Z dziennika pokładowego kapitana Wyrwijkapsla.
Prolog:
W momęcie rejestrowania się na Foum.Bukmacherskie.Com nie spodziewałem się niczego poza znalezieniem kilku informacji dotyczących gier kasynowych. Nie wiem jak bardzo musiało mi się nudzić, że dotarłem do końca strony i znaleźć informacje o jakimś spotkaniu kilku użytkowników tego forum w luźnym miejscu i wymianą poglądów na różne tematy związane z ich pasją i zamiłowaniem do sportu. Tamtego dnia i tak byłem w trakcie planowania sobie weekendu w czasie letnim, więc zaproponowałem organizację już nie tylko dla siebie, ale również dla nich.
Był 2012 rok, a ja spodziewałem się spokojnych, ułożonych ludzi, którzy w spokojnych okolicznościach napiją się piwa, posiedzą w pubie i pójdą grzecznie spać. Dziś mamy 2015 rok, jestem po czwartym spotkaniu z nimi i zastanawiam się, dlaczego miałem o nich takie zdanie?
Retrospekcja, 09.07.2015: Dzień pierwszy. Czwartek.
Nie jest jeszcze źle, twarze znajome oraz nieco nowych, niektórzy po przerwie w przyjazdach (te rozwody, te procesy, czasem ciągną się dłużej niż kilka miesięcy i nie da się znaleźć czasu na kilka dni). Z szyderczym uśmiechem witamy się ze starą ekipą. Oni (stara ekipa) już wiedzą co ich czeka, ponieważ również szyderczo uśmiechają się. Enriques już nieśmiale bawi się otwieraczem w kieszeni a Benek nerwowo okręca kiliszek w dłoniach. Ja zaczynam obliczać na oko trasę do sklepu. Stwierdzam, że dosyć spory kawałek. Jakieś 20 metrów. Gdyby spadł deszcz to "spacer węża" nie byłby taki bolesny, tym bardziej, że między naszymi domkami a sklepem widać gołą ziemię, co poważnie zredukowałoby uczucie bólu w czasie codziennego czołgania się tam. Ale jeszcze nie pora na to, jeszcze musimy wytrzymać. Zerkam na Mada, ta podstępna zachlana pała już wyszukuje spojrzeniem czegoś do picia. Z zewnątrz wygląda to tak, jakby chciało mu się pić. My jednak go znamy, kiwając głową w jego stronę od razu zauważyliśmy, że nie wytrzymał presji i wypił coś ukradkiem, SAM!, a teraz szuka popity. Robimy mu na złość i zagadujemy, aby spotęgować u niego gorycz w gardle. Znamy go, jest honorowy, nie przyzna się, że już wypił i teraz potrzebuje popić, będzie w bólu udawał, że wszystko jest ok. Szukamy prezesa tego spotkania, Oderki. Jego najbardziej nam szkoda, bo on najdłużej będzie musiał udawać normalnego. Zaprosił reprezentanta UNIBETU, pana Piotrka. Nikt nie wie jaki jest Piotrek, dlatego nie ryzykujemy i nie biegniemy w siedemnastej minucie zlotu z flaszką, kielonem i bojowym okrzykiem na mordzie tylko badamy teren. Piotrek jednak też zaczyna zachowywać się podejrzanie nerwowo. Wodząc za jego wzrokiem zauważyłem, jak często zerka na rękę Benia, bawiącą się kieliszkiem.
Bingo, mamy go, Piotrek jest nasz. Delikatnie uświadamiamy Oderkę, że chyba nie trzeba będzie się spinać przy nim. Nagle dostaję w głowę piłką tenisową. Odwracam się i widzę jak ktoś obwieszony sprzętem sportowym stoi i podbija piłeczkę rakietą. Oddaje mu ją i razem z resztą starej ekipy idziemy się z nim przywitać. Ewidentnie widać, że nowy na zlocie, jeszcze nie wie, że ten sprzęt mu się przyda jak świni siodło. To Radzioch. Biedak, tyle się nadźwigał tego sprzętu tylko po to, żeby jeszcze z większym wysiłkiem zawlec go spowrotem do auta za 5 dni. Nagle ktoś dzwoni. To Śmierć, nasza znajoma pani wiecznie ubrana na czarno, którą tak niedobrze potraktowaliśmy w zeszłym roku. Miała wpaść do nas choć na chwilę, ale stwierdziła, że nie przyjedzie, bo (tu ją zacytuje, tak będzie najlepiej) "są jakieś ku*wa zasady, jakieś granice, które nawet my na dole przestrzegamy, a które wy bez skrupułów łamiecie jak wafelki. Pierd*lcie się, nie czekajcie na mnie". Jest nam bardzo przykro, zwłaszcza Dejwidowi K, po którego Śmierć w zeszłym roku przyszła, ale ten był tak zmęczony, że kazał jej... uprawiać niezobowiązujący seks. I żeby odeszła. Znaczy powiedział dokładnie "Ch*j jej w d*pę, niech spier*ala", więc przykro mu było, że nie będzie w stanie w tym roku z nią pogadać. No trudno, bardzo polubiliśmy Śmierć, ale skoro nie chce to nie będziemy jej nakłaniać. Ekipa w międzyczasie rozmawiała sobie, w zasadzie wszyscy już zdążyli się poznać, nie ma zdrajców między nami, więc nie ma na co czekać. Klepiemy się kieliszkiem, czas zacząć imprezę.
Dzień drugi:
Coś jest nie tak. Przyszła pani właścicielka i mówi, że nie chce narzekać, ale doba hotelowa kończy nam się o 12.00. Chwila, przecież mieliśmy tu być 5 dni, co do cholery?! Chociaż nie, może coś zrobiliśmy, nie wiem, nawarczeliśmy na nią? Albo robiliśmy sobie z niej głupie żarty po pijaku i teraz chce nas nastraszyć? Wiecie, pokazać, że ona tu rządzi? Poziom zdziwienia wzbiera nie tylko we mnie, każdy dziwnie się patrzy o co jej chodzi. Stwierdzam, że nie ma już nas tylu co wcześniej. Myślę sobie, że może jeszcze nie wrócili z melanżu. Pytam o to najbardziej ogarniętą osobę, Kamila, niestety nie ma najlepszych wiadomości. Część odeszła. Pytam dokąd? Nie mogli dłużej. Pytam jak to, dopiero początek, mamy być do poniedziałku, więc jak to tak? Podają mi mój telefon. Widzę datę i dzień tygodnia. Jest poniedziałek.
Żeganam.
A już tak całkiem serio.
Pamiętam ostatni dzień, w którym pakowaliśmy walizy i wynosiliśmy je do aut. Zerknąłem na następnych lokatorów, którzy zajmą po nas domki. Zobaczyłem rodzinę z dziećmi. Z przerażeniem uświadomiłem sobie o czymś, co zostało po nas. Wspomnienia w murach tego domu. Spojrzałem na jednego z bliskich mi od pierwszego zlotu kolegę i powiedziałem: "Stary, zobacz, dzieci w tych murach grzechu. Te ściany jeszcze "śmierdzą" nami, tym co tam się działo, a teraz jak gdyby nigdy nikt wpuszcza je tam wraz z odpowiedzialnymi rodzicami. Zobacz jacy oni ogarnięci, pełni życia, uśmiechnięci". Odpowiedział mi krótko "Ty też tak wyglądałeś po przyjeździe... przez jakieś pół godziny". Tiaaa, pierwsze pół godziny.
Są chwile w życiu, które przemijają zdecydowanie zbyt szybko . Czasem przez alkohol, czasem przez ekipę z którą się jedzie... a czasem przez ekipę z którą się jedzie i pije z nią alkohol przez kilka dni. I te kilka dni na zlocie co roku jest właśnie taką chwilą, która zbyt szybko przemija. Czy to przez alkohol? Czy to przez ekipę? Zachęcam do sprawdzenia na właśnej skórze (czy po raz pierwszy, czy kolejny raz) i przekonania się, dlaczego banda skretyniałych, zdziecinniałych, postrzelonych ludzi lubi spotykać się co roku. I co sprawia, że jeśli ktoś pojechał raz, potem jeździ już regularnie.
Panowie, czapki z głów. Zaszczytem było dla mnie z Wami się zmechacić. Czwarty raz. Pozdrawiam.