Dziewiętnaście lat temu Peter Ebdon wygrał swój pierwszy turniej rankingowy -
Grand Prix (9-6 z Kenem Doherty). Dziś zdobył dziewiąty tytuł w karierze i - co warto dodać - dokonał tego jako kwalifikant!. Druga sesja finału China Open była frapującym widowiskiem: od stanu 5-1 Ebdon pozwolił rywalowi na doprowadzenie do remisu 8-8, po czym zachował więcej zimnej krwi w bardzo nerwowym deciderze. Patrząc na skuteczność (90%) i cztery setki w całym finale, pod tym względem również był zdecydowanie lepszy od rywala, dzięki czemu czwarte zwycięstwo nad Maguire'em stało się faktem. Po bitych ośmiu godzinach gry!
Półtorej godziny mieli obaj gracze na zjedzenie obiadu i chwilowy odpoczynek, po czym trzeba było wrócić do hali Uniwersytetu w Pekinie. Podziękowania za taki stan rzeczy należały się oczywiście Ebdonowi, ale ciężko przewidywać, żeby Anglik jakkolwiek się tym przejął. W końcu to długie, męczące i wyniszczające psychicznie frejmy to jego specjalność, o czym Maguire doskonale wiedział.
Szkot wyszedł do drugiej sesji z mocnym postanowieniem poprawy, którą szybko przekuł na czyny. Brejk w wyokości 82 punktów dawał pewne nadzieje na dalsze emocje i był to całkiem obiecujący początek.
Tym niemniej, Ebdon ani myślał spuszczać z tonu, decydując się na powrót do starej gry. Ósma partia to ponownie pół godziny szarpanych brejków i sporej ilości odstawnych, po których czerwone rozproszyły się po całym stole, a połowa kolorów posklejała ze sobą nawzajem. Jako pierwszy ogarnął się z tym właśnie Anglik, który od stanu 8-14 zbudował trudny, ale bardzo dokładny brejk 52, zakończony na dwóch ostatnich czerwonych. W tym momencie Maguire potrzebował już trzech snookerów i zdecydował się zachować siły na dalszą część meczu, prawdopodobnie słusznie.
Świat nadal nie sprzyjał Szkotowi w dziewiątej partii: Maguire szybko wbił długą czerwoną, po czym kontynuował podejście przez 25 punktów, ale nie udało mu się uzyskać dobrej pozycji po rozbiciu czerwonych. Mało tego, po chwili wbił kolejną genialną długą, ale i tym razem złośliwa biała wtoczyła się do kieszeni razem z kolorem. Kilka minut później, po snookerze Ebdona za zieloną, Maguire po prostu nie wytrzymał i uderzył białą najmocniej jak mógł, bez żadnej idei wyjścia. Mimo totalnej bezradności i frustracji rywala, Ebdon przez długi czas nie mógł sobie poradzić z kilkoma ostatnimi bilami na frejm. To było niesamowite, gdy Maguire stracił ostatnie promile cierpliwości i nagle - nie wiadomo jak i skąd - wbił rewelacyjną ostatnią czerwoną, po czym wyczyścił stół do czarnej. Żaden z kibiców nie przewidziałby podobnego obrotu spraw, bez wyjątku.
Poprzednia partia była dokładnie tym, czego Maguire potrzebował od początku tego finału: mocnego uderzenia krwi do głowy i powrotu pewności siebie. W dziesiątej partii jedno pudło Ebdona wystarczyło, by Szkot odszedł od stołu dopiero po 90-ciu punktach. Stephen miał chrapkę na najwyższy brek turnieju (do tej pory 139 Selby'ego), ale spudłował czarną na dwie czerwone do końca i niestety musiał się obejść ze smakiem. Tym niemniej, mamy już tylko 6-4 dla Ebdona.
Przerwa niewątpliwie była potrzebna Ebdonowi, bo po kwadransie do stołu powrócił inny zawodnik. Jedenasty frejm to kolejna składna i przemyślana setka Anglika (103 zakończone na ostatniej czerwonej), będąca jednocześnie 299-tą w karierze zawodnika i trzecią w finale.
W partii nr 12 jako pierwszy zawalił strzał Ebdon (druga czerwona), co okazało się wystarczającym motywem dla Maguire'a. Wielkiego brejka nie było, bo tylko 65, ale w zupełności wystarczył on do zapisania partii na swoją korzyść. Dwie ostatnie czerwone leżące na czarnej bandzie okazały się niestety zbyt trudne. 7-5 dla Ebdona.
I coś się w grze Anglika zacięło. Ebdon pierwszy rozpoczął brejk po spudłowanej długiej rywala, niby nieźle rozbił po drodze czerwone, ale po 33 punktach fatalnie, po amatorsku wręcz spudłował czarną z punktu. Maguire ochoczo podbił do stołu z jasnym zamiarem wykończenia partii, ale nagle, po 29-ciu punktach, przytrafił mu się dokładnie taki sam błąd. Po takim czymś Ebdon już nie kombinował - 65 punktów i czysty stół bez problemu dały ósmą partię na jego konto.
O ile przed momentem jeszcze się udało, to tym razem Maguire wytrzymał presję do końca. Ebdon ponownie miał szansę na wygraną, ale najpierw drugi raz spudłował czarną z punktu, a kilka chwil później długą czerwoną. Drugiej szansy Szkot już nie zawalił, budując brejk 70, co oczywiście musiało wystarczyć do wygrania szóstej partii.
Po 36-ciu punktach Maguire stracił pozycję do kolejnej czerwonej i musiał się odstawić. Jednak przerwa w wbijaniu trwała może minutę, ponieważ parę chwil później Stephen wymyślił sobie zabójczo trudną czerwoną do żółtej kieszeni i po chwili namysłu po prostu ją wbił. Kolejne 40 punktów załatwiło kolejną partię, przez którą Ebdon miał prawo poczuć się nieco nieswojo, bo stało się już tylko 8-7.
Partia nr 16 to trzeci frejm z rzędu zapisany na konto Maguire'a! Tym razem Stephen rządził przy stole od poczatku do końca, tzn. 97 punktów, które zakończył na przedostatniej czerwonej przyklejonej do czarnej bandy. Trochę szkoda, bo Szkot zasłużył na setkę jak mało kto, ale jeszcze nie teraz. I kto mógł przy stanie 2-6 przypuszczać, że jakiś czas później dotrzemy do remisu 8-8?
Ebdon odbił się od dna w najbardziej odpowiednim momencie. I co to było za odbicie: czwarta setka w finale i trzysetna w karierze! Od początku do końca siedemnastej partii nie było wątpliwości, że może być naczej. W osiągnięciu celu nie przeszkodziło nawet kilka niesamowicie trudnych cięć, po których na 99% traci się zwykle pozycję do kolejnych bil; Peter był tak skupiony, że mogliby obok z kolubryn strzelać, a i tak bez zakładanego efektu. Z ciekawszych wydarzeń, Jan Verhaas po raz kolejny w długiej karierze został poproszony o zatłuczenie latającej nad stołem muchy. Jako, że Holender ma w tym elemencie doświadczenie nieliche, bezproblemowo i bardzo pewnie poradził sobie z owadem jeszcze w locie.
Po 42 punktach Maguire traci pozycję do ósmej czerwonej i decyduje się na trudny strzał spod punktu czarnej do żółtej kieszeni. Od razu widać, że bez szans powodzenia i przez dobrych parę sekund widzim na twarzy Szkota czarną rozpacz. Jego niepewność trwała do 44-go punktu Ebdona, gdy ów powiesił się na dwóch ostatnich czerwonych, solidarnie stojących na lewych bandach (górnej i dolnej). I tu dochodzimy do momentu, w którym Ebdon sam elegancko tłumaczy, skąd wziął się przydomek "Crazy Peter". Najpierw postawił dobry
snooker za zieloną (4 punkty z faulu Szkota), po czym spróbował niemożliwej i wręcz bzdurnej czerwonej wzdłuż całej lewej bandy, z trudnego kąta. Całość nie miała najmniejszych szans powodzenia, ale Petera raczej nie obchodziło, jak to się zakończy. Obyło się bez konsekwencji (Maguire otrzymał podobną czerwoną wzdłuż czarnej bandy) i przez kolejne minuty oglądaliśmy niezłe odstawne. I sytuacja się powtarza - drugi raz Ebdon próbuje bezsensownej długiej i tym razem wystawia grę rywalowi. Maguire czyści stół do różowej i mamy decider!
Decydujący frejm od początku był strasznie nerwowy. W dwóch podejściach Maguire wbija ledwie 23 punkty. Odstawne obu graczy są przedniej marki, ale tym razem Ebdon nie myli się na długiej czerwonej, ale stać go na jedynie dwie bile więcej i 9 oczek, a chwilę później 29... Tym razem to jednak Maguire zawalił najważniejszy strzał: na trzy czerwone do końca spudłował niełatwą bilę do prawej kieszeni, co gorsza, zostawiając ją między szczękami. Po takiej wystawie Ebdon nie miał już najmniejszych problemów z wykończeniem partii, a co za tym szło, meczu.
Cokolwiek by nie powiedzieć, to był mecz godny finału. Poziom i emocje związane z wynikiem zdecydowanie zrekompensowały długi czas gry. Teraz czeka nas dwutygodniowa przerwa, po której zaczynamy najważniejszy i najbardziej wyczekiwany turniej sezonu - Mistrzostwa Świata w Sheffield.