pory trener „Dumy Katalonii” nie poczuł smaku choćby remisu w starciu z odwiecznym rywalem. Co więc, prócz sytuacji personalnej, przemawia za tym, by tym razem miało się to zmienić?
Po pierwsze, własny stadion + Jose Mourinho. Santiago Bernabeu nigdy i dla nikogo nie było łatwym do zdobycia stadionem. Gorąca, nieprzyjazna zwłaszcza Katalończykom atmosfera wzbudza skrajne emocje w piłkarzach i nikt nie może przewidzieć jak to na nich zadziała. To tego dochodzi Jose Mourinho, trener który nie przegrał około 150 spotkań z rzędu (!!) na własnym stadionie, aż do spotkania z... Sportingiem Gijon dwa tygodnie temu, który sensacyjnie pokonał „Królewskich” na Bernabeu 1:0, pozwalając Barcelonie odskoczyć na 8 oczek.
Po drugie, Ozil. Kupiony w letnim okienku transferowym za groszowe pieniądze Niemiec zachwyca wszystkich. Obecnie w lidze ma więcej asyst od Xaviego i Iniesty. Jego błyskotliwość i umiejętność dostrzegania wychodzących na czystą pozycję partnerów, mogą być głównymi argumentami użądlonego 29 listopada 2010 roku Realu. Te argumenty wydają się jeszcze mocniejsze, gdy spojrzymy na niezbyt zwrotną ostatnio obronę „Dumy Katalonii” (pozdrowienia dla Milito!). Mankamentem tego argumentu jest to, że Ozil poza doskonałymi meczami, notuje występy katastrofalne (patrz: na przykład ostatnie Gran Derbi), co raczej nie zdarza się Xaviemu czy Inieście.
Po trzecie, każda seria kiedyś się kończy. Seria zwycięstw Barcy nad Realem też się skończy i dlaczego nie miałoby to się stać akurat teraz, w teoretycznie najmniej ważnym z czterech nadchodzących meczów pomiędzy tymi zespołami.
Po czwarte, Cristiano Ronaldo. Nie żeby Portugalczyk ostatnio jakoś specjalnie czarował swoimi umiejętnościami. Po prostu jest to piłkarz tak genialny, że klękajcie narody, gdy ma swój dzień. Może 16 kwietnia 2011 będzie dniem, gdy pokona on w końcu goalkeepera Barcelony, Victora Valdesa?
No dobrze, a dlaczego miałaby wygrać Barcelona?
Po pierwsze, bo jest mistrzem wyjazdów. Na 15 do tej pory rozegranych ligowych spotkań na wyjeździe, Barcelona wygrała 13, a 2 zremisowała, co jest zdecydowanie najlepszym bilansem spośród wszystkich drużyn ligi.
Po drugie, bo jest po mniejszą presją. Barcelona wygrała pięć ostatnich spotkań z Realem, Barcelona ma 8 punktów przewagi nad Realem, Barcelona ostatnie spotkanie z Realem wygrała 5:0, a więc Barcelonie (powtórzenia zamierzone!) ewentualnie można wybaczyć potknięcie w meczu ligowym i wszyscy o tym wiedzą, więc dodatkowej presji nie ma. Jest ona za to w Madrycie, w którym kibice mają dość ciągłych porażek z Katalończykami.
Po trzecie, jest kolektywem. I tu już nie chodzi mi nawet o wychowanków, którzy w taki mecz wkładają drugie serce (choć to też!), ale o to, że Barcelona niemal niezmienionym składem gra od kilku lat, w jedyna poważna zmiana przed sezonem, to przyjście Davida Villi, który jedna wielu podstawowych piłkarzy Barcelony zna z meczów reprezentacji Hiszpanii, dlatego też w Katalonii czuje się jak w domu. Inaczej jest w Madrycie, gdzie ciągle miejsce mają różne poważne zmiany w niemal każdej formacji, włączając w to pozycję trenera. To nie sprzyja dobrej grze.
Po czwarte, bo Lionel Messi. Brakuje słów by opisać geniusz tego zawodnika. Ostatnio zgłasza aspiracje powrotu do najwyższej formy, co może doprowadzić do kolejnego odcinka z serii „Pepe: karate mistrz”. Czy jedyną serią, której przerwania będziemy świadkiem to ta, przez którą Messi nie potrafi strzelić gola drużynom prowadzonym przez Mourinho? Wielce prawdopodobne.
Już tak słowem podsumowania (dotarł tutaj ktoś w ogóle?), spychając same argumenty na margines (albo na obronę w miejsce Milito), a na pierwszy plan wysuwając intuicję. Obie drużyny prezentują ostatnio podobną formę, niektórych rywali ogrywają bez problemu, z niektórymi niemiłosiernie się męczą. Według obserwatorów, bardziej przekonywająco gra jednak drużyna Pepa Guardioli. I ja się składam ku takiej opinii. Nie przekonuje mnie do końca ich gra w ostatnich spotkaniach. Ciężko znaleźć faktycznie mocny argument przechylający szalę korzyści na stronę „Królewskich”. Dlatego też ja sam zagram sobie za kilkadziesiąt złotych na
co najmniej dwubramkowe zwycięstwo Barcelony po kursie 4,45 na
Unibet. Jednak ja to ja, ja jestem kibicem Barcelony i jestem nieobiektywny, a kupon ma mi dostarczyć dodatkowych emocji przy oglądania meczu wśród 150 innych Cules. Typem idealnie pasującym na to spotkania, jest według mnie:
Barcelona DNB po kursie 1,78 na
Unibet.
P.S. Ja naprawdę lubię Milito