logikman
Użytkownik
Koszmarne warunki mieszkaniowe w starym domu przy ulicy Garncarskiej przypominały raczej chlew aniżeli najzwyklejsze mieszkanie. Na 25 metarach kwadratowych siedmioro rodzeństwa, pies, kot dwoje wiecznie pijanych rodziców to codzienność,ale też upokorzenie i koszmar. Brak łazienki, mycie w zimnej wodzie w zwykłej misce to również chleb powszedni. Tego ostatniego,często brakowało,a najczęstszym posiłkem były ziemniaki. Długie nocne balangi rodziców z ich podobnymi sobie sąsiadami nie pozwalały nam usnąć do późnej nocy. Kiedy nagle zapadała błoga cisza, a ciała balangowiczów osuwały się upojone tanim alkoholem na podłogę mogliśy spokojnie zasnąć. Rano budził nas odór alkoholu, smród zapocnych skarpet, i odór moczu zlanych często we śnie libacjuszy. Taka urocza młodość wyzwoliła we mnie brak poczucia bezpieczeństwa, matczynej miłości i straconego dzieciństwa. Pamiętam raz jak sąsiad przyniósł 3 duże szynki i poczęstował nas nią. Do dzisiaj pamiętam jej smak. Rano niestety pozotałą ilość szynki wraz z sąsiadem zabrała policja. Włamanie do sklepu kosztowało go 3 lata odsiadki, a naszego ojca który ponoć niby tylko stał na tzw czatach 1,5 roku. Libacje po nieobecność ojca ne ustały. Matka jak teraz mówiła piła z żąlu i niemocy. Głód doskwierał nam coraz większy.Po szkole więc zbieraliśmy złom i makulature by mieć na cokolwek iby po prostu przeżyć. Mama zmieniła adoratorów korzystających z nieobecnośći ojca. Sam już się pogubiłem w ilośći "WUJKÓW", ale to szczegół. Wkrótce bowiem groziła nam eksmisja. Matka już od roku nie płaciła czynszu.
cdn
cdn